[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Upadła.Nie widziała nic poza krótkimi rozbłyskami światła.Przyłożyła dłoń do głowy i jęknęła.Czuła przenikliwy ból, który promieniował w dół ku szyi.Wyczuła ciepły strumień krwi płynący po twarzy i ręce.Przymrużyła oczy i spojrzała na zakrwawioną dłoń.Wydało jej się, że z oddali słyszy głośne skrzeczenie sokoła.Uniosła głowę, ale nie widziała już nic poza czarną pustką.Roger zbliżał się właśnie do wierzchołka najbliższego wzgórza, gdy nagle jakiś szalony ptak nadleciał z góry i dziobnął go w głowę.- Przeklęte ptaszysko! - krzyknął i pogroził ptakowi pięścią.Patrzył, jak zatacza krąg nad jego głową i znów atakuje.Zamachał ręką, ale ptak, skrzecząc głośno, znów go dziobnął, tym razem w ramię.- Skąd się tu wziąłeś, u licha? - Rozpoznał ptaka.To przecież ten sokół, który nie potrafił fruwać.Żaden inny ptak nie umiał skrzeczeć tak jak on.Przyjrzał mu się uważniej.Sokół krążył nad nim, wydając jakieś dźwięki, jak gdyby oczekiwał, że zostanie zrozumiany.Roger potrząsnął głową i jechał dalej.- Przypuszczam, że chcesz wrócić ze mną do Camrose - mruknął.Co za głupota, pomyślał, przecież on mnie nie rozumie.Ptak nie dawał za wygraną.Skrzeczał coraz donośniej.Roger ignorował go.Nagle sokół nadleciał znowu i mocno dziobnął go w kark.- Do diabła, przestań! - krzyknął Roger, ale sokół nie ustawał.Dziobał go w ramiona, głowę, szarpał za włosy.Nie pomagało wymachiwanie rękami.Zataczał wtedy krąg nad jego głową, skrzecząc głośno i wymachując skrzydłami, a potem znów atakował.- Jeśli znowu mnie dziobniesz, to przysięgam, że będzie to ostatni raz.Ptak zatoczył kilka kręgów nad jego głową, a potem wzniósł się wysoko, tak wysoko, że wyglądał jak ciemny punkt na szarym niebie.- Bywaj zdrów! - zawołał Roger i popędził konia do galopu.Po chwili ptak zaatakował ponownie i z całej siły dziobnął araba w zad.Koń wierzgnął.Roger runął na ziemię tak gwałtownie, że niewiele brakowało, a przygryzłby sobie język.Gdy ochłonął nieco po upadku, zobaczył, że sokół wylądował na ziemi obok niego i przeskakując z nogi na nogę, drepce w stronę lasu.Zatrzymał się w pewnym momencie, obejrzał, zaskrzeczał głośno i ruszył dalej.Zaskoczony Roger przyglądał mu się przez chwilę, a potem spojrzał w stronę, z której przybył.Ptak tymczasem podfrunął do niego, dziobem uchwycił mankiet jego rękawa i przeskakując z nogi na nogę, ciągnął go do przodu.- Chcesz, żebym wrócił - powiedział Roger.Sokół zaskrzeczał i podskakując znów ruszył na południe, w stronę lasu, gdzie została Teleri.Roger wstał, otrzepał ubranie, potem dosiadł araba i pogalopował w kierunku lasu.Sokół frunął przed nim.Chyba zwariowałem, skoro rozmawiam z ptakiem i zawracam z drogi, pomyślał.Zastanawiał się, czy nie jest to przypadkiem pretekst, żeby nie wracać do domu.Poczuł się tym tak bardzo zakłopotany, że w pewnym momencie zbyt mocno ściągnął wodze.Arab stanął dęba.- Wybacz - powiedział i poklepał konia po karku, rozglądając się równocześnie po okolicy.Wtedy ujrzał Teleri - biegła skrajem lasu, tak szybko, jakby ścigały ją wilki.Zaraz potem zobaczył gromadę wiejskich wyrostków podążających za nią i ciskających kamieniami.Ogarnęła go furia, pociemniało mu w oczach.- FitzAlan! - krzyknął.Jego bitewny okrzyk niósł się echem po rozległej dolinie, jakby wydostał się z ust samego diabła.Roger uniósł pięść i ruszył galopem.Zobaczył jeszcze, jak Teleri pada na ziemię.29W chwili gdy Roger ukazał się na wierzchołku najbliższego wzniesienia, chłopcy ścigający Teleri rozpierzchli się i umknęli jak szczury uciekające z tonącego okrętu.Pochylił się w siodle i galopował w jej stronę.Gdy znalazł się tuż przy niej, ściągnął wodze i zeskoczył z konia.Ukląkł, trzymając nóż w ręce.Leżała nieruchomo.- Teleri? Nie poruszyła się.Nachylił się nad nią.Nasłuchiwał.- Teleri, to ja.- Czekał na jakikolwiek ruch, dźwięk, który wskazywałby na to, że żyje.- To ja, Roger - dodał - ten uparty Anglik.Delikatnie odsunął włosy z jej twarzy.Z rany nad okiem strużka krwi spływała na policzek i brodę dziewczyny.Zacisnął dłoń na rękojeści noża, tak mocno, że pobielały mu kostki palców.W pierwszym odruchu chciał ruszyć za łobuzami, którzy rzucali w nią kamienie, ale szybko uświadomił sobie, że udzielenie jej pomocy jest ważniejsze niż zemsta.Patrzył na Teleri leżącą bez ruchu i czuł, że budzą się w nim uczucia, jakich nigdy dotąd nie doświadczył.Nie mógł oddychać, nie mógł mówić; zdawało mu się, że jakaś kula wyrosła mu w gardle.Przez dłuższą chwilę nie był zdolny wykonać żadnego ruchu.Nagle dostrzegł, że Teleri oddycha.Był to płytki, krótki oddech człowieka nieprzytomnego.Wsunął dłonie pod jej bezwładne ciało i delikatnie podniósł z ziemi.Trzymał ją przytuloną do piersi [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • listy-do-eda.opx.pl