[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ren grzał jej dłonie pomiędzy swoimi.Śnieżyca ustała, tylko drobne płatki opadały jeszcze leniwie tu i tam, stwarzając trochę nierzeczywistą atmosferę.– Chciałem ci powiedzieć, że.wiesz, te treningi.to znaczy.– zaczął się jąkać, nagle znów przytłoczony nieśmiałością.Miał zamiar wyjaśnić, że właściwie niekoniecznie muszą spotykać się jedynie w siłowni, ale jakoś ciężko mu było to przepchnąć przez gardło.Walentynki walentynkami, ale może Rita wolałaby nie zacieśniać znajomości? Było tylu przystojniejszych.bardziej elokwentnych, no i lepiej ustawionych niż syn browarnika.Rita wpatrywała się w niego błękitnymi oczami, jakby na coś czekała.– Tak, Ren.?– Czy.czy chciałabyś.czy byśmy mogli.mmmm.Jak grom z jasnego nieba rozległ się gdzieś w pobliżu cichy, ale doskonale słyszalny syk:– POCAŁUJ JĄ, KRETYNIE!– Aaaaghhheerrr.!Tuż obok przegalopowała Woodgate, powiewając platynowymi włosami i ciągnąc za sobą za szalik przyduszonego Moona.Margerita i Renaud odprowadzili ich jednakowo osłupiałym wzrokiem.Zaraz potem przeszedł obok nich Ricky, niedbale salutując do ronda kapelusza.– Sorry, mały kryzys – wyszczerzył zęby w uśmiechu.– Trzym się, siostra.Rita odetchnęła głęboko, licząc do dziesięciu, aż jej brat zniknął ostatecznie w mroku.– Mówiłeś coś, Renny.Renny kompletnie stracił głowę i zrobił dokładnie to, co mu poleciła ta zbzikowana półdrowka Woodgate.No to koniec, teraz przestawi mi szczękę, pomyślał, rozgniatając wargami usta Rity.Sekundy zdawały się wlec jak oblepione miodem pszczoły.W końcu Ren poczuł, jak palce dziewczyny wsuwają się pieszczotliwie w jego włosy i że Rita nieśmiało oddaje mu pocałunek.Mały słowniczek ku pożytkowi czytelnika:L’Ecolepriree de la metode experimentale pour la coeducation contemporaine – Szkoła prywatna metodą doświadczalną dla koedukacji współczesnejFlageolet – żółta fasolka szparagowaSchweingehölz – Wieprzowy LasekFicele – związanieDeficeler – rozwiązanie (oczywiście)Edelweiss – szarotkaWąż w Lelijachczyli dramat zaręczynowyRezerwat rusałek tonął w zwyczajowym spokoju oraz nastroju harmonii i równowagi przyrodniczej.Co oznaczało, że na przykład z krzaków po prawej dawało się słyszeć przedśmiertne charczenie królika zadławianego przez lisa, a po lewej godowe pienia rusałki wabiącej rusała – jak już wspomniano, natura zawsze dąży do równowagi.Poza tym rezerwat zawierał typowe dla takich miejsc elementy, jako to las mieszany bukowo-sosnowy, wybujałe paprocie, kwitnące regulaminowo tylko raz do roku (ale za to bardzo efektownie), a także szyszki, jagody i solidną populację pająków oraz kleszczy.W takich to okolicznościach przyrody po terenie rezerwatu wędrowały dwie młode osoby.Widziane od tyłu prezentowały płeć z grubsza męską i niemal identyczne stroje (solidne sznurowane krasnoludany do pół łydki, pumpy oraz gontyckie kurtki z czarnej skóry).Osobnik o buroblond czuprynie, nieco większy od towarzysza, kijem odgarniał z drogi pajęczyny.Osobnik o włosach koloru słomkowego szedł przygarbiony i smętny, wlokąc za sobą gruby sznurek.Gdyby potencjalny obserwator zechciał wyprzedzić tę parę, przedzierając się bokiem między krzakami i rujnując liczne pajęczynowe dzieła sztuki oraz krzaczki wilczej jagody, mógłby zajrzeć spacerowiczom w twarze.A wtedy musiałby zweryfikować domniemaną płeć męską (o pięćdziesiąt procent), za to rozpoznałby znane w okolicy fizjonomie rodzeństwa von Selerbergów.Aktualnie były to fizjonomie bardzo ponure.Margerita von Selerberg zamachnęła się kijkiem, dezintegrując nie dość szybkiego pająka.