[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Krzyknął raz, po czym wygiął się w łuk i wbił się w nią tak mocno, jak nigdy dotąd.Głęboko wewnątrz siebie poczuła, jak jego życie wlewa się w nią pulsującą falą.Spojrzała na niego.Odrzuciwszy głowę do tyłu, trwał nieruchomo, jego mięśnie były napięte, oczy zamknięte, jedynie usta rozchyliły się jękiem odprężenia.Minuty zamieniały się w wieczność.Richard leżał na niej, osłabły nagle, posiadłszy wszystko.Położył głowę na jej szyi i czuła tuż przy uchu jego przyspieszony oddech.Ich serca biły tym samym rytmem, szybkim z początku, z wolna coraz spokojniejszym, aż oddechy wyrównały się.Wyczuwała dłońmi mocne mięśnie jego pleców i wilgoć na skórze.Wszystko wokół było takie zmysłowe.Łaskotanie włosów rosnących na jego ciele.Piżmowy zapach ich miłości, zmieszany z zapachem ogniska i wrzosu, lekko zabarwiony egzotyczną wonią drzewa sandałowego.Leżała nieruchomo, wpatrując się w ciemny sufit, wsłuchana w spokojny oddech męża.Czuła, jak do końca i rozkosznie ją posiadł.Richard nie był bogiem, nie był też jej dziewczęcym ideałem.Był mężczyzną z krwi i kości, a jednak jego władza nad nią była teraz potężniejsza niż gdyby był bóstwem.Wiedziała z całą pewnością, że od tej właśnie chwili w jej życiu nie było już powrotu do przeszłości.Rzeczywistość wspólnych przeżyć, zespolenia ich ciał sprawiła, że wszystkie marzenia, które snuła, wszystkie jej sny i życzenia, niemądre myśli dziewczęcej główki zbladły i straciły swe barwy.Najpierw była dzieckiem, które myślało, że kocha.Potem młodą dziewczyną, która sądziła, że znalazła drugą połowę swej duszy.Teraz, jako jego żona, odkrywała coś tak odmiennego od miłości dusz, że nie potrafiła tego opisać słowami.Czas i myśli odpłynęły w dal, jej oczy zamknęły się.Otworzyła je dopiero, gdy Richard poruszył się lekko.Zastanawiała się, jak długo tak leżeli.Jeśli chodziło o nią, mogli tak pozostać na zawsze.Leżała cicho, rozpamiętując w myślach to, co zdarzyło się przed chwilą.Po kilku minutach odezwała się:- Richard.- Poczuła, że mruczy coś w jej szyję.- Gdzie miałam przyjść?- Hmmm?- Gdzie miałam przyjść?- Kiedy?- Przed chwilą.Podniósł głowę i spojrzał na nią.- O czym ty mówisz?- Nie zrozumiałam, gdzie kazałeś mi przyjść.Zdawało jej się, że się zarumienił, potem zaklął cicho, jęknął i schował głowę na jej ramieniu.- Nieważne - odpowiedział w jej szyję.Zamilkła znowu, słuchając trzasku ognia i absolutnej ciszy, która ich otaczała.Po chwili zamyślenia odezwała się znowu.- Richard.- Słucham?- Ile razy to robiłeś?Milczał.Odwróciła głowę.- Richard?- Bądź cierpliwa.Liczę.- Och.- Odczekała chwilę.Sekundy zamieniały się w minuty, a on wciąż nie odpowiadał.- Czy wciąż liczysz?- Ciii.Myli mi się przez ciebie.Zmarszczyła brwi i czekała.Westchnęła i czekała dalej.Ponownie westchnęła.- Jeszcze nie skończyłeś? Spojrzał na nią surowo.- Owszem.- Więc ile?- Milion i jeden raz.Otworzyła w zdumieniu usta.Jego ramiona poczęły drżeć.Wstrzymywał śmiech.- Ty łotrze! - parsknęła.Złapał ją za ręce i przytrzymał, przyglądając jej się z rozbawieniem.- Och, nie.Pomyliłem się.Nie milion jeden.Splótł palce z jej palcami i przylgnął do niej całym ciałem.Pochylił głowę, zbliżając ją tuż do jej ucha.- Milion i dwa razy.Słysząc szczekanie Gusa, Letty otworzyła drzwi z impetem i zbiegła ze schodów.Pies wykonał imponujący skok i z hukiem wylądował na ziemi, po czym obiegł powóz trzy razy naokoło, ku rozbawieniu woźnicy i służących, usiłujących rozładować kufry Letty.Ludzie rozbiegali się na boki, gdy Gus w szalonym pędzie wpadał między nich, wzbijając kurz, żwir i przekleństwa.Letty potrzebowała pięciu minut, by go uspokoić.Wreszcie podskakując radośnie u jej boku, wkroczył do nowego domu swojej pani.Minęli drzwi i w sekundę później rozległo się rozpaczliwe miauczenie.Gus gonił jednego z kuchennych kotów.