[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.A później rzucił się biegiem w las.Biegł jak oszalały, pozostawiając szczątki swego pana daleko za sobą.— Czy to jest wszystko, co masz zamiar robić? — spytała Reqata.— Będziesz ciągle popełniał samobójstwo? Będziesz po prostu kładł się i umierał? Chociaż muszę przyznać, że z tym psem to dobry pomysł.— Trzymała go mocno za ramię i patrzyła gdzieś obok fosforyzującymi oczami.— Całkiem w twoim stylu.Gładkie, żółte kamienie, z których wykonano kopułę, wspierały się na pięciu ciemnych żebrach.Były żółte, ale — w świetle płomieni zawieszonych na obwodzie sześciokąta wokół centralnej osi komory widokowej — połyskiwały zielonkawo jak skorupka żuka.Rzędy siedzeń z prążkowanego marmuru umieszczone na obwodach koncentrycznych kół wznosiły się wokół pomieszczenia.Ci, co właśnie się na tych siedzeniach znajdowali, patrzyli na leżące w śniegu u ich stóp zwłoki.Elam sam był zaskoczony tym, że jego klon tak łatwo godził się na własną śmierć, ale zanim zdążył odpowiedzieć Reqacie, otoczył go wianuszek podziwiających Kręcili się wokół niego, mówili coś z cicha i podziwiali subtelność j jego osiągnięć.Zdolność do takiego podziwu dodawała im artu.Elam, omijając ich spojrzeniem, patrzył na własne zwłoki.Połyskująca warstwa szronu zatarła już rysy twarzy, zamieniła ją w abstrakcyjną kompozycję.A więc i tym razem udało mu się umrzeć w dobrym stylu.; Zresztą jego śmierć była zawsze śmiercią w dobrym stylu.Obecnie jego świadomość, oderwawszy się od klona i od odświeżonych wspomnień, telepała się po czaszce.Skóra była gładka dzięki działaniu płynu owodniowego, ą w stawach czuł chropowatość.Nic w tym ciele nie pasowało do reszty.Wydawało mu się, że ręka Reqaty, spoczywająca na jego ramieniu, wygina jego arbitralnie ukształtowane kości, przypominając mu o tym, że jest bytem przypadkowym.— Artysta, który traktuje siebie równocześnie jako surowiec i jako podmiot działania, nigdy nie będzie w stanie przekroczyć ograniczeń jednego ani drugiego.Jej pogardliwa uwaga spowodowała zmrożenie atmosfery podziwu, jaka go otaczała.Spojrzał na kobietę, a ona uśmiechnęła się, pokazując hebanowe zęby i trzepocząc pierzastymi rzęsami.Podniosła jedną rękę kanciastym gestem, po którym ją można było zawsze poznać, bez względu na to, w jakim się znajdowała ciele.— A jak choreografka masowej śmierci przekracza ograniczenia swojego materiału?Umysł Elama był nieobecny przez kilka tygodni — bo umierał w; mroźnych lasach — a Reqata w czasie jego nieobecności zaczęła się nudzić.Potrzebna jej była rozrywka.Więc rozpoczęła tę dyskusję.W ich świecie nawet kochankowie bezustannie staczają pojedynki, posługując się artem, jakością, której naturę wszyscy uczestnicy gry zwanej „przemieszczaniem się” pojmowali intuicyjnie.Reqata miała dużo artu.Ale Elam miał go więcej.Elam nie mógł sobie znaleźć miejsca.Czy czuł taki niepokój dlatego, że jego pęcherz był pełny, czy też to był może jego normalny stan?— Śmierć masowa, jak to nazywasz, podlega ograniczeniom praktycznym — odpowiedziała Reqata.— Zabicie jednego człowieka to akt egzystencjalny.Zabicie miliona ludzi byłoby aktem historycznym, w każdym razie dla Przywiązanych.Zabicie wszystkich byłoby aktem boskim.— Przeczesała palcami jego włosy.Poczuł orzeźwiające, winne tchnienie jej oddechu.—Zabijanie samego siebie pachnie po prostu brakiem inicjatywy.Rozczarowałeś mnie tym razem, bo w przeszłości zwykle walczyłeś ze śmiercią.