[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Myć się było dość trudno, bo rano w miednicy zamiast wody była ślizgawka, a szron się lśnił na ścianach naszego salonu jak w stalaktytowej grocie.Dość ciężko było takim bujnym jako my naturom pędzić żywot w lodowych więzach, tym ciężej, że mózg człowiekowi zamarzał.Grzały nas jedynie ciepłe balowe wspomnienia, bo jużeśmy dawno przestali żałować, żeśmy tak wielką przetrwonili fortunę, ani też na chwilę nie traciliśmy fantazji wierząc mocno, że nam Pan Bóg zginąć nie da.Zauważyliśmy z rozczuleniem, że głęboka wiara w Opatrzność nigdy nikomu na złe nie wyszła i niezmiernie gorąco trzeba wierzyć w łaskawość losu, zważywszy, że człowiek, który oślepł na jedno oko, mógł równie dobrze oślepnąć na drugie.Myśmy wprawdzie nie oślepli, ale gdyby mi w tej chwili dano do zjedzenia indyka, przysięgam, żebym nie umiał go zjeść, bo w ogóle już wyszedłem z wprawy.Menu nasze obiadowe w jednej z pierwszych restauracyj miasta, gdzie nam, Bóg wiedzieć raczy dlaczego, udzielano kredytu, składało się z talerza ciepłej wody, pachnącej ścierką do zmywania talerzy, na wodzie zaś tej, jak złote medale za waleczność jedzącego, pływały trzy albo cztery łojowe oka.Drugie danie stanowił stary kalosz, nazwany ku jego własnemu zdumieniu boeuf a la mode, pływający w sosie przyprawionym przez trzy czarownice z Makbeta, w sosie ciągnącym się tragicznie jak życie, kleistym jak małżeństwo, żółtym jak zawiść, zawiesistym jak żydowski chałat.Deseru nie używaliśmy, uważając go za wymysł arystokracji.Nie było tedy rzeczą zbyt dziwną, żeśmy obaj z Chrząszczem przybrali z czasem na fizjognomiach kolory tego właśnie sosu i że oczy nam się zapadły nieco w głąb, jak gdyby nie były ciekawe spraw tego świata.Drżeliśmy jedynie na myśl, co to będzie, jeśli właścicielka tej pierwszorzędnej restauracji, baba swoją drogą dobra i słabość mająca do wszelkiego rodzaju artystycznej hołoty, jednego dnia odmówi nam kredytu? Dotąd utrzymywaliśmy ją w sympatii dla siebie komplementami na temat jej młodości i wyglądu, trzeba zaś wiedzieć, że był to dziwny stwór ludzki, który mógłby być żoną słonia, a słoń byłby dla niej jeszcze za przystojny.Niewiasta ta wysłuchawszy słodkich naszych słów kończyła zawsze jednako:— Nie gadaj pan dużo, żryj pan obiad i róbcie miejsce, bo insze czekają!Niech cię, zacna matrono, anioły kiedyś na rękach poniosą do nieba!Sjesty popołudniowe odbywaliśmy w domu, gdzie o tym czasie zaglądało słońce, więc nam się w jego blasku na jaką godzinę rozgrzewały dusze.Chrząszcz malował szybko korzystając z bezpłatnego ciepła, ja zaś wywierałem zemstę na życiu pisaniem bohaterskich oktaw; w apartamencie panowało milczenie, słychać było tylko czasem tupanie gwałtowne nóg Chrząszcza, który jakby walczył z obrazem i ciskał się to w przód, to w tył, jak szermierz z długim pędzlem w ręku.W tej chwili ktoś zapukał nieśmiało.Chrząszcz rozumiejąc, że to Szczygieł przychodzi z wizytą, krzyknął nie odstępując od stalug:— Nie pukaj, ścierwo jedno, tylko właź do salonu!Drzwi, nigdy nie zamknięte na klucz, otworzyły się cichutko i we drzwiach, z których buchnęła zimna chmura, ukazały się dwie czarne niewieście postacie.Spojrzał Chrząszcz, spojrzałem ja i zdumienie odebrało nam mowę.Miałem tyle przytomności, że cisnąłem mimochodem na Chrząszcza spojrzenie, od którego zapewne siniec mu pozostał na gębie, za to niechlujne: „ścierwo jedno!”, które wchodzące niewiasty musiały słyszeć.Szymon się zarumienił, opuścił paletę i począł się cofać, chcąc się widocznie schować za mnie.Obie panie podeszły bliżej.Jedna była stara, i to mocno, z dyluwialnej epoki, z gębą, około której mniej chodził Stwórca, więcej za to taki rękodzielnik, co to wyprawia skórę na pergamin i rękawiczki.W srogiej była żałobie, toteż twarz jej, przypominająca wątrobę nie twarz, miała przez kontrasty żółtość na sobie tym wybitniejszą.Faktem jest, że w każdej ludzkiej twarzy tkwi zawsze jakieś podobieństwo do fizjognomii ze świata zwierzęcego: twarzy małpich jest najwięcej, poza tym istnieje wśród galerii gąb ludzkich niesłychana w tych podobieństwach rozmaitość.Twarz tej starej pani przypominała fizjognomię amerykańskiego kondora, który jest czegoś niesłychanie zmartwiony i ma nerwowy ruch, polegający na ustawicznym wydłużaniu i kurczeniu szyi, jakby cale życie nie mógł czegoś przełknąć i wciąż jakby się z lekka dławił.Wszystkie możliwe grzechy: główne, poboczne, śmiertelne, przeciw Duchowi Świętemu, przeciw Kościołowi, jednym słowem cały kodeks niebieski, zebrane były na tej twarzy i splotły się na niej w spojrzeniu, przed którym zadrżałby Belzebub.Z tego wszystkiego, jak cieniutka struga brudnej wody sączy się przez jakąś wyrwę w rynsztoku, wyciekał uśmiech tak miły, taki serdeczny i taki szczery, że się człowiekowi, na którego głowę spłynął przypadkiem ten promień uśmiechniętej łaski, czyniło niedobrze.Spod czarnego, wyrudziałego kapelusza, który jakąś kitą pierza, przypominającego wyparszywiały ogon żydowskiego konia, machnął już dawno rozpaczliwie nad swoim żywotem i chwiał się na tej dziwnej głowie konającymi ruchami, wymykały się kosmyki siwych włosków, które śnieg zmoczył i tajał na nich szybko, jakby w ten przynajmniej sposób chciał ocalić dziewiczą swoją białość.Kapelusz wraz z tym wspaniałym piórem tworzył wykrzyknik, znak zdumienia, zachwytu, rozpaczy, zgrozy, oburzenia, wstydu, trwogi i nieludzkiego bólu nad zdaniem, którego treścią była cała postać owej damy; jeśli kapelusz był wykrzyknikiem, to dama jako zdanie była zdaniem suchym, jałowym, treściwym, ale zdaniem dantejskim, piekielnym, niesamowitym, wypowiedzianym przez jakiegoś diabła stylistę, była aforyzmem o życiu, ale aforyzmem niechlujnym, plugawym i bezbożnym.Przy wysiłku fantazji można było ten dziwaczny stwór niewieści przyrównać do wielkiej brodawki, do nadgniłego grzyba, do czego kto chce zresztą [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • listy-do-eda.opx.pl