- Gus!Kot pomknął w górę schodów, jego prześladowca tuż za nim, kierując się wprost na podest, na którym zmagał się z umieszczonym na ramieniu ogromnym kufrem jeden ze służących.- Gus! Nie!Pies sadząc susami w ślad za kotem wpadł wprost między nogi służącego.Najpierw spadł ze schodów kufer.Za nim zleciał mężczyzna.Na podłodze foyer leżał rozciągnięty Harry w zielonej liberii.Jego wzrok był mocno oszołomiony, a ogoloną głowę częściowo zakrywała przekrzywiona peruka.Wciąż jeszcze obnosił przed światem podbite oko.Letty rzuciła się ku niemu.- Czy jesteś ranny?Harry uniósł się nieco, zamrugał oczami i potrząsnął głową.- Nic mi nie jest, milady.- Uśmiechnął się do niej niepewnie, był to pierwszy uśmiech, jakim ją obdarzył.- Jak pani wie, mam twardy łeb.- Zdaje się, że to ci się przydaje w mojej obecności, prawda?- Nie jest tak źle.Brwi nigdy nie były mi potrzebne, a pływać umiem.Poza tym, milord i pani daliście mi pracę i ciepłe łóżko.Milord powiedział, że mogę je mieć tak długo, jak będę chciał.Nikt nigdy nie był dla mnie taki dobry.Będę najlepszym służącym, jakiego widzieliście.Zaczął się podnosić.- Och, Harry, mój słodki biedaku! - Ze schodów zbiegła rumiana pokojówka.- Przepraszam, milady.- Uklękła przy Harrym, który opadł znów bezwładnie na ziemię, i przytuliła jego głowę do swego łona.- Czy bardzo się zraniłeś?Harry osłabł nagle.- Ach, powiedz coś, Harry! - błagała pokojówka.Jęknął przeciągle.- Och, pozwól, że Gertie zajmie się tobą, dobrze? - Spojrzała w górę na Letty.- Proszę się nie martwić, milady.Zajmę się tym drogim biedakiem.Letty zerknęła ponad ramieniem pokojówki.Tuliła głowę Harry’ego do swych piersi, gładząc go po czole.Otworzył jedno oko, to czarne; drugie, wraz z nosem, wciśnięte było w jej obfity biust.- Och, ocknąłeś się.Czy możesz się poruszyć, mój drogi biedaczyno?- Nie tak od razu - odparł słabo Harry, mamrocząc niewyraźnie przez jej biust.Pokojówka zagruchała łagodnie, przyciskając go mocniej do łona.Harry spojrzał na Letty.Mrugnął do niej figlarnie i jęknął rozdzierająco.Letty powstrzymała uśmiech.Teraz rozumiała przywiązanie Harry’ego do ciepłego łóżka.Odwróciła się i poszła za Gusem.Richard powiedział jej przy śniadaniu, że wszyscy mężczyźni ze statku dostali pracę.Posiadłość gwałtownie potrzebowała pracowników, jako że nikt tu nie mieszkał przez ponad dwa lata.Podobnie jak Harry, Simon i Schoostor zostali zatrudnieni w domu, Richard rozkazał jedynie trzymać ich z daleka od rodzinnych sreber.Phineas, Philbert i Phelim naprawiali chatki pasterskie w majątku, tak, by można było sprowadzić stado bydła mlecznego z Jersey.Bracia mieli wziąć od Richarda w dzierżawę kawałek ziemi, hodować krowy i zapłacić mu później ze swych zysków.Wydawało się, że wszyscy byli na miejscach prócz Gusa.Letty słyszała, jak grzmiąco biegnie w dół holu.U szczytu schodów na drugim piętrze skręciła w korytarz wiodący do części domu, w której jeszcze nie była.- Gus! Gus! - zawołała.Odpowiedział szczekaniem.Z szerokiego holu weszła do dużej, sześciokątnej sali.Na trzech ścianach znajdowały się drzwi, strzeżone przez średniowieczne zbroje.Pod obitymi tkaniną ścianami stała kolekcja broni.Stanęła przed jedną ze zbroi, wyobrażając sobie Richarda jako rycerza, składającego jej ukłon.Uśmiechnęła się.Byłby pięknym rycerzem.Odwróciła się i spojrzała na troje drzwi.Z zaciekawieniem otworzyła jedne z nich i ujrzała salon, którego meble wciąż zasłaniały pokrowce.W pokoju było ciemno i wilgotno, zapach świadczył, że nie używano go od lat [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • listy-do-eda.opx.pl