[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Poza tym panowała cisza.W pobliżu nie było żywej duszy, jedynie zagłodzony kundel, któremu jakiś dzieciak dla żartów przywiązał do ogona puszkę, patrzył na mnie błagalnie.Wyciągnąłem papierosa i zapaliłem, by pozbyć się z ust smaku starego, wielokrotnie przypalanego tłuszczu.Nie widziałem nikogo, ale byłem pewien, że zza zakurzonych okiennic obserwują mnie czujne oczy.Rzuciłem papierosa na ziemię, przydepnąłem go i ruszyłem w stronę budynku oznaczonego wyblakłym numerem 5.Kundel zaskowyczał, gdy go mijałem.– Nie dziś, kolego – powiedziałem.– Radź sobie sam.Nie jestem w nastroju do pomagania.Długo musiałem dzwonić, zanim w kamerze przy drzwiach pojawiła się wynędzniała twarz.– Czego?– Szukam Velmy Verringer.– Brzmiało jak pseudonim gwiazdki porno, więc pewnie dziewczyna nazywa się zupełnie inaczej, ale w tej chwili nie miało to znaczenia.– Ładna, brunetka, jakieś szesnaście–siedemnaście lat.Mieszka tu.– Nie mieszka.– Numer 12, trzecie piętro.– Idź pan w cholerę.Wyciągnąłem banknot i pomachałem nim przed okiem kamery.Drzwi rozsunęły się i zarośnięty stanął w progu w całej okazałości.Nie było na co patrzeć: niski, chudy, w dawno niepranych portkach, tak krótkich, że odsłaniały porośnięte czarnymi włosami łydki.Pod pachą dźwigał zewnętrzny mózg starego typu, jeden z tych, co to pozwalają jako tako funkcjonować ludziom, którym narkotyki wypaliły neurony.Bez niego facet miałby inteligencję pastewnego buraka.Wyciągnął rękę po banknot, po czym spróbował zamknąć mi drzwi przed nosem, ale wsunąłem stopę między nie a futrynę i jednocześnie popchnąłem chudego w głąb korytarza.Nieładnie jest popychać kalekę, wiem.– Czego? – zaskrzeczał.Mimikę miał dziwnie nieskoordynowaną, widać w mózgu siadała bateria.– Zaczynasz się powtarzać, przyjacielu.I masz krótką pamięć.Brunetka, mówiłem ci, młoda, ładna.Jest u siebie?– Nie widziałem jej od paru dni – jęknął.– Idź w cholerę.– Powinieneś wgrać sobie trochę nowego słownictwa – pouczyłem go, po czym skierowałem się w stronę schodów, rozsądnie zakładając, że winda prawdopodobnie i tak nie będzie działać.W jednym z mieszkań, przy otwartych drzwiach, chudy narkoman onanizował się bez specjalnego zapału do holowizyjnego porno; z innego dobiegały odgłosy, które bezbłędnie rozpoznałem jako alkoholową kłótnię kochanków.Kobieta błagała o coś, a potem chyba dostała w twarz, ale nie zatrzymałem się, żeby sprawdzić.Jak wspomniałem wcześniej, nie byłem dziś w nastroju do pomagania, a poza tym miałem mnóstwo własnych problemów.Na przykład taki, że beznadzieja tego miejsca przywierała do mnie mocniej niż smród zjełczałego tłuszczu i tanich narkotyków.Albo taki, że na trzecim piętrze jedno i drugie było już wyraźnie mniej wyczuwalne, a zastąpiło je coś innego, znacznie bardziej niepokojącego – słodkawa woń rozkładającego się w upale mięsa, nie do pomylenia z żadną inną.Znacie to uczucie, kiedy zmierzacie do drzwi i wiecie już, że wcale nie chcecie oglądać tego, co jest za nimi, a mimo to nie zatrzymujecie się, bo jeśli to zrobicie, nie będziecie w stanie iść dalej?Tak właśnie się czułem.Pchnąłem drzwi – były otwarte – wszedłem