[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Oczywiœcie, Valentin.- La Porte mia³ rozmarzone oczy.– Jestem idealist¹, toprawda.Ale nad wcieleniem tych idea³Ã³w w ¿ycie musimy pracowaæ ju¿ dzisiaj.Jeœli Amerykanie nie potrafi¹ ochroniæ swoich sieci energetycznych, w jakisposób ochroni¹ nasze? Pora siê przegrupowaæ i stan¹æ na w³asnych nogach.Kapitan Darius Bonnard patrzy³ jak w ciemne niebo wzbija siê ostatni z piêciugeneralskich œmig³owców, maszyna genera³a Inzaghi.Nocny wiatr by³ s³ony,rzeœki i o¿ywczy; kapitan oddycha³ g³êboko, ws³uchuj¹c siê w dudni¹cy furkotwirników.Wielki ptak lecia³ na pó³noc, w kierunku w³oskiego wybrze¿a.Gdy znalaz³ siê wbezpiecznej odleg³oœci, „Charles de Gaulle" skrêci³ i zatoczywszy d³ugi ³uk,wzi¹³ kurs powrotny na Francjê, na Tulon.Bonnard wci¹¿ patrzy³ za œmig³owcem,chocia¿ jego œwiat³a rozmy³y siê ju¿ w mroku, a warkot silników ucich³.Mo¿e nie tyle patrzy³, ile rozmyœla³ o naradzie genera³Ã³w, która by³a wielcepouczaj¹ca.Przez ca³y czas siedzia³ na koñcu sali konferencyjnej i nierzucaj¹c siê w oczy, uwa¿nie s³ucha³.Sugestywne argumenty genera³a La Porte'a,namawiaj¹cego do militarnej integracji Europy, bardzo mu siê podoba³y, podoba³omu siê równie¿ to, ¿e wiêkszoœæ genera³Ã³w myœli tak samo jak La Porte.Niepokoi³a go jedynie sugestia sir Arnolda Moore'a, ¿e genera³ wie wiêcej oawarii amerykañskich systemów elektronicznych, ni¿ by³o powszechnie wiadomo.Bonnard przeczuwa³ k³opoty.W zamyœleniu skubn¹³ doln¹ wargê.Sir ArnoldMoore.Ten angielski buldog, ten pionek w rêkach Amerykanów, by³ uparty ipopada³ w zbyt wielk¹ paranojê.S³owa La Porte'a podra¿ni³y jego angielsk¹czujnoœæ i bez w¹tpienia zamierza³ donieœæ o tym premierowi, Ministerstwu Wojnyi MI-6.Trzeba temu zapobiec, i to szybko.Kapitan spojrza³ w dal.Odlatuj¹ce œmig³owce wygl¹da³y jak cztery ma³ekropeczki.Sir Arnold Moore.To da siê za³atwiæ.Jeszcze tylko dwa dni.Dwadni na ogarniêcie wszystkich aspektów zadania.Z jednej strony to ju¿ nied³ugo,z drugiej - za ca³¹ wiecznoœæ.Rozdzia³ 15Toledo, HiszpaniaEmile Chambord przytuli³ pomarszczony policzek do czo³a córki, zamkn¹³ oczy icoœ wymamrota³, byæ mo¿e krótk¹ modlitwê.Teresa tuli³a siê do niego, jakbywsta³ z martwych, bo w sumie tak by³o.Chambord poca³owa³ j¹ w g³owê irozwœcieczony spojrza³ na niskiego, krêpego mê¿czyznê, który wszed³ do pokojujako pierwszy.Ty przeklêty potworze! - warkn¹³.Jestem ura¿ony - odpar³ tamten z mi³ym uœmiechem na okr¹g³ej twarzy.