[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Czeka!, aż żołnierze pójdą dalej.Później powoli podniósł się na kolana i tak skulony, przemknął w stronę graniczącej z obozem rzeki.Czas nieubłagalnie uciekał.Zegar w jego głowie odmierzał minuty; juz wkrótce odkryją, że go nie ma.Dopadł wreszcie brzegu rzeki, a tam ześlizgnął się na brzuchu do wody, pokrytej gęstą warstwą zielonych liści lotosu.Poruszał się wzdłuż mangrowców porastających brzegi, z trudem przeciskając się pod grubymi gałęziami, które co chwila zagradzały mu drogę.W powietrzu słychać było miarowy klekot pompy parowej.Zatrzymał się wpół kroku.Gdzieś niedaleko stąd znajdowała się łódź.Koryto rzeki zwężało się tu i lekko zakręcało, przerzedziły się też mangrowce; najwyraźniej ktoś oczyści! tę część brzegu.Sam przeskoczył wiec w stronę gęstych bambusów wodnych, stanowiących całkiem niezłą kryjówkę.Znad wody wystawała mu jedynie głowa, a i tak zasłonięta gęstymi trzcinami.W tym miejscu rzeka rozlewała się szeroko, tworząc na jednym brzegu coś w rodzaju zatoczki.Znajdował się tam długi, szary, dość zniszczony barak, stojący na bambusowej przystani, zzieleniałej od niezliczonych warstw rzecznego mułu.Zacumowano do niej wyblakły, zielono-biały kuter.Wszędzie kręcili się ubrani w polowe stroje żołnierze.Niektórzy z nich stali na straży, inni zaś przygotowywali łódź do wypłynięcia.W wilgotne powietrze uchodziły z komina kłęby pary, zaś sapanie parowego silnika zagłuszało, ku ubolewaniu Sama, wszelkie rozmowy.Kuter załadowano mieszaniną rozsypujących się drewnianych skrzyń i szarych, pordzewiałych beczek.W latach swojej świetności były one czarne, teraz pokrywała je wszechobecna czerwona, rdza tropików.Pośrodku tego wraka pracował równie zdezelowany silnik.Obok kotła znajdowała się sterówka, przykryta gęstymi palmowymi liśćmi.Na dziobie zgromadziła się grupka żołnierzy.Przepychali się nawzajem i wymachiwali rękami jak ptaki tłoczące się do rozsypanych okruchów chleba.Gdy się rozstąpili.Sam ujrzał pośrodku pułkownika Lunę stojącego nad swoim cennym różowym ładunkiem.Dziewczyna siedziała na wąskiej ławce koło wyciągarki do cumowania.Z jej rozpaczliwych ruchów i niecierpliwego postukiwania Luny nożem o cholewkę buta Sam wywnioskował, że odbywa się tam jakaś żywa dyskusja.Wiele by dał, żeby dowiedzieć się, o co chodzi.Popatrzył ponad barakiem w stronę dużej, otwartej przestrzeni.Tam, na wysokiej skarpie, kolejnych pięciu żołnierzy obserwowało rzekę.To było świetne miejsce; mogli kontrolować stamtąd całą zatokę, zapewniając Lunie i kutrowi bezpieczeństwo.Niestety, jednocześnie odcinali Samowi szansę na przeprawienie się w dół rzeki.Wzmożony ruch na nabrzeżu sygnalizował, że kuter już niebawem odpływa.Silnik syczał i parskał, a mężczyźni na przystani nachylali się nad pachołkami i odwiązywali ostatnie liny cumownicze przytrzymujące łódź.Musi szybko myśleć i działać.Nie miał już czasu na znalezienie pnia czy kawałka drewna, który pomógłby mu się schować przed uzbrojonym patrolem.Kuter wycofywał się powoli, nabierając pary w kolie.Sam odetchnął kilka razy z rzędu, długo i wolno, aby wypełnić płuca tlenem.Nie zważał przy tym na ból szarpiący ód nowa jego poranione żebra.Wziął ostatni wdech i zanurkował głęboko.Miał nadzieję, ze zdąży dopłynąć do kutra, zanim ten