[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Poruszała nogami i rękami najszybciej, jak mogła, wiedząc, że od tego zależy jej życie.Na skraju polany skręciła na północ, mając nadzieję, że zmyli pościg.Przecisnęła się pod zwalonym drzewem, wspięła na skałę i zjechała na siedzeniu na drugą stronę, dostrzegając u stóp zbocza strumień.Przeprawiła się przez wodę i drugim brzegiem dobiegła do gęstej kępy drzew, których gałęzie zwisały niemal do ziemi.Spojrzała na lewo, na prawo, podbiegła do największego drzewa na środku, podskoczyła, żeby złapać się najniższego konaru, i ostatkiem sił wspięła się na rozwidlenie pnia.Przytuliwszy się do szorstkiej kory, oddychała szybko, trzęsąc się ze zmęczenia i strachu.Trzasnęła złamana gałązka.Zaszeleściły liście.Słysząc nadjeżdżającego konia, Sofia dosłownie skamieniała ze zgrozy.Siedziała przyklejona do drzewa, z kolanami podciągniętymi pod brodę, przytrzymując się jedną ręką pnia, a drugą grubej gałęzi nad głową.Bała się oddychać, bo najlżejszy szmer mógł ją zdradzić i narazić na śmiertelne niebezpieczeństwo.Nie mogła nic dostrzec przez gęstwinę liści, a bała się poruszyć.Poza tym bała się tego, co mogłaby zobaczyć.Jedynym ratunkiem było pozostanie w ukryciu.Był tylko jeden jeździec.Słyszała jego zdyszany oddech, parskanie konia, ciężkie dudnienie kopyt i trzask łamanych patyków.Czas płynął nieznośnie wolno.Poczuła krople potu na czole; wcześniej przesiąknęło nim całe jej ubranie.Zacisnęła mocniej dłoń na gałęzi; nierówności kory boleśnie wrzynały jej się w skórę.Przez moment była niemal pewna, że odkrył jej kryjówkę.Wstrzymała oddech.Zaraz jednak dobiegł ją brzęk uprzęży i prześladowca oddalił się, jadąc na północ.Sofia odetchnęła.Słyszała w uszach pulsowanie krwi, pot spływał jej po skroniach.Odczekała dłuższą chwilę, nim w końcu odważyła się poruszyć.Ostrożnie wyprostowała nogi i stanęła na gałęzi, trzymając się pnia dla zachowania równowagi.Nagle kątem oka dostrzegła coś niebieskiego.Wielki błyszczący miecz przeleciał ze świstem przez liście uderzając o gałąź, na której stała.Gałąź odłamała się z trzaskiem i wymknęła się jej spod nóg.Krzyknęła, lecz w ostatniej chwili zdążyła złapać obiema rękami konar nad głową.Zawisła machając nogami w powietrzu.Spojrzała w dół.Dostrzegła uniesioną ku górze męską twarz.Znała tę twarz aż za dobrze.- Niech cię diabli, Tobinie de Clare!Schował miecz do pochwy i oparł się niedbale na łęku siodła.Przyglądał jej się bez słowa.- Masz zamiar zostawić mnie, żebym sobie tu powisiała?- Sama weszłaś na to drzewo.Rozumiem, że chciałaś być tam, gdzie jesteś.Zaklęła, oceniając wzrokiem odległość od ziemi.Droga z góry na dół wydała jej się znacznie dłuższa niż z dołu na górę.Ramiona jej drętwiały, dłonie zaczynały ześlizgiwać się z gałęzi, kora boleśnie drapała.Nie miała siły się podciągnąć.A niżej nie było gałęzi, na których mogłaby oprzeć nogi.Była tylko ziemia, daleko w dole.No i Tobin wyczekujący.I bardzo zły.Wolała raczej połamać sobie kości, niż pozwolić, by ucierpiała jej duma.Zamknęła oczy, jednocześnie biorąc głęboki wdech.Raz., dwa.trzy.Puściła gałąź.Spodziewała się poczuć ziemię, twardą i wilgotną, oraz wstrząs przebiegający kości po upadku.Zamiast tego poczuła chłodny dotyk kolczugi.I ciepły powiew jego oddechu na włosach, kiedy objął ją mocno i przycisnął do piersi.Siedziała na łęku siodła.Uniósłszy powieki, napotkała nieugięte spojrzenie niebieskich oczu.Zimnych niebieskich oczu.Nie spodobał jej się też wyraz jego twarzy, który świadczył niezbicie, że nie widzi w całej sytuacji nic zabawnego.Był po prostu wściekły.- Ty durniu! - Spojrzała w bok i zaczęła gorliwie otrzepywać ubranie.- Mogłeś mnie zabić tym mieczem.- Lepiej w to uwierz i nigdy nie zapominaj - warknął przez zaciśnięte zęby.- Wiele mnie kosztowało, żeby się powstrzymać.- Edward by ci nie pozwolił mnie zabić - rzuciła zaczepnie, patrząc mu w oczy.Natychmiast pożałowała, że nie może cofnąć tych słów.- Rzeczywiście, Sofio.Edward nie pozwoliłby mi cię zabić.Wolałby to zrobić osobiście.Ciągle się z nim kłóciła.- Uspokój się, kobieto! Już i tak mam ochotę cię sprać.Nie nadużywaj mojej cierpliwości.- Nigdy w życiu nie chciał uderzyć żadnej kobiety, aż do tej chwili.Sofia doprowadzała go do obłędu.Ścisnął wodze tak mocno, że palce mu zbielały.Zaklęła pod nosem.Na szczęście dla niej Tobin nie usłyszał, co powiedziała.Objął ją i zmusił konia do ruszenia z miejsca.Przycisnął ją do siebie tak mocno, że aż jęknęła.Oddychała szybko; czuł falowanie jej piersi pod swoim ramieniem.Na szczęście przestał się odzywać.Siedziała przed nim na siodle sztywna jak pnie drzew, które mijali.- Jak mnie znalazłeś?- Z niemałym trudem.- Spotkałam zbójców.Słyszałam, jak rozmawiali.Dlatego uciekałam.Myślałam, że to oni mnie gonią.- Zamilkła na chwilę.- Myślałam, że umrę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Linki
- Strona startowa
- [ICI][PL][sandy] Makuszynski Ko Perly i wieprze
- Barnett Jill Nowe czasy, stare sprawy
- Barnett Jill Wyspa
- Barnett Jill Krag(1)
- Barnett Jill Marzenia(1)
- Barnett Jill Cukiereczek
- Barnett Jill Marzenia
- Clark, Mary Higgins Der Mord zum Sonnntag
- Brown, Carter Rick Holman Eine Witwe ohne Traenen
- Zabawa w Boga
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- streamer.htw.pl