do maleńkiego przedpokoju, a potem do równie mikroskopijnego pokoiku, który niemal w całości zajmował rozłożony tapczan.Leżała na nim ciemnowłosa dziewczyna, naga i bez wątpienia martwa.Poznałem ją po kolorze włosów, bo cokolwiek ją zabiło, zdarło jej twarz, a także spory pas skóry z szyi i dekoltu, aż do prawej, równo odciętej piersi.Kończyny miała rozrzucone pod niewiarygodnymi kątami – nie jakby były po prostu złamane, ale jakby ktoś próbował zawiązać je w supły.I najwyraźniej prawie mu się udało.Nigdy wcześniej nie widziałem zwłok pozostawionych przez Brązowego Kapelusza, ale postawiłbym połowę mojego wynagrodzenia, że to jego robota.Ostrożnie obszedłem tapczan, by dostać się do małej szafki.Otworzyłem ją i przeszukałem, dotykając wszystkiego przez chusteczkę.Znalazłem trochę dziewczyńskich fatałaszków, kosmetyki w różowych i żółtych opakowaniach, jeden nadgryziony batonik i parę sztuk modnej ostatnio nikaryjskiej biżuterii.Nic ciekawego.Dopiero w ostatniej szufladzie natknąłem się na coś, co mnie zainteresowało.Był to plik ulotek antykorporacyjnych i antyrządowych, kilka z nich głosiło dość radykalne hasła.Pod nimi leżał stary komputer.Dziewczyna rzeczywiście musiała być oryginałem, skoro używała czegoś takiego, podczas gdy 99% społeczeństwa nosiło wszczepy.Prawdziwa hippiska w tych opanowanych przez bzdurne technologie czasach, kto by pomyślał.Zaczynałem czuć do niej sympatię.Odpaliłem urządzenie, w ciągu paru minut złamałem prościutkie hasło i wszedłem na pocztę.Przejrzałem wiadomości.Pogaduszki, zaproszenia na imprezy, dziewczęce głupstewka.A wśród tego mail od kogoś używającego nicka falcon2332.Wiadomość zawierała tylko jedno słowo: Dzisiaj.Wysłana siódmego marca o siedemnastej czterdzieści pięć – kilka godzin przed tym, jak Velma została sfotografowana w gustownym kapturze i z miną spiskowca.Żadnej dyskietki ani niczego, co by ją przypominało.Wyłączyłem komputer.Ekran wielkości dłoni pożegnał mnie gasnącym zdjęciem roześmianej dziewczyny.W coś ty się wpakowała? – zapytałem w myślach, dotykając palcem jej policzka.Potem wróciłem na dół, złapałem zarośniętego i nie zwracając uwagi na protesty, wykasowałem mu z elektronicznej pamięci ostatnich piętnaście minut.Kiedy wychodziłem, siedział przy stole i śliniąc się, czekał na restart mózgu.Widziałem warzywa sprawiające wrażenie bardziej bystrych niż on w tej chwili.* * *Przejrzałem przysłaną przez Berniego listę osób aresztowanych razem z Velmą.Była tam jeszcze jedna dziewczyna i czterech chłopaków, wszyscy w wieku od szesnastu do dwudziestu lat.Poza Velmą aktualny okazał się tylko adres Jaofy, który jako jedyny z grupy po wyjściu z więzienia zdecydował się wieść uczciwe życie – o ile można nazwać tak pracę w podrzędnej knajpie tuż przy porcie kosmicznym.Jaofa był Rakhańczykiem.Klasyczny wygląd: skóra w szarozielonym kolorze, wielka głowa w kształcie gruszki i czarne oczy bez wyrazu.Wyciągnąłem go z zaplecza, gdzie kroił właśnie marsjańską ośmiornicę.Wyszedł, wycierając oblepione śluzem i granatową krwią dłonie w fartuch, który i tak nie był już pierwszej świeżości [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • listy-do-eda.opx.pl