[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pułkownik Jones siedział w małej kabinie, która zapewniała całkiem dobrą widoczność.Bez trudu odszukał spojrzeniem strzegącą przejścia twierdzę Corregidor.Wyróżniała się wyraźnie spośród pozostałych wysepek.Sześć głowic plazmowych wbiło się właśnie głęboko w betonowe umocnienia.Ich eksplozja rozrzuciła tony gruzu, osmaliła skały i zabiła tysiące ludzi z załogi.- Cholera.Założę się, że wybuch Krakatau nie był nawet w połowie tak malowniczy - powiedział bosman prowadzący poduszkowiec.Od twierdzy dzieliło ich jeszcze piętnaście kilometrów, ale złocista pożoga zdawała się obejmować połowę nieba.- Nie przyjmuję pańskiego zakładu, bosmanie Stavros - powiedział Jones.Wysepka zmieniła się w miniaturę supernowej.Nad poduszkowcem przeleciały z wyciem odrzutowce zamierzające zaatakować japońskie jednostki stojące na kotwicy w zatoce.Jones ledwie zauważał wysiłki małej załogi, która starała się utrzymać kurs bez pomocy GPS-u; Co kilka minut podawali sobie korekty.- Za pięć minut opuszczamy rampę, szefie - krzyknęła dziewczyna z załogi.- Dzięki, Dolly.Lepiej będzie wsiąść, pułkowniku - zawołał Stavros.- I powodzenia, sir.Jones klepnął bosmana w ramię, podziękował za podwiezienie i pospieszył na dół, gdzie czekał jego LAV.Tutaj hałas był równie dotkliwy.Wprawdzie osobie postronnej poduszkowiec mógł się wydać potwornie wielki, ale nie był jednostką bojową.Miał za zadanie dostarczyć na ląd dwa plutony kompanii A wraz z półszwadronem lekkich transportowców piechoty.Po drodze Jones sprawdził przypięty rzepami do przedramienia flexipad.Pozostałe jednostki podążały we właściwym ordynku za prowadzącą.Pułkownik włożył hełm i podłączył gogle do batalionowej sieci.W polu jego widzenia pojawiły się zaraz kolumny danych.Po latach spędzonych w walce i tysiącach godzin ćwiczeń było to dlań coś całkiem naturalnego.Odruchowo sprawdził kondycję poszczególnych oddziałów i drogę, jaka pozostała im do plaży, oraz stan japońskiej obrony.Osobne okienka przekazywały mu obraz z kamer zamontowanych na modułach uzbrojenia śmigłowców Comanche oraz widok z maszyn zwiadowczych krążących nad kilkunastoma celami w Manili.Wszystkie już płonęły i co jakiś czas targały nimi wtórne eksplozje, gdy ogień docierał do składów paliwa albo magazynów amunicyjnych.Jones zastanowił się, ilu ludzi już zginęło.- Pułkowniku, sir?Zatrzymał się tuż przed burtą pojazdu.- O co chodzi, sierżancie?Odziany w pancerny strój Gunny Harrison w zasadzie niczym nie odróżniał się od innych członków oddziału, ale Jones sporo już przeżył ze swoimi ludźmi i nawet gdyby sierżant się nie odezwał, i tak zostałby rozpoznany.- Mamy kłopot z pułkownikiem, sir.Tym obserwatorem.- Maloneyem?- Tak.Nie chce się bawić z innymi dziećmi.Julia Duffy po raz dziesiąty sprawdziła kieszenie żelowe pancerza.Co rusz postukiwała stopami w przeciwpoślizgową podłogę pojazdu i unosiła dłonie do ust, aby zacząć obgryzać paznokcie, ale ciężkie czarne rękawice na to nie pozwalały.Znowu zaklęła pod nosem.- Wszystko gra, pani Duffy?Tabliczka na piersi głosiła, że rosły żołnierz nazywa się Bukowski.Uprząż naramienna znaczyła, że został wyznaczony do noszenia ciężkiego uzbrojenia.Na pewno się nadaje, pomyślała Duffy.Nawet bez hełmu musiał pochylać głowę, aby nie uderzyć w dach.- Prozac mi wyszedł i jestem trochę nerwowa - powiedziała.- Tylko albo aż tyle.- Mam gumę Zoloft, jeśli chcesz - powiedział Bukowski.- Jasne!Gdyby nie pasy, Julia zerwałaby się z miejsca.Bukowski wyłowił z kieszeni pasek gumy i wyciągnął rękę przez całą szerokość pojazdu.- Dzięki - powiedziała Duffy z prawdziwą wdzięcznością.- Czy to guma? Mógłbym też dostać?Julia poznała ten głos.Należał do kapitana Svensdena, jednego z dwóch współczesnych obserwatorów, którzy się z nimi zabrali.Wydawał się całkiem sympatyczny; z kolei jego szef, pułkownik Maloney, był kompletnym dupkiem.Svensden siedział naprzeciwko, dwa miejsca bliżej wyjścia niż Duffy.Maloney szczęśliwie został po przeciwnej stronie pojazdu, razem z podporucznikiem Chenem, dowódcą plutonu.Nawet w słabym czerwonym oświetleniu obaj współcześni wyróżniali się.Wprawdzie nosili takie same jak reszta kombinezony, ale nie czuli się w nich swobodnie.Svensden nieustannie manipulował przy zapięciach, Maloney jako jedyny poza Bukowskim siedział bez hełmu [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • listy-do-eda.opx.pl