[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zyskawszy tego świadomość, von Hasse zżymał się trochę na opóźnienie, lecz po prawdzie nie tyle, co przy innych okazjach.Po wczorajszej uczcie sam zbudził się z ciężką głową, poważnie nadużywszy doskonałych win pana starosty, jak również miodu, który stanowił tutejszy rarytas.Ale cóż było robić? Niedawne starcie z niedźwiedziem uczyniło wrażenie, ciągle więc ktoś do niego podchodził i przepijał serdecznie, zaś w kraju tym, o czym von Hasse już wiedział, odmowa wspólnego spełnienia toastu stanowiła śmiertelną obrazę.Pan Zaborski, jako główny pogromca „bestyi”, znalazł się w jeszcze większych „opałach”, co, trzeba mu przyznać, przyjmował ze śmiechem, raczej podkpiwając ze swojego wyczynu, niźli się chwaląc.Przy stole posadzono ich blisko, mogli więc parę słów ze sobą zamienić.Kapitan z niejakim zdumieniem dowiedział się, iż znajomość owa, choć zawarta w niezwykłych okolicznościach, nie była całkowicie dziełem przypadku.Zaborski, dawniej towarzysz pancerny z chorągwi księcia Dominika Zasławskiego, obecnie zaś pozostający w dyspozycji pana kanclerza, został bowiem specjalnie z dworu polskiego przysłany, by do poselstwa dołączyć.Znający języki, a także świadom okolicy oraz panującego w niej obyczaju, służyć miał im wszelką pomocą i radą.Istotnie, mową niemiecką posługiwał się biegle, z czego zawsze byłby pożytek, choć mieli w oddziale i własnych tłumaczy, zarazem sprawiając wrażenie człowieka, na którym w niejednej sytuacji można polegać.Von Hasse, nie mając wątpliwości, że w ten sposób polski kanclerz zadbał zarazem o to, by mieć swoje „oko i ucho” w cesarskim orszaku, zdziwił się jedynie, czemuż to nie spotkali się wcześniej, jeszcze podczas pobytu w stolicy.– Nie było mnie wówczas w Warszawie – odparł na to Zaborski, rozkładając ręce.– Pan kanclerz gdzie indziej kazał ze służbą, a gdym wrócił, musiałem gonić za wami.No i dogoniłem dopiero tutaj.List z poleceniem mam, mogę go zaraz waści okazać.Von Hasse nie miał powodu, by w słowa szlachcica wątpić, jednakowoż pomny na obowiązek chronienia księcia, pismo przyjął i wpierw dokładnie obejrzawszy pieczęcie, przebiegł treść wzrokiem.Znalazłszy w niej potwierdzenie wszystkiego, co wcześniej usłyszał, z zadowoleniem pokiwał głową.– A zatem, herr Zaborski, witamy w kompanii – rzekł, wznosząc kielich.Nie był to bynajmniej ostatni toast, jaki spełniono tego wieczoru, więc von Hasse, czując coraz mocniejsze łupanie w głowie, z niejaką zawiścią spoglądał na Polaka, który zszedł właśnie na dziedziniec, pogwizdując, rześki i wesolutki jak szczygieł.Ledwie się przywitali, Zaborski wyciągnął doń oplecioną rzemieniem manierkę, przy czym znów padło owo sławetne „Na zdrowie!”.Von Hasse aż zatrząsł się w sobie, lecz pomny, że odmawiać nie wolno, rzekł sobie: „Raz kozie śmierć!” i łyknął solidnie.Rozkaszlał się ciężko i spłakał, doznając wrażenia, że płynny ogień wlał sobie w gardło.Po chwili jednak ów kowal, co bił mu w czaszkę od środka, zaprzestał swojej roboty i kapitan nieco przytomniej spojrzał na świat wokół siebie.Zaborski, niecnota, parskał w wąsy jak borsuk, ale trudno było się nań gniewać, zwłaszcza że lekarstwo, które zaordynował, okazało się nader skuteczne.– Samiście się też kurowali takim sposobem? – zagadnął von Hasse, odzyskawszy nieco oddechu.– A jakże! – Szlachcic błysnął w uśmiechu białymi zębami.– U nas w Tucholskiem każdy wie, że w podobnych okazjach dereniówka najlepsza.Wielce zacna, nieprawdaż?Kapitan grzecznie przytaknął, w duchu przyrzekając sobie na przyszłość wszelkim sposobem owego specyfiku unikać.– To wy nietutejsi? – zdziwił się nieco, bo podczas wczorajszej rozmowy odniósł odmienne wrażenie.– Prawie, bo ród z tych stron się wywodzi, a dopiero dziad mój od króla jegomości Zabórz z przyległościami otrzymał, gdzie teraz mieszkamy.– Pojmuję.Lecz wiecie, jak do onej kaplicy trafić?– Wiem, bo byłem tam lat temu kilka.– Po jego twarzy przebiegł cień, być może owa podróż wiązała się z jakimś niemiłym wspomnieniem.Von Hasse, nie będąc z nim w konfidencji, wolał o to nie pytać.– Tak czy owak, powodu do zmartwienia nie macie, bo pan starosta Potocki daje wam przewodnika.A i miejsce jest sławne, każdy w okolicy z łatwością wskazałby drogę – dokończył szlachcic już ze swoim zwykłym uśmiechem.– Tyle że wolałbym nie ogłaszać z góry, gdzie się arcyksiążę udaje.Zaborski skinął głową.– Wielce to z waści strony roztropnie.Von Hasse obrzucił go uważnym spojrzeniem.Istotnie, zabronił swoim ludziom rozpowiadać o celu dzisiejszej wycieczki.Myślał, że teraz przyjdzie mu się z tej ostrożności tłumaczyć, a tu, proszę, ów szlachcic sam przyznaje mu rację.Dlaczego?Zanim jednak zdążył wymyślić, jakby go o to zręcznie wypytać, zjawił się przy nich pan Połowski i począł na tutejszą modłę wylewnie się witać.Kapitanowi nie bardzo było to w smak, bo przynajmniej po części jego właśnie winił za niefortunne zakończenie wczorajszej imprezy.Dlatego, odkłoniwszy się sztywno, zagaił:– Skądżeście, panie wojski, wzięli tego niedźwiedzia? Widziałem swego czasu kilka po różnych cyrkach w cesarstwie, ale ani w połowie tak dzikich.Zaborski przetłumaczył, na co pan Sędziwój wyrzucił z siebie potok szybkiej wymowy, machając przy tym rękoma, podnosząc głos i co rusz chwytając się za czuprynę.Po chwili uspokoił się nieco, lecz nadal przemawiał żarliwie, jakby za wszelką cenę chciał przekonać rozmówcę.Trwało to jakiś czas.Na koniec Zaborski odpowiedział krótko, wojski zaś poczerwieniał, odwrócił się na pięcie i odszedł.– Coście mu rzekli? – zapytał zdumiony von Hasse.– Że wybieramy się do kościoła w Czaplinku, dać na mszę za szczęśliwe ocalenie księcia i że potem go pewnie wyzwiecie na rękę.– Banialuki prawicie! – zezłościł się von Hasse, który nie miał najmniejszego zamiaru wdawać się w awantury.– Racja.– Szlachcic wybuchnął beztroskim śmiechem.– Darujcie.Wszystko przez jego natręctwo [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • listy-do-eda.opx.pl