[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jakiś starzec — pewnie znajomy strażników — rozsupływał postronki na ciepłych jeszcze nadgarstkach i pieczołowicie układał z boku.Na każde opadnięcie miecza tłumek na placu reagował przeciągłym „O–och!”.Tylko raz cios okazał się mało precyzyjny i kat musiał poprawiać.Błąd wypadł na kobietę.„Przypadek?”, zastanawiał się Wan Hu.Stał jednak za daleko, żeby to rozstrzygnąć.Z nudów przypatrywał się innym kibicom ponurego widowiska.Zbiorowisko obszarpańców, przeważnie mężczyzn, spędzonych tutaj pod przymusem, odzianych w przydziałowe fabryczne uniformy, a raczej to, co z nich jeszcze zostało.Łyse czerepy albo zmierzwione siwe kłaki, wpadnięte policzki, obwisłe wąsiska.Chude, drapieżne pyski starych ludzi o oczach rozjarzonych emocją z krwawej rozrywki.Któryś trzymał tablicę z napisem potępiającym przestępczość jako taką.Obdarty osobnik, ani na jotę nie odróżniający się od reszty, przepychał się w zamieszaniu.Wan Hu poczuł, jak obca ręka wsuwa mu coś w kieszeń.Sięgnął i namacał zwiniętą ulotkę.Kiedy skończyła się część obowiązkowa i wprowadzono przestępców lżejszego kalibru, przeznaczonych do oćwiczenia w dybach, Wan Hu dyskretnie wysunął się spośród gawiedzi, zamierzając podążyć w kierunku domostwa.Nim zdążył jednak przejść choćby sto chi, pod pachy ujęły go mocne dłonie i półgłosem wydany rozkaz polecił mu zawrócić.— Tangzhou Zha Buzhou chce się z tobą rozmówić.Skręcili w wąskie wyludnione uliczki.Jeszcze przez chwilę słychać było świst bata, a potem tylko jęki głuszone chóralnym odliczaniem wymierzanych plag.Minął ich wóz drabiniasty zaprzężony w woły.Na skraju błotnistego skrzyżowania przysiadł wielki czarny samochód o lśniącej karoserii i opuszczonych na okna pancernych płytach.Jeden z prowadzących Wan Hu goryli otworzył tylne drzwi i wepchnął go do środka.Siedzenie zareagowało na ciężar nowego pasażera przeciągłym sykiem i ugięło się niebezpiecznie.Na wysokości brody, a nawet czoła Wan Hu wznosił się przedni fotel — mięsisty garb obity dermą, jak przedpiersie dziwacznego okopu.Za nim siedział kierowca, Chińczyk.Trzasnęły przednie drzwiczki i już byli w komplecie.Z przodu wąska jak wizjer czołgu szyba ukazywała widok na świat.— Dokąd to tak pędziłeś, czcigodny Wan Hu? — odezwała się kobieta z boku.Rzucił ku niej kosę spojrzenie, nie wiedząc, jak się zachować.Odwrócenie się przodem mogło zostać potraktowane jako nietakt.Po przesuwających się w wizjerze szczegółach poznał, że samochód ruszył.— Wyszedłem zrealizować bony żywnościowe — rzekł ostrożnie — i z obwieszczeń dowiedziałem się o kaźni.Punkt dystrybucji został z tego powodu zamknięty i tak, chcąc nie chcąc, znalazłem się na placu.— Brawo — skwitowała kobieta, a jej głos podbiegł ironią.— Gdyby wszyscy obywatele byli tak gorliwi jak nasz Wan Hu… Ale właściwie skąd to imię?— Na pamiątkę urzędnika z epoki Ming, który wierzył w możliwość lotu na Księżyc i do gwiazd.Trzymając w ręku pęki latawców, kazał przywiązać się do solidnego krzesła, pod którym umocowano czterdzieści siedem bambusowych rur wypełnionych prochem strzelniczym.Proch został podpalony przez czterdziestu siedmiu służących.— Przeżył?— Legenda o tym milczy.Nie to w niej było istotne.— W każdym razie, jeśli nie on sam, to jego duch powędrował na Księżyc i w gwiazdy.Nasz program kosmiczny powinien obrać go za swego patrona.Silnik samochodu szemrał usypiająco.— Nie jesteśmy zadowoleni z tego, co napisałeś — stwierdziła Zha Buzhou, prawa ręka Li Chi Hana i, jak fama niosła, jego kochanka.— Chyba nie chcesz zostać wezwany na tamzing, co?Dreszcz przebiegł Wan Hu po plecach.— To tylko szkice — bąknął.