-Myœla³em, ¿e ucieszy pana widok córki, poniewa¿ przez jakiœ czas bêdzie pan namtowarzyszy³.By³ pan tak samotny, ¿e ba³em siê, i¿ frustracja uniemo¿liwi panudalsz¹ pracê, co mia³oby dla nas doœæ fatalne skutki.Wynoœ siê, Mauritania! B¹dŸ chocia¿ na tyle przyzwoity, ¿eby zostawiæ mnie samna sam z córk¹!Mauritania, pomyœla³ Smith.A wiêc to nazwisko! Nazwisko tego krêpego,pulchnego mê¿czyzny o fa³szywym uœmiechu, mê¿czyzny opêtanego jak¹œ wizj¹.Mauritania wzruszy³ ramionami.- Jak pan sobie ¿yczy, panie profesorze.Córka musi byæ g³odna.Zdaje siê, ¿ezapomnia³a o kolacji.- Zerkn¹³ na drewnian¹ tacê z nietkniêtym jedzeniem.-Poniewa¿ za³atwiliœmy ju¿ co trzeba, niebawem coœ zjemy.Serdecznie pañstwazapraszamy.- Pochyli³ g³owê i wyszed³, zamykaj¹c za sob¹ drzwi.Szczêkn¹³zamek.Emile Chambord spojrza³ przez ramiê, pos³a³ mu gniewne spojrzenie, cofn¹³ siê okrok i po³o¿y³ rêce na ramionach Teresy.- Niechaj ci siê przypatrzê, córeczko.Dobrze siê czujesz? Nic ci nie zrobili?Bo jeœli ciê.Przerwa³ mu huk wystrza³Ã³w.D³uga seria z pistoletu maszynowego z drugiejstrony domu.Zadudni³y kroki, z trzaskiem otworzy³y siê frontowe drzwi.DoktorChambord i jego córka odruchowo spojrzeli w stronê wyjœcia, a potem popatrzylina siebie.Teresa by³a przera¿ona, Chambord zatroskany i zaniepokojony.Zmarszczy³ czo³o.Martwi³ siê o córkê, nie o siebie.Twardy facet.Smith nie mia³ pojêcia, co siê dzieje, ale takiej okazji nie móg³ przepuœciæ.Musia³ ich stamt¹d wydostaæ, i to natychmiast.Oboje prze¿yli tyle, ¿e nie dajBo¿e, poza tym niewykluczone, ¿e bez Chamborda terroryœci nie moglibyobs³ugiwaæ komputera molekularnego.Istnia³y dwie mo¿liwoœci: albo go do tegozmusili, albo mieli innego eksperta i uprowadzili go, ¿eby nie móg³ zbudowaædrugiej maszyny.Tak czy inaczej, Smith musia³ wyrwaæ naukowca z ich r¹k.Szarpn¹³ za kraty,¿eby sprawdziæ, czy nie da siê ich wywa¿yæ, i w tej samej chwili dostrzeg³a goTeresa.- Jon! Co pan tu robi? - Podbieg³a do okna i spróbowa³a je otworzyæ.Szarpi¹csiê z uchwytem, zerknê³a przez ramiê na ojca.- To doktor Jon Smith,Amerykanin, przyjaciel doktora Zellerbacha.- Popatrzy³a na framugê iprzera¿ona wytrzeszczy³a oczy.- Zabite gwoŸdziami, nie dam rady otworzyæ!Za domem ponownie huknê³y strza³y.Jon cofn¹³ rêce.Kraty by³y mocno osadzone w¿elaznej ramie.Wyjaœnienia potem - powiedzia³.- Gdzie komputer?Nie wiem!Tu go nie ma - wychrypia³ Chambord.- Co pan.Nie by³o czasu na rozmowy.Cofnijcie siê! - Jon podniós³ pistolet.- Muszê przestrzeliæ ramê.Teresa spojrza³a na broñ.Przenios³a wzrok na jego twarz i ponowniezerknê³a na pistolet.Kiwnê³a g³ow¹ i odbieg³a od okna.Ale zanim Smith zd¹¿y³ wypaliæ, gwa³townie otworzy³y siê drzwi i w progu stan¹³Mauritania.