– Fuj.– mruknęła z obrzydzeniem, próbując strząsnąć pajęczyny z zaimprowizowanej broni, która zaczynała już przypominać niedojedzoną porcję cukrowej waty na patyku.– Marge.co my tu właściwie robimy? – odezwał się posępnie Rinaldo von Selerberg.– Przygotowujemy się do obchodzenia twoich urodzin – odparła Margerita gładko.– Czemu w lesie?– Bo tu jest ładnie!Ricky rozejrzał się z pewnym sceptycyzmem.Pojęcie „ładnie” w tym przypadku miało części składowe, takie jak „wilgotno”, „robale”, „paprochy za kołnierzem” i tym podobne.Osobiście nie lubił tego, co naiwni zwą „łonem przyrody”.Bądź co bądź, osiągnął już wiek, kiedy interesowały go łona nieprzyrodnicze.Tymczasem jednak jakoś nie miał ochoty na protesty.Zaszemrał tylko z przygnębieniem:– Czy przy twoich urodzinach też się będziemy naradzać w lesie?– Nie, tylko przy twoich.– Marge.– Splin Ricky’ego pogłębiał się z minuty na minutę, niemal dorównując depresji gwiazdkowej don Angela, co znaczyło niemało.– Jestem twoim bratem, chociaż to słabo widać.Nigdy nie podkładałem ci świni.za bardzo – ciągnął.– A ty mnie traktujesz jak.jak nie wiem co.Jak blondyna.Margerita zwolniła, ukąszona z lekka wyrzutami sumienia.Co prawda miała na końcu języka, słowa: „Przecież jesteś blondynem”, ale jako dobra (w miarę) siostra postanowiła nie znęcać się nad bratem, znajdującym się w tak żałosnej sytuacji.– I to właśnie teraz, kiedy tego.potrzebuję wsparcia – kuł żelazo Rinaldo.– Kiedy mogę się załamać i skoczyć z wieży.A ty mi nawet nie chcesz powiedzieć, po co mnie wyciągnęłaś o świcie do tego lasu i dlaczego wlokę za sobą – Ricky zerknął do tyłu z abominacją – kurę na sznurku.– Wilkołak – powiedziała Margerita z kamiennym wyrazem twarzy.– Wilkołak? – Ricky zamrugał nieco zdezorientowany.– Gdzie?– Tu.Skup się.Wilkołak.– Wilkołak.– Wil-ko-łĄk!! – wrzasnęła Marge.– Której litery nie rozumiesz?– No, tej przedostatniej.– Wiedziałam.– Margerita westchnęła rozdzierająco, wyciągnęła z kieszeni małą, kolorową książeczkę i wetknęła bratu do rąk.– Tu czytaj, blondynie jeden.Po kilku minutach Ricky podniósł osłupiały wzrok.– Żartujesz, prawda? Wilkołak.stworek podobny do.– Spojrzał na okładkę.– Do królika po orgii w fabryce farb.Tańczy, śpiewa, stepuje i spełnia życzenia.Na Morganę! I żywi się marchewką i kurami.Spojrzenie chłopaka powędrowało na koniec sznurka, gdzie nadal tkwiły zwłoki pieczonej kury, nieco sfatygowane i oblepione próbkami okolicznej flory.– Przynęta? Zwariowałaś – orzekł z niesmakiem.– Na dodatek kradniesz bajki z pokoju Winka.– W takim razie razem ze mną zwariował profesor Georg van Heineken – warknęła Margerita – bo tego królika opisał w biuletynie Royal Science Society.– Ty czytasz „Royal Society”?! – Ricky’ego ogarnęło nagłe przerażenie i popatrzył na siostrę jak na upiora.– Coś ty – uspokoiła go.– Angelo miał akurat zawiniętą kanapkę w jedną ze stron i wpadło mi w oko.– Wyciągnęła z drugiej kieszeni zatłuszczony papier i podetknęła bratu pod nos.Po dłuższej chwili Ricky odezwał się nieco spokojniejszym tonem:– Hmm, wygląda trochę bardziej naukowo, chociaż i tak to stek bredni.Wilkołak, też coś!Kontynuowali z Margerita spacer po zawilgoconym lesie, nadal ciągnąc za sobą kurę na sznurku, jakby przez zapomnienie.– I ten cały van Heineken mówi, że widział wilkołaka.– Wilkołąka.– [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • listy-do-eda.opx.pl