— Nie zdążyłem ukończyć…— Ale my jesteśmy niecierpliwi, zaglądamy, że tak powiem, autorom przez ramię.Spostrzeżenia o ptakach ciekawe, życie biologiczne odradza się nam imponująco.Ale nie w tym rzecz — powiedziała nadspodziewanie ostro.— Byłbym wdzięczny za szczegółowe instrukcje — Wan Hu starał się z całej siły, by wysterylizować to zdanie z jakichkolwiek dwuznaczności.— Jak szczegółowe? — zainteresowała się.— Od pewnego stopnia szczegółowości wymagań tak dobrze wiadomo, co ma powstać, że nie ma sensu tego pisać.Ale twoja praca, Wan Hu, nie jest na zamówienie.Ma nas zadowolić, a jednocześnie nasze zadowolenie nie jest istotne.Innymi słowy, masz napisać to, czego oczekujemy, nie nastawiając się z góry, że wiesz, czego oczekujemy.Rozumiemy się?— Nie jestem pewien, tangzhou Zha Buzhou.— Nie jesteś pewien — pociągnęła nosem.— Mył się ostatnio?— Zgodnie z harmonogramem.— A te ciuchy? Kiedy prane?— Niestety, nie tak często, jakby należało.Względy materialne…— Zajmiemy się tym, dostaniesz nowy uniform i bieliznę.A teraz słuchaj: w twoim otoczeniu działa konspirator.To oczywiście nei lou, tajemnica państwowa.Śmie on, sam lub w zmowie z innymi, spiskować przeciw świętemu porządkowi, którego uosobieniem jest cesarz.Nie wiemy, kto jest tym bezczelnym śmiałkiem, bo odłowilibyśmy go i zrobili z nim to, co z tymi ośmioma na placu.— Ja go również nie znam.— Możliwe, że mówisz prawdę.Niestety, co najmniej tak samo prawdopodobne jest to, że oszukujesz.Może znasz go, lecz nie wiesz o nim wszystkiego.Pomysł jest taki: jeśli poddasz szczegółowej analizie wszelkie podejrzane kontakty, jeśli zapiszesz wszystko, co ci się przypomni w tym kontekście, niewykluczone, że udzielisz nam newralgicznej informacji, nawet nie będąc tego świadom.Tego byśmy z grubsza oczekiwali po twojej pisaninie.— Może lepiej porozmawiać?Nie ty będziesz nas uczył fachu! Pisanie pozwala uporządkować myśli.Pozwala odkryć rzeczy, których nie dostrzegaliśmy wcześniej.Piszącemu ukazują się niespodziewane relacje pomiędzy faktami, zdarzeniami i osobami.Powinieneś to wszystko wiedzieć jako były literat.A właściwie nie były, skoro przywróciliśmy cię do tej funkcji.— Niby tak… — mamrotał Wan Hu.— Skąd jednak…— Powiedziałam ci wystarczająco wiele.No, uciekaj.Wytrzymałość naszego powonienia ma swoje granice.Mai xiao nuW herbaciarni Zengzhang, zdobnej w obskurne lampiony i kantońskie ornamenty na ścianach, panował miodowy półmrok tak głęboki, że Wan Hu nie mógł dokładnie przyjrzeć się kobietom.Wczorajsze przesiadywanie nad herbatą nie na wiele się zdało, ale dziś miał więcej szczęścia.Mai xiao nu, kobieta sprzedająca uśmiechy, której poszukiwał, stała pomiędzy stolikami, wymieniając uwagi z koleżanką.Skinął głową, gdy wydało mu się, że pochwycił ich wzrok, ale nie doczekawszy się reakcji, zasiadł zniechęcony przy stoliku.— Cześć, Kaźmirz — odezwała się niespodziewanie.— Mogę się przysiąść? Co cię do nas sprowadza?— Niezrównany smak tutejszej herbaty Rozkwitająca Róża — zaryzykował Wan Hu.— Znalazłem zbędne dwadzieścia juanów.— Aha.— Zakręciła się na krześle, aby spojrzeć za siebie.— Dawno cię nie widziałam.— Aja ciebie, Lucyna.— Odczekał i sięgnął pojedna z filiżanek, które postawiła przed nimi kelnerka.— Dasz się wyciągnąć na dwie godziny? Bardzo mi ostatnio doskwiera samotność.— Tu nazywam się Zhu, Cynober.W porządku, zgłoszę tylko szefowej, że wychodzę.Szefowa, rosła Chinka w okularach, taksowała Wan Hu przez dłuższy czas, nim wreszcie z ociąganiem udzieliła zgody.— Musisz opłacić z góry — zakomunikowała Zhu.— Kredyt umarł.— Powiedz jej, że mam przydział za osiągnięcia produkcyjne — Wan Hu zademonstrował bladoniebieski kartonik [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • listy-do-eda.opx.pl