- Co to za krzyki? - Spojrza³ w okno.Na Smitha.Popatrzyli sobie prosto woczy.Mauritania wyszarpn¹³ pistolet, rzuci³ siê na pod³ogê, wypali³ iwrzasn¹³: - Abu Auda! Tutaj! Tutaj!Jon b³yskawicznie przykucn¹³ i kula roztrzaska³a szybê.Chcia³ odpowiedzieæogniem, ale gdyby wystrzeli³ na oœlep, móg³by zraniæ Chambordów.Zacisn¹³ zêby,poczeka³ na drugi strza³ tamtego, szybko wsta³ z sig sauerem w rêku i ostro¿niezajrza³ do pokoju.Ale pokój by³ ju¿ pusty, podobnie jak korytarz za szeroko otwartymi drzwiami.Teresa i Chambord znikli.Znalaz³ ich i równie szybko zgubi³.Podbieg³ do s¹siedniego okna.Mo¿e zapêdzili ich do drugiego pokoju? Ale wchwili gdy zajrza³ do œrodka, by zobaczyæ tylko pusty pokój, zza rogu wyszed³wysoki Fulani w d³ugich bia³ych szatach, z pistoletem maszynowym gotowym dostrza³u, a tu¿ za nim trzech uzbrojonych mê¿czyzn w burnusach.Zwinni i czujni,wygl¹dali i zachowywali siê jak ¿o³nierze podczas akcji bojowej.Smith upad³ na ramiê, przetoczy³ siê po ziemi, unikaj¹c gradu kul iodpowiedzia³ ogniem, dziêkuj¹c Bogu za czarne chmury, które przes³oni³yksiê¿yc.Jeden z mê¿czyzn zgi¹³ siê wpó³ i run¹³ na piach, co rozproszy³o uwagêjego towarzyszy.Jon wykorzysta³ to, wsta³ i puœci³ siê biegiem w noc.Zaœwista³y kule, spod nóg wytrysnê³y fontanny ziemi i zielska.Bieg³ zygzakiem,szybciej ni¿ kiedykolwiek w ¿yciu.Strzelectwo wyborowe to coœ wiêcej ni¿umiejêtnoœæ trafiania do nieruchomego celu.Strzelectwo wyborowe topsychologia, to wykszta³cone odruchy, to doœwiadczenie i umiejêtnoœæprzewidywania, co cel zrobi za chwilê.Chaotyczny bieg by³ dobr¹ obron¹.Nieustannie zygzakuj¹c, w oddali zobaczy³ wiatrochron.Nareszcie.Przyspieszy³ i tu¿ za pierwszymi drzewami rzuci³ siê na ziemiê.W nozdrzauderzy³ go zapach pi¿ma, gnij¹cych liœci i mokrej ziemi.Przetoczy³ siê przezramiê, przykucn¹³, wycelowa³ i pos³a³ w stronê œcigaj¹cych go ludzi kilka kul,nie dbaj¹c o to, gdzie i kogo trafi.Ich przywódca, ten wysoki, i pozostalinatychmiast przypadli do ziemi.Niewykluczone, ¿e któregoœ z nich rani³, alesami byli sobie winni, bo biegli prosto na niego i mia³ ich jak na widelcu.Wsta³ i popêdzi³ przez gêsty las, chc¹c obejœæ dom i sprawdziæ, kto rozpocz¹³tê strzelaninê.Biegn¹c, nads³uchiwa³.Strza³y pada³y sporadycznie, lecz copewien czas rozbrzmiewa³a intensywna kanonada.Œcigali go? Nie, a ju¿ na pewnonie przez las.I wtedy to zobaczy³.Przed domem rozpêta³o siê prawdziwe pandemonium.Na ziemile¿eli rozp³aszczeni ludzie, mierz¹c miêdzy drzewa [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • listy-do-eda.opx.pl