— Walczyłem, rzeczywiście.Przypomniał sobie desperackie pojedynki, jakie staczał kiedyś, w początkowych swoich pracach, w tych dziełach, dzięki którym nabrał artu.Przypomniał sobie ludzi umierających w kopalnianych szybach i na pionowych ścianach skalnych, a także w dżunglach rojących się od dzikich zwierząt.Ludzi, którzy nigdy nie rezygnowali z walki.I z których każdy był nim samym.Coś się jednak zmieniło od tamtej pory.— Powiedz mi — odezwała się Reqata, pochylając się do przodu i przeciągając językiem po jego uchu — dlaczego zawsze na chwilę przed śmiercią wyglądasz tak spokojnie?Zmroziło go to pytanie.Bo sam się nad tym zastanawiał.— Naprawdę wyglądam spokojnie?Ledwo wykrztusił z siebie te słowa.Za każdym razem bowiem płacił swoją cenę.Wiedział o tym, bo pięć czy dziesięć minut pozostawało mu w pamięci, bo pozostawały mu w pamięci ostatnie chwile życia.Tym razem jednak zapamiętał tylko to, że wyciągnął z kieszeni kawałek suszonego mięsa.Później była już tylko ciemność.Umierający klon Elam rozumiał coś, czego zmartwychwstały, prawdziwy Elam nie był w stanie pojąć.— Oczywiście.Nie bądź taki skromny.Spójrz na ten uśmiech na zamarzniętej twarzy trupa.— Usiadła obok niego, wysuwając niedbale nogę, tak że zagrodziła przejście między siedzeniami.— Ja też w przeszłości umierałam.Ale w moim wypadku śmierć nie była częścią dzieła sztuki.Była doświadczeniem.Umierałam krzycząc.A echo mojego krzyku dźwięczało przez kilka tygodni.Wzgrygnęła się i zatkała osobie uszy rękami.Jej obecne ciało miało jak zwykle wysoko sklepione żebra i jędrne piersi.Elam złapał się na tym, że się im przygląda.— Ale dosyć tego — Reqata dała mu prztyczka w ramię, zadrapując go przy tym paznokciem.— Teraz, kiedy już skończyłeś swoje ostatnie dzieło, ja mam pewien projekt i chcę, żebyś nad nim popracował…— Prawdopodobnie każde z was ma wgląd w to, co je czeka po drugiej stronie — wycedził nagle jakiś głos.— Nie praw mi tylko kazań na temat absolutnego bezwładu duszy — odpowiedziała zmieszana Reqata.— Nikt nie umożliwia naszym klonom wglądu w wieczność.Wiesz o tym dobrze, Lammielo.— Może i nie — wysmukła, elegancka Lammiela, ku rozpaczy wszystkich, zawsze wyglądała tak samo, bo miała tylko jedno ciało.Na jej twarz powoli wypłynął uśmiech.— A zresztą być może niebo jest już tak przepełnione duszami waszych klonów, że nie będzie w nim miejsca dla was, kiedy się w końcu tam zjawicie,Reqata z wściekłością zerwała się na równe nogi; jej furia zamanifestowała się nawet w sposobie, w jakim uniosła ramiona.Status Lammieli był nieco dwuznaczny, gdyż jej przeszłość przedstawiała się cokolwiek nietypowo, i Reqata nie chciała się kłócić, żeby nie narażać się na utratę artu.Bo zwykle w takich razach nie potrafiła sobie poradzić.— Uważaj, Lammielo.Nic przecież nie wiesz o tych sprawach.A może — pomyślał Elam — może Reqata boi się śmierci?— O tak, to prawda — Lammiela usiadła.— Śmierć Ssarny wyprowadziła wszystkich z równowagi.Ciągle o tym zapominam.Jej przybycie spowodowało, że ostatnio widzowie opuścili komorę widokową i teraz zostali tutaj tylko oni troje.— Ty wcale nie zapominasz, matko — powiedział Elam zmęczonym głosem.— Ty to robisz celowo.— Jesteś niesprawiedliwy — Lammiela przyjrzała mu się uważnie.—I Dobrze wyglądasz.Umieranie ci służy.Splotła długie palce obu dłoni i oparła na nich brodę.Jej twarz pokrywały delikatne zmarszczki; wyglądało to tak jak gdyby jakiś rytownik wyrzeźbił na niej subtelne cienie.Oczy miała ciemnoniebieskie, takie jak oczy Elama.— Chodzą słuchy, że Ssarna uschła w swoim sanktuarium, uschła na pieprz [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • listy-do-eda.opx.pl