[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tak, Razumow (temu świadomie poufałemu zwrotowi towarzyszył tak przerażający grymas łaskawości, że Razumow aż się wzdrygnął).Takie jest moje pochodzenie.Zwykła rodzina na prowincji.— Ty jesteś cudem — oznajmił Piotr Iwanowicz swoim najgłębszym basem.Ona jednak obdarzyła nie jego, lecz Razumowa swym uśmiechem trupiej czaszki.Po czym rzekła całkiem despotycznym tonem:— Musi pan tutaj przyprowadzić tę młodą dzikuskę.Jest potrzebna.Liczę, że się to panu uda — proszę pamiętać o tym!— Ona wcale nie jest dzikuską — mruknął Razumow cierpko.— To obojętne — na jedno wychodzi.Może być jedną z tych młodych, zarozumiałych demokratek.Wie pan, co myślę? Myślę, że charakterami jesteście do siebie bardzo podobni.W panu tli się ogień pogardy.Jest pan zamknięty i samowystarczalny, ale ja widzę pana, duszę na wskroś.Jej błyszczące oczy patrzyły spojrzeniem suchym i napiętym gdzieś poprzez Razumowa, co nasunęło mu absurdalną myśl, że wypatrują czegoś i widzą coś poza nim.Nazwał się w duchu przewrażliwionym głupcem i zapytał z wymuszonym spokojem:— Co pani tam widzi? Kogoś podobnego do mnie? Przesunęła swoją stężałą twarz z lewa w prawo w przeczącym ruchu.— Coś w rodzaju widma o moim wyglądzie? — ciągnął z wolna Razumow.— Bo przypuszczam, że dusza, o ile się ją widzi, musi być właśnie taka.Coś nieuchwytnego.Bywają widma ludzi żywych tak samo jak umarłych.Natężenie wzroku Madame de S.osłabło i patrzyła teraz na Razumowa w milczeniu, które stawało się niepokojące.— Mnie samemu zdarzyła się taka rzecz — wybełkotał Razumow jakby pod przymusem.— Widziałem raz widmo.Z nienaturalnie czerwonych warg Madame de S.padło ostre pytanie:— Zmarłej osoby?— Nie.Żywej.— Przyjaciela?— Nie.— Wroga?— Nienawidziłem go.— Ach! Więc to nie była kobieta?— Kobieta! — powtórzył Razumow, patrząc prosto w oczy Madame de S.— Dlaczegóż miałaby to być kobieta? A w ogóle skąd ten wniosek? Dlaczego miałbym być niezdolny do nienawidzenia kobiety?W gruncie rzeczy myśl, że mógłby nienawidzić kobiet, obyła dla niego nową.W tej chwili nienawidził Madame de S.Biorąc ściśle, nie była to jednak nienawiść.Raczej odraza, jaką można czuć do jakiejś wstrętnej figury z drzewa lub z gipsu.Madame de S.nie poruszała się żywiej od takiej figury i nawet jej oczy, których niewzruszone spojrzenie było utkwione w jego oczach, wydawały się martwe mimo swego połysku i tak samo sztuczne jak jej zęby.Razumow poczuł teraz po raz pierwszy słabą woń perfum, która, choć tak słaba, przyprawiała go o mdłości.Piotr Iwanowicz ponownie dotknął z lekka jego ramienia.Na ten znak Razumow skłonił się i chciał już odejść, gdy w dowód niespodziewanej łaski koścista, martwa dłoń wyciągnęła się ku niemu i padły dwa słowa, wymówione ochrypłą francuszczyzną:— Au revoir!Razumow pochylił się nad tą dłonią szkieletu i wyszedł z pokoju odprowadzony przez wielkiego człowieka, który go przepuścił przodem.Głos z kanapy zawołał za nimi:— Zostajesz tu, Pierre!— Oczywiście, ma chere amie!Wyszedł jednak z Razumowem zamykając za sobą drzwi.Platforma piętra wydłużała się na prawo i na lewo w nagi korytarz z pustymi perspektywami białych i złotych dekoracji ściennych, bez jednego skrawka chodnika na podłodze.Nawet światło wpadające przez wielkie okno u końca korytarza wydawało się zakurzone, a jedwabny cylinder wielkiego feministy — samotna plama na balustradzie z białego marmuru — odcinał się ostro czernią i połyskiem od całej tej surowej bieli.Piotr Iwanowicz odprowadzał gościa nie otwierając ust.Nie przerwał milczenia, nawet gdy dosięgli schodów.Razumow miał ochotę zejść na dół i wyjść z domu, nie skinąwszy nawet głową, lecz ten impuls opuścił go nagle [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • listy-do-eda.opx.pl