[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Powiedziałeś jej? – Kirsty zatrzymała się w progu.Z jasnymi włosami, zielonymi oczyma i natarczywym spojrzeniem przypominała do złudzenia swego ojca.– Tak.Kirsty odwróciła się do niej, z rękami na biodrach.– No i co?– Z czym?– Możemy iść?– Dokąd?– Myślałam, że jej powiedziałeś – stwierdziła, patrząc z wyrzutem na Grahama – Bo powiedziałem.– Wyciągnął z kieszeni dżdżownicę.Georgina zadrżała.– Wykrztuś wreszcie, o co ci chodzi, Kirsty.– Graham miał to zrobić.Teraz jego kolej.– Skrzyżowała ręce na piersiach zupełnie jak jej ojciec.– W porządku.– Georgina podniosła się z fotela.– W takim razie odpowiedź brzmi: nie.Kirsty opuściła ręce.– Jak możesz mówić „nie", skoro nawet nie wiesz, o co chcieliśmy cię prosić.– Zupełnie zwyczajnie.Jedno słowo.Jedna sylaba.Trzy litery.N – I – E.Kirsty przyglądała się jej długo.Gardziła nią i wcale nie zamierzała tego ukrywać.Odkąd wróciła do domu z Fergusem, patrzyła na nią zawsze tak, jakby rzucała jej wyzwanie.Była przy tym niesłychanie bystra i miała dzikie pomysły, ale Georgina – jeśli nie czuła się tak zmęczona jak teraz – właściwie lubiła spędzać czas w jej towarzystwie.Wbiła wzrok w dziewczynkę, jakby czekała na reakcję.W końcu to ona podejmowała decyzje, ale dałaby wiele za to, by wiedzieć, co tej małej chodzi po głowie.W głębi domu trzasnęły drzwi, a szyby o mało nie powylatywały z okien.– To ojciec! – Kirsty podskoczyła jak na sprężynie, wyminęła Grahama i wypadła na korytarz.– Ach, tak! Wraca tatuś marnotrawny – mruknęła Georgina.W chwilę później Eachann – z dwójką dzieci u boku – stanął w progu i rozejrzał się po pokoju.– Nie widziałaś mojego bata?– Nie.– Musi tu gdzieś być.– W szafie leżało chyba z pięć.– Ale one do niczego się nie nadają.Potrzebuję tego nowego bata.Ma specjalny skórzany uchwyt.Przewróciła oczyma.W końcu bat był tylko batem i batem pozostawał.– Nie płacisz mi za szukanie batów.Wyprostował się i zgromił ją spojrzeniem.– Jestem nianią, a nie niewolnikiem.– I dlatego nie sprzątasz pokoju? – Kirsty popatrzyła na nią arogancko, zupełnie tak samo jak ojciec.Zanim Georgina zdążyła jej odpowiedzieć, usłyszała dziwny stukot w korytarzu.Co to jest?Do pokoju wkroczył ogromny biały rumak.Georgina wrzasnęła, cofnęła się i potknęła o stos pism poświęconych hodowli koni.– Co się stało? – Eachann popatrzył na nią jak na wariatkę.– W domu jest koń!– Tak, to Jack.– Jack jest ulubieńcem taty – poinformowała ją Kirsty, gdy tymczasem Graham przywiązywał coś ogierowi do pyska.– Ale on wszedł do pokoju.– Nie martw się.Jack to koń domowy.Koń domowy!– Konie powinny przebywać w stajni.– Jack nie lubi stajni.Eachann urwał i przyjrzał się jej dokładniej.Wyraz twarzy zmienił mu się nagle, jakby wreszcie się opamiętał.Zrobił krok w stronę Georginy.Ale nie pomógł jej wstać.Minął jej wyciągniętą rozpaczliwie ku niemu rękę.– Tu się schowałeś! – Pochylił się i wyciągnął bat spod stosu pism, a potem podszedł z powrotem do konia.– Dzięki, Georgie.– Zasalutował jej batem.– Panna Georgina nie chce pójść z nami nad zatokę, ojcze – zawyła Kirsty.– Nie chce? – Znów wbił w nią badawcze spojrzenie.– Dlaczego?– Nigdy nie twierdziłam, że nie chcę.– Jak to? Przecież powiedziała pani: N – I – E.– Zabierz je nad zatokę.Jak już mówiłem, za to ci płacę.– Położył łokieć na siodle.– Przyjemny spacer plażą wzmocni ci mięśnie nóg.Nie będziesz miała takich kłopotów ze wstawaniem.Wyprowadził konia z pokoju, zostawiając Georginę na podłodze, z żądzą mordu w oczach.45Lśnią sadzawki pośród kwiecia,Srebrne rybki jak we śnie.Ach, jakże tam każde dziecięZamieszkać koniecznie chce!Robert Louis Stevensonprzekł.Jacek KittelKirsty, Graham i panna Georgina schodzili ze wzgórza w stronę zatoki.Kirsty i Graham biegli przodem – ścigali się, kto pierwszy wpadnie na plażę.– Pierwszy! Pierwszy! – wrzeszczał Graham jak głupi.Nic dziwnego, nie należał do najmądrzejszych, a w dodatku był chłopcem.Kirsty udawała, że nic ją to nie obchodzi.– Bawmy się.Widzę mewę!– A ja kraba! – Graham ukląkł w piasku.– A ja trawę! – Panna Georgina stała w kępie wydmuchrzycy pod wysoką sosną.Kirsty odwróciła się i zobaczyła, że Graham trzyma w ręku coś błyszczącego.– Co to jest?– Nic.– Schował rękę za plecy, co natychmiast wzbudziło jej podejrzenia.– Pokaż!– Nie! – Rzucił się do ucieczki.Kirsty natychmiast ruszyła w pogoń.– Co to jest?Graham minął ją w szalonym pędzie, trzymając w ręku lśniącą butelkę.Kirsty chciała mu ją odebrać, ale natychmiast odskoczył, przekomarzając się z nią złośliwie, jak to mieli w zwyczaju wszyscy chłopcy.Już miała pochwycić go za nogi, ale uskoczył i wpadł prosto na.pannę Georgie.– O co się bijecie?– O nic – skłamał.– O srebrną butelkę! – krzyknęła Kirsty.– Ona jest moja!– Wcale nie!– Daj mi ją.– Panna Georgie wyciągnęła rękę.Graham oddał jej butelkę, a ona popatrzyła na nią pod słońce.– Chyba jest nic niewarta, ale skoro się o nią bijecie, to żadne z was jej nie dostanie.– Zamachnęła się i wrzuciła butelkę do morza.– To was powinno oduczyć kłótni.Popatrzyli niepewnie po sobie.– To była tylko głupia, stara butelka – szepnęła Kirsty [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • listy-do-eda.opx.pl