[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Proszê tam stan¹æ - rozkaza³.Z trudem ukrywaj¹c rozdra¿nienie, Ben przywar³ plecami do œciany.Technikzmierzy³ go, zaprowadzi³ do laboratoryjnego zlewu, przekrêci³ dŸwigniê, spodktórej wyp³ynê³a bia³a maŸ, i kaza³ mu umyæ rêce.Myd³o by³o p³ynne, lecz jakbyziarniste, i pachnia³o lawend¹.Kolejne stanowisko: technik rozprowadzi³ nap³ytce czarny tusz i kaza³ Benowi przytkn¹æ do niej d³onie, najpierw jedn¹,potem drug¹.D³ugimi, delikatnymi, wypielêgnowanymi palcami chwyta³ jego palce,lekko osusza³ je na bibule, nastêpnie, jeden po drugim, przytyka³ je staranniedo pokratkowanego formularza.Podczas gdy on pracowa³, Schmid wyszed³ dos¹siedniego pokoju, lecz szybko wróci³.Có¿, panie Hartman - powiedzia³.- Niestety, nie ma nakazu.Co za niespodzianka - mrukn¹³ Ben.To dziwne, ale bardzo mu ul¿y³o.Mimo to wiele pytañ pozostaje bez odpowiedzi.Za kilka dni przyjd¹ wynikitestów balistycznych z Wissenschaftlicher Dienst der Stadtpolizei Zurich, alewiemy ju¿, ¿e pociski znalezione w Shopville to browning kaliber 7,65.To rodzaj amunicji?Amunicji, któr¹ mo¿na strzelaæ z pistoletu znalezionego w pañskim baga¿u.Coœ takiego - odrzek³ ze sztucznym uœmiechem Ben i nagle postanowi³ zagraæ znim inaczej: szczerze i otwarcie.- Niech pan pos³ucha.Nie ma w¹tpliwoœci, ¿epociski te wystrzelono z pistoletu, który nastêpnie mi podrzucono.Dlaczego niezbadacie moich r¹k? Przecie¿ s¹ takie testy, prawda? Przekonacie siê, czystrzela³em z niego czy nie.Badania na obecnoœæ œladów prochu.- Schmid potar³ rêkê niewidzialnympatyczkiem higienicznym.- Ju¿ je przeprowadziliœmy.- No i?- Nied³ugo przyjd¹ wyniki.Ale najpierw pana sfotografujemy.- Poza tym na pistolecie nie ma moich odcisków.- Dziêki Bogu, ¿e go wtedy niedotkn¹³em, pomyœla³ Ben.Detektyw teatralnie wzruszy³ ramionami.Odciski palców mo¿na usun¹æ.Ale œwiadkowie.Œwiadkowie widzieli dobrze ubranego mê¿czyznê w pañskim wieku.By³o du¿ezamieszanie, piêcioro ludzi zginê³o, siedmioro jest ciê¿ko rannych.Twierdzipan, ¿e zabi³ pan sprawcê.Idziemy tam i co? Nie ma cia³a.Mogê.Mogê to wyjaœniæ - odpar³ Ben, zdaj¹c sobie sprawê, ¿e wyjaœnieniezabrzmi zupe³nie nieprawdopodobnie.- Zw³oki zosta³y usuniête, a pod³oga umyta.Cavanaugh musia³ mieæ wspólników.On chcia³ pana zabiæ, a oni mu pomagali.- Schmid przygl¹da³ mu siê z posêpnymrozbawieniem.Na to wygl¹da.Panie Hartman, nie przedstawi³ pan ¿adnego motywu.Twierdzi pan, ¿e nie dosz³omiêdzy wami do ¿adnego zatargu.Nie rozumie pan - odrzek³ spokojnie Ben.- Nie widzia³em tego faceta odpiêtnastu lat.Zadzwoni³ telefon.Detektyw podniós³ s³uchawkê.Schmid.Tak, jedn¹ chwileczkê - powiedzia³ po angielsku i poda³ s³uchawkêBenowi.Ben, staruchu, to ja, Howie.- S³ychaæ go by³o tak dobrze, jakby dzwoni³ zs¹siedniego pokoju.- Mówi³eœ, ¿e ten Cavanaugh pochodzi z Homer w sta nie NowyJork, tak?Tak, to ma³e miasteczko miêdzy Syracuse i Binghamton.Jasne.I ¿e koñczyliœcie razem Princeton, tak?Tak.No to pos³uchaj: Jimmy Cavanaugh nie istnieje.Tego faceta po prostu nie ma.Powiedz mi lepiej coœ, czego nie wiem.