[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.–A co tu ma do rzeczy złodziejstwo? – zdziwił się.– Zresztą mówię ci, że na Wołoskiej i w Aninie mieli jeszcze gorzej, a sam wiesz, że tam wstęp ma tylko erka, posłowie, ministrowie, wyżsi funkcjonariusze administracji…–Zbyniu – ziewnąłem.– Powoli zaczynam jarzyć, o co w tym wszystkim chodzi, ale daj mi jeszcze trochę czasu.Obiecuję, że jak do czegoś dojdę, będziesz pierwszą osobą, z którą się podzielę swoimi odkryciami.Rozmowa, tak czy owak, trwała zdecydowanie zbyt długo, żeby przyłożywszy głowę do poduszki, mieć jeszcze nadzieję na dogonienie uciekających snów.A jeżeli nie spać, to należało się budzić.Nie wiem, jak kogo, ale mnie nic nie budzi skuteczniej niż śniadanie.Właściwie nie uznaję innych sposobów.Od biedy mogę nie zjeść obiadu ani kolacji, ale śniadanie, zaraz po wstaniu z łóżka, muszę, i żaden diabelski pomiot nie zdoła mi w jego spożywaniu przeszkodzić.Akwizytor chyba zdawał sobie z tego sprawę, bo odczekał, aż wepchnąłem do paszczy i pogryzłem ostatni kęs.Znany już, rozmigotany kwadrat pojawił się na moim stole dopiero w chwili, gdy zabierałem się do sprzątania talerzy.Usiadłem wygodnie, podparłem się łokciem i cierpliwie czekałem na pojawienie się Rudej.Spotkało mnie rozczarowanie.Zamiast urodziwej wiedźmy w rozgwieżdżonym oknie pojawił się facet – w trudnym do określenia wieku i z gębą jak kobyła Raskolnikowa.Staranna fryzura i dobrze dobrane oprawki grubych okularów nie były w stanie osłabić wrażenia, jakie robiły jego szerokie czoło i cofnięta, wygolona na stalowy kolor szczęka.–Dzień dobry, panie Aleksandrowicz.– Uśmiechnął się całą swoją końską fizjonomią.– Jestem z firmy „Sprawiedliwa Magia” i chciałbym z panem przez chwilę porozmawiać.Czy nie będę teraz przeszkadzał?–W porządku, już zjadłem.Świetlisty kwadrat zblakł i zgasł, tak samo jak poprzednio.Tym razem już nie próbowałem obwąchiwać stolika.Nie upłynęły więcej niż trzy sekundy, kiedy rozległo się pukanie do drzwi.Oczywiście stał za nimi jegomość o końskiej twarzy.Teraz dopiero było widać, że nosi garnitur z najdroższej pracowni w Warszawie; ostatni raz widziałem taki u Leppera, kiedy SLD robiło go marszałkiem Sejmu.Ale ten dużo lepiej leżał.–No, to proszę – starałem się nie okazać podenerwowania.– Pan wybaczy nieporządek, ale…–Ależ, panie redaktorze! – nie pozwolił mi dokończyć.– To ja muszę pana gorąco przeprosić.Po pierwsze za to, że pojawiam się tak późno.Niestety, nie doceniliśmy popytu na nasze usługi.Od kilku dni harujemy wszyscy ponad 24 godziny na dobę.Naprawdę, zainteresowanie przerosło nasze najśmielsze oczekiwania.–Uhm.Wiem coś o tym.Proszę.– Wprowadziłem Akwizytora do gościnnego pokoju i wskazałem mu fotel.– Powiedziałbym nawet, że efektów waszej działalności trudno było w ostatnich dniach nie zauważyć.–Wie pan, jak to jest, kiedy wprowadza się na rynek coś zupełnie nowego; trudno z góry ocenić potrzeby.Dosłownie zostaliśmy zasypani zamówieniami, i to nie tylko od osób prywatnych, także instytucji… Ale zanim o tym, jest ważniejsza sprawa, za którą muszę pana, panie redaktorze, przeprosić.Otóż przez karygodne niedopatrzenie mój personel nie poznał się, z kim ma do czynienia.Potraktowano pana jak zupełnie przeciętnego klienta, a przecież…–A przecież co? – rozsiadłem się naprzeciwko.–A przecież pan jest kimś szczególnym.– Kobyla twarz rozjaśniła się uśmiechem.– Szczególnie cennym.Wiem, skromność każe panu zaprotestować, ale proszę się powstrzymać.Prawdę mówiąc, nawet mi do głowy nie przyszło, żeby protestować.–Wie pan sam, jakie mamy czasy.Kryzys.Zwłaszcza kryzys osobowości.Świat pełen ludzi o mentalności cink – ciarzy, sklepikarzy, kombinatorów; małe cele, małe ideały… A tymczasem nasza firma stale potrzebuje ludzi pełnowartościowych, że tak powiem, całą gębą ludzi.–Do akwizycji magicznych ubezpieczeń przed złodziejami? Czy to nie przesada?Poprawił się w fotelu, odchrząknął i podjął o ton poważniejszym głosem, jakby dotąd tylko odgrywał jakiś narzucony rytuał.–Panie Aleksandrowicz, grajmy w otwarte karty.Przecież już dawno się pan domyślił, z kim ma do czynienia.Ja też wiem o panu to i owo.Właściwie, co tu ukrywać, wiem o panu wszystko, taka już specyfika naszej pracy.Dlatego pozwoliłem sobie przyjść osobiście, zamiast posyłać niższy personel.Powstrzymałem się od uwagi, że pobłądził: widok Rudej zrobiłby na mnie zdecydowanie lepsze wrażenie od jego końskiej gęby [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • listy-do-eda.opx.pl