zmieni kierunek i bacznie dryfować w dół rzeki.Płynął szybko, z całej siły rozgarniając wodę rytmicznymi ruchami rąk i nóg.Był wdzięczny swojemu anonimowemu ojcu, iż obdarzył go potężną posturą i silnymi mięśniami.W tej chwili potrzebował tego jak nigdy przedtem.Płuca paliły go od wstrzymywania oddechu, lecz nie zwalniał.Kierował się hałasem i drganiami wody wywołanymi przez silnik.Znajdował sic coraz bliżej celu, aż poczuł wirujące wokół niego spienione fale.Klekotanie silnika urwało się gwałtownie, potem rozległ się zgrzyt metalu i silnik ucichł.Nastąpiła martwa cisza, Płuca domagały się już powietrza i nieznośnie bolały go żebra.Jednak nie przestawał kopać wody odrętwiałymi nogami i ciągnąć najpierw jednej, a potem drugiej ręki.Z największym wysiłkiem posuwał się naprzód, mimo krępującego ruchy i ciążącego mu coraz bardziej ubrania.Robił to z determinacją wyuczoną przez lata w slumsach Chicago.Dawaj.Dalej, płyń, ty obolały sukinsynu, nie zatrzymuj się!Niecałe trzy metry obok niego rozległ się stukot.Woda Zagotowała się i z głośnym chrzęstem metalu ruszył ponownie silnik kutra.Sam wynurzył się w ostatniej chwili, aby zdążyć pochwycić zaczep do holowania, znajdujący się obok steru po tej stronic burty, dobry metr od śruby statku.Teraz trzymał się kurczowo uchwytu i walcząc ze spienioną wodą, podążył wraz z łodzią w dół rzeki.Wolałaby umrzeć, jednak przewiesiła tylko głowę przez prawą burtę i zwymiotowała.Gdzieś z lewej strony dobiegły ją ciskane po hiszpańsku przekleństwa pułkownika.Wpatrywała się w mętną wodę i koncentrowała na oddychaniu, chcąc w ten sposób uspokoić rozszalały żołądek.Po chwili uzmysłowiła sobie, że przekleństwa brzmią tak samo w każdym języku; zdradza je obrzydliwy ton, jakim są wypowiadane.Przedtem usiłowała wytłumaczyć mężczyźnie, że nie znosi dobrze podróży łodzią, ale on jej nie wierzył.Dziewczyna zwymiotowała ponownie.Założę się, że tym razem mi uwierzy, pomyślała, lecz było to marne pocieszenie.A może Luna ma jeszcze resztki ludzkich uczuć, w końcu przeciął jej więzy, aby mogła się trzymać poręczy, gdy wychylała się za burtę.Kuter płynął dalej, chybocząc się lekko z burty na burtę, z jednej strony na drugą.W głowie się jej kręciło, przez ciało przebiegały dreszcze, a żołądek podskakiwał przy najlżejszym kołysaniu.Wyprostowała się wreszcie i przyłożyła rękę do wilgotnego czoła.Żołnierze patrzyli na nią ze zdziwieniem.- Czy mogę dostać jakąś mokrą szmatkę? - Oparła się o poręcz.Trzęsła się cała jak galareta.Pułkownik nakazał jednemu z żołnierzy czegoś poszukać, następnie demonstracyjnie odwrócił się do niej plecami.Eulalia wytarła łzy, które spływały po rozpalonych policzkach.Kiedy wymiotowała, zawsze leciały jej Izy.Łódź ruszyła szybciej trafiając na sprzyjający prąd i dziewczynę owiało rześkie powietrze.Niewiele jej to pomogło, toteż wychyliła się znowu przez burtę i czekała na kolejny atak choroby.Po pewnym czasie opanowała słabość żołądka.Poczuła na sobie czyjeś spojrzenie.Odwróciła się powoli i otworzyła oczy.To żołnierz z mokrym kawałkiem materiału.Położyła go sobie na czole i oparła się o twardą ławkę.Jęczała jak potępiona wraz z każdym poruszeniem się kutra.Łódź kołysała się z burty na burtę, a dziewczyna zawodziła i przewracała kompres na czole
[ Pobierz całość w formacie PDF ]