[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jej głos dźwięczny, ząbki białe i czyste, które się przy tych słowach pokazały, a nade wszystko te oczy i to wejrzenie tak zmięszały pana Michała, że przez chwilę nie mógł przyjść do słowa.Patrzał tylko na nią z wyrazem pełnym miłości i byłby długo jeszcze patrzał, gdyby się była nie odezwała:–Słucham pana.– Stłumił więc w sobie westchnienie, obejrzał się, jak daleko major, i rzekł prędko:–Nazywam się Michał Studnicki; jestem urzędnikiem w Komisji Spraw Wewnętrznych.Mam dom na Lesznie, który mi zapewnia niezależność.Nie wiem, kto pani jesteś; widzę tylko, żeś młoda, piękna, żeś córka oficera.Widziałem panią kilka dni temu w ogrodzie; szukałem cię potem co dzień, dziś spotkałem panią w kościele.Modliłaś się gorąco i płakałaś.Jeżeliś pani nieszczęśliwa, jeżeliś wolna, pozwól mi dać się poznać bliżej.Może mi Bóg dopomoże, że w sercu moim znajdziesz dla siebie pociechę, jeśli jej potrzebujesz.Ja będę aż nadto szczęśliwym, gdy mi nie odbierzesz choć dalekiej nadziei.– Umilkł pan Michał i ona milczała.Potem dodał drżącym głosem: – Czym panią rozgniewał?–Słowa pana – odpowiedziała cokolwiek zmięszana i okryta prześlicznym rumieńcem – mają charakter prawdy i szczerości.Gniewać się za nie nie mogę, dziwię się tylko, że pan wystawiasz się na taki hazard, czyniąc tak stanowcze ofiary kobiecie nieznajomej.A gdybym też je przyjęła?–Tobyś pani uczyniła najszczęśliwszym człowieka, który od kilku dni nie ma snu i spokoju – rzekł pan Michał z ożywioną twarzą.–A gdyby się pokazało – rzekła znowu – żem tych ofiar niegodna?–O! To być nie może – odpowiedział pan Michał.– Ręczy mi za to pani twarz, mundur jej ojca i ta gorąca modlitwa, którąś dziś posyłała do nieba.–Dziękuję panu za to o mnie mniemanie – rzekła z wyrazem, który twarz jej zrobił dziwnie piękną, wyciągnęła do niego drobną rączkę, tak że pan Michał mógł ścisnąć delikatne paluszki.Potem dodała, spuszczając oczy: – Nie odrzucam znajomości zacnego człowieka, jakim mi się pan wydajesz.Ale przyjmieszże jeden warunek?–Każdy, choćby najcięższy – rzekł pan Michał.–Dziś – rzekła z uśmiechem – musiałam przed panem uciekać.Nie rób mi pan nigdy tej przykrości.Nie staraj się poznać naszego mieszkania ani mojego nazwiska.Czy zgoda?–Wykonam święcie ten rozkaz pani, chociaż nie taję, ile mnie to będzie kosztować.Ale gdzież i kiedy będę mógł panią widzieć? Jeżeli pani nie odrzucasz mojej znajomości, to znaczy, że pozwalasz, abym cię kochał, abym ci to mówił.Nie jestem młodzik, nie jestem trzpiot niestały i zmienny.Zanadto serio patrzę na świat i brzydzę się wszelką płochością.Kłamliwe i zimne grzeczności, które się mówi kobietom bez myśli lub w celu występnym, nie skalały dotąd ust moich.Pani pierwsza opanowałaś moje serce, a uczucia moje muszą być głębokie i silne, kiedy przy pierwszej zręczności odważyłem się je wyrazić.Daj się pani ubłagać.Przez cały ten czas patrzyła mu w oczy z uwagą i zajęciem.Po chwili dodała:–O! Jaką mi pan boleść sprawiasz.–Moim szczerym wyznaniem? – rzekł pan Michał.–O! Nie – odpowiedziała prędko- swoją prośbą.– Umilkła, lecz postrzegłszy, że twarz pana Michała pobladła na te jej słowa, dodała ciszej: – We wtorek i w piątek o godzinie jedenastej będę tu zawsze.A teraz idź pan; jak pan mnie lepiej poznasz, może nie będziesz miał ochoty zabierać znajomości z moim ojcem, który się przybliża.–Wracasz mi pani życie i spokój.