[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tam puszcza wszystko, nawet gdy nie beda pewni, czy to prawda – byleby ladnie brzmialo i tytul przyciagal czytelnikow.Najlepiej jakas wychodzaca codziennie gazeta, wtedy moi przesladowcy beda mieli mniej czasu, by wstrzymac druk materialu.No i redakcja powinna byc w Warszawie, bym latwo do nich dojechal.Problem stanowilo to, ze nie czytalem takich gazet i zaden tytul nie przychodzil mi do glowy.Na szczescie obok byl dosc duzy kiosk – wiecie, taki, gdzie gazety sa powystawiane na scianach i mozna je swobodnie podczytywac.Spokojnie przegladalem prase, by wybrac wlasciwy tytul, gdy za moimi plecami stanal sprzedawca.Az podskoczylem, kiedy uslyszalem: "Nie sadzi pan, ze ta ucieczka nie ma sensu?".Czy te skurwiele mialy agentow nawet w kioskach? Oczywiscie rznalem glupa, jak pies, ktory udaje, ze to nie on zesral sie na srodek twojego ulubionego dywanu.Odpowiedzialem, ze musial mnie z kims pomylic, ale dran nie dal sie przekonac: "Nie zachowujmy sie jak dzieci.Jestesmy w stanie zaoferowac panu dobre warunki wspolpracy".Spojrzalem mu w oczy i zauwazylem w ich glebi delikatny, czerwony poblask.Kolejny pierdolony android.Odepchnalem go i ruszylem w kierunku drzwi, uslyszalem jeszcze tylko, ze mam czas do konca dnia.Potem siegna po inne srodki.Przez chwile zastanawialem sie, czy jest szansa, ze Hela zyje i czeka gdzies na ratunek.Uznalem, ze nawet jesli tak jest, to sam jej nie pomoge.Postanowilem uciec za granice.Najlepiej samolotem – w ten sposob najszybciej znalazlbym sie daleko od nich.Wsiadlem do autobusu na lotnisko.Siedzenie obok mnie zajal jakis nauczyciel matematyki i cala droge sprawdzal prace domowe.Zerknalem mu raz czy dwa przez ramie.O cholera, albo on nie potrafil uczyc, albo pracowal w szkole dla debili.Jego uczniowie nie potrafili nawet policzyc procentow?! Wysiadl kilka przystankow dalej, ale spomiedzy zeszytow wypadla mu zgieta na pol kartka.Podnioslem ja i ruszylem za nauczycielem, by ja oddac, kiedy w srodku zauwazylem swoje zdjecie.Rozlozylem papier.Pod moja twarza widnialo: "Marek Nowik", a jeszcze nizej: "obserwowac".Pod spodem ktos umiescil dopisek: "Panie Marku, nie wszyscy z nas zgadzaja sie z decyzjami dotyczacymi Pana.Niech Pan ucieka, ale nie samolotem.Kontrolujemy lotniska".Oslupialem jak krowa, ktora nagle wyladowala w stadzie buhajow.Jesli nie samolot, to co? Akurat bylem przy Dworcu Centralnym, postanowilem pojechac pociagiem nad morze; mialem tam ciotke.Nie dotarlem na miejsce.Bez problemu kupilem bilety i wsiadlem do pociagu.To byl nocny pospiech, jednak w srodku tygodnia nie mialem klopotow ze znalezieniem wolnego przedzialu.Usiadlem spokojnie i sam nie wiem kiedy usnalem.W pewnym momencie cos mnie obudzilo.Otworzywszy oczy, zobaczylem pochylonego nade mna konduktora.W reku trzymal strzykawke.Gdy zobaczyl, ze otwieram oczy, zamarl jak chomik na srodku autostrady.Nie dalem mu czasu do namyslu.Podbilem mu reke, pchnalem z calej sily.Zerwalem sie z siedzenia, ale zlapal mnie za koszule.Chwile szamotalismy sie po calym przedziale, zanim udalo mi sie wyrwac.Wybieglem na korytarz, gdy nagle za plecami uslyszalem jek, tak glosny, ze zagluszyl nawet stukot pociagu.Obejrzalem sie.W drzwiach przedzialu lezal konduktor.Z szyi sterczala mu strzykawka – musial ja sobie wbic, gdy sie szamotalismy.Podszedlem blizej.Chyba nie oddychal.Kucnalem i dotknalem jego ramienia, niestety, w tym momencie z przedzialu obok wyjrzala jakas stara baba.Spojrzala na mnie, na konduktora, znow na mnie.Chyba zauwazyla strzykawke, bo zaczela wrzeszczec, ze zamordowalem czlowieka.Powalona histeryczka.Szarpnalem za hamulec bezpieczenstwa i ucieklem przez okno.W przedziale zostala moja kurtka i drobiazgi kupione na dworcu, a dodatkowo, wychodzac przez okno, zgubilem portfel.Bylo ciemno i nie dalem rady go odszukac – stracilem wszystko, co mialem.Nad ranem dotarlem do jakiejs wioski.Malej, ale przynajmniej byla tam poczta.Pamietalem, ze kiedys dalo sie z nich dzwonic na koszt odbiorcy.Postanowilem sprobowac znalezc kontakt do kumpla z liceum, o ktorym wiedzialem, ze pracuje na policji.Moze on mi bedzie mogl pomoc?Wszedlem do srodka.Za lada siedziala jakas utleniona lafirynda.Na moj widok otworzyla szeroko oczy i usta – wygladala jak nadmuchana przez dzieci zaba – i siegnela szybko pod lade.Bogu dzieki za jej dlugie na kilka centymetrow paznokcie, wyciagajac bron, zawadzila jednym z nich o krawedz szafki.Pistolet poszybowal wysoko i upadl mi pod stopami.Kopnalem go jak tylko moglem najmocniej i wybieglem na zewnatrz.Od tego momentu uciekalem.Nie wiedzialem juz, kto jest kim.Nawet moja ciotka mogla chciec mnie zabic.Zycie w lesie nie jest latwe, ale byly wakacje.Czasem ukradlem cos do jedzenia turystom, innym razem zebralem z pola jakies warzywa.Spalem w takiej jednej ambonie dla mysliwych.Dalo sie przezyc.Jednak gdy zaczelo robic sie zimno…***Oni sa wszedzie.Kto? Nie, jakie UFO, jacy masoni? Urzednicy! Jeszcze tego nie zrozumieliscie? W sumie nic dziwnego – mnie tez zajelo to pare dni [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • listy-do-eda.opx.pl