– Powstał, spojrzał raz jeszcze na tę twarz, której się nie mógł napatrzeć, i poszedł.Gdy powracał do domu, był szczęśliwy i smutny razem.Jakieś wątpliwości zaczęły powstawać w jego sercu, jak lekkie mgły zaciemniające horyzont; lecz wkrótce śliczna twarz jej wynurzała się jak słońce i rozpędzała je zupełnie.Myślał dużo i o tym spotkaniu, i o swojej z nią rozmowie, a rezultat tych myśli był zawsze korzystny dla Maryni; kontent był, że na jego otwartość i szczerość odpowiedziała otwartością i szczerością, że nie udawała niewiniątka i dowiodła rozumu, poznawszy z jego twarzy i słów, że mówił serio i był przeniknionym.Zakłopotała go cokolwiek obietnica przyjścia do ogrodu; lecz gdy przypomniał sobie, jak się przeraził jej odmówieniem, jak zapewne musiał poblednąć i zmięszać się, widział w tym jej przyrzeczeniu dowód jej dobrego serca i litości nad swoim stanem.Jeden tylko szkopuł, o który okręt niosący piękne nadzieje pana Michała zadzierał się cokolwiek mocniej, to jest, dlaczego nie chciała mu pozwolić poznać się z ojcem i uczęszczać do ich domu.Wszakże po długim biedzeniu się i to zagadnienie rozwiązał.,,Muszą być bardzo biedni – pomyślał – i wstydzą się swego ubóstwa”.Uradowany tym wynalazkiem, jak Archimedes, uspokoił się pan Michał i z biciem serca wyglądał wtorku.We wtorek o pół do pierwszej wracał z ogrodu, szedł krokiem śmiałym i pewnym, kapelusz niósł w ręku, nie uważając, że słońce piekło jak ogniem.Piątek jeszcze mu więcej dał wesołości i dobrego humoru.Takim sposobem od wtorku do piątku, od piątku do wtorku, szczęście pana Michała podniosło się do wysokich potęg.A przecież nic szczególnego nie zaszło.Chodzili z sobą po tej ulicy lub siedzieli na tej ławeczce, ale zawsze z daleka, z uszanowaniem.Pan Michał nie śmiał się przysunąć, wziąć jej ręki i przycisnąć do piersi; ale pan Michał kochał ją nad wszystko, ale widział w niej oznaki życzliwości, ale lubił jej skromność, jej wychowanie, jej rozum.Dość mu było widzieć ją i słyszeć, i mieć daleką nadzieję, którą ona zręcznie więc coraz dalej odsuwać umiała.Gdy raz we wtorek pan Michał zaczął niby narzekać, gdy chciał przynajmniej dowiedzieć się, jak się jej ojciec nazywa, Marynia rzekła: ,,To ja już w piątek nie przyjdę”; i słowom tym towarzyszył wyraz twarzy tak miły, wejrzenie tak słodkie, że panu Michałowi żal się zrobiło piątku; umilkł, nie nalegał i czekał dalej.Tak przeszło kilka tygodni.Nadszedł październik.A chociaż wtorki i piątki były jeszcze piękne, ale miałże złożyć swój los, swoje szczęście w ręce pogody jesiennej? Ta myśl przyprowadzała go czasem do rozpaczy.Jednego piątku, gdy się zeszli o samej jedenastej, Marynia uśmiechnąwszy się mile rzekła:–Jak pan akuratny! Jeszczem ni razu nie czekała na pana ani chwili.–Czyż to panią dziwi? – odpowiedział.– Jeszczeż mi pani nie wierzysz, że ją kocham nad wszystko w świecie? Każdy ranek we wtorek i w piątek kosztuje mniej wiele zdrowia
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Linki
- Strona startowa
- Antologia Bajki Bajki slowian zachodnich(1)
- Antologia SF Najlepsze opowiadania SF 1958 i
- Antologia SF Hura! Niech zyje Polska tom II
- Antologia SF Hura! Niech zyje Polska tom I(1
- Antologia SF Bale maturalne z piekla rodem i
- Antologia SF Wielka ksiega science fiction t
- Antologia SF Isaac Asimov's Science Fiction (5)
- Antologia SF Isaac Asimov's Science Fiction (4)
- Castaneda Carlos Odrębna rzeczywistoÂść
- Terry Pratchett Czarodzicielstwo (4)
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- policzgwiazdy.htw.pl