- Gdybyœ mia³ dziurê w mózgu, ciebie te¿by nie by³o, pomyœla³ Ben.- Nie, nie, pos³uchaj.Ten facet nie istnieje i nigdy nie istnia³, kapujesz?Zwyczajnie go nie ma.Sprawdzi³em w spisie absolwentów Princeton.¯aden JimmyCavanaugh tam nie studiowa³, przynajmniej nie za twoich czasów.W Homer te¿ niema ¿adnych Cavanaughów, nie ma ich w ca³ym hrabstwie.Ani w hrabstwie, ani wGeorgetown.Aha, przejrzeliœmy te bazy danych.Gdyby istnia³ ktoœ, kto pasujedo twego opisu, na pewno byœmy go znaleŸli.Próbowaliœmy te¿ ka¿dego mo¿liwegowariantu pisowni, i nic.Nie masz pojêcia, jakie bazy, jakie komputery tu maj¹.Ka¿dy z nas zostawia za sob¹ jakiœ œlad, ty i ja te¿.Karty kredytowe, numerubezpieczenia socjalnego, wojsko i tak dalej.A ten facet nic, jakby w ogólenie istnia³.Dziwne, nie?- Musieliœcie pope³niæ jakiœ b³¹d.Przecie¿ ja wiem, ¿e on ze mn¹ studiowa³.A mo¿e tylko wydaje ci siê, ¿e wiesz.Paranoja, co?Bena zemdli³o.Jeœli tak, niewiele nam to pomo¿e.Fakt, ale bêdê próbowa³ dalej.Masz numer mojej komórki?Ben od³o¿y³ s³uchawkê, ca³kiem oszo³omiony.- Panie Hartman - kontynuowa³ Schmid - przyjecha³ pan tu na urlop czy winteresach?Ben z trudem skupi³ wzrok i odpowiedzia³ najgrzeczniej, jak umia³.- Na urlop, ju¿ mówi³em.Mia³em kilka s³u¿bowych spotkañ, ale tylko dlatego, ¿eprzeje¿d¿a³em przez Zurych.- Jimmy Cavanaugh nigdy nie istnia³.Schmid splót³ palce.- Ostatni raz by³ pan w Szwajcarii cztery lata temu, prawda? Przyjecha³ pan pozw³oki brata?Ben milcza³.Zala³a go fala wspomnieñ.Telefon w œrodku nocy: to zawsze z³yznak.Spa³ obok Karen, kole¿anki z pracy, w swojej zapuszczonej nowojorskiejnorze.Jêkn¹³, stêkn¹³, przetoczy³ siê na bok i podniós³ s³uchawkê.Ta chwilaodmieni³a jego ¿ycie.Kilka dni wczeœniej ma³a awionetka z Peterem za sterami roztrzaska³a siê ww¹wozie w pobli¿u Jeziora Czterech Kantonów.Awionetka by³a wynajêta i wdokumentach widnia³o nazwisko Bena jako najbli¿szego krewnego.Identyfikacjazw³ok trwa³a bardzo d³ugo, jednak sprawê ostatecznie przes¹dzi³a analizaporównawcza uzêbienia.W³adze szwajcarskie uzna³y to za wypadek.Ben zabra³brata do kraju - brata, a raczej to, co z niego zosta³o po eksplozji maszyny:szcz¹tki zmieœci³y siê w skrzyneczce niewiele wiêkszej od kartonowego pude³kana tort.W trakcie lotu powrotnego nie p³aka³.£zy pop³ynê³y póŸniej, kiedy minê³oparali¿uj¹ce odrêtwienie.Na wieœæ o œmierci syna ojciec upad³ i zaniós³ siêszlochem; przykuta do ³Ã³¿ka matka - ju¿ wtedy chorowa³a na raka - przeraŸliwiekrzyknê³a.Tak - odrzek³ cicho.- Wtedy by³em tu ostatni raz.Dziwne.Nie uderza pana to, ¿e ilekroæ pan do nas przyje¿d¿a, zawsze towarzyszypanu œmieræ?Do czego pan zmierza?Panie Hartman - powiedzia³ Schmid obojêtnie.- Nie s¹dzi pan, ¿e istniejezwi¹zek pomiêdzy œmierci¹ pañskiego brata i tym, co siê dzisiaj sta³o?W komendzie g³Ã³wnej Stadtpolizei, szwajcarskiej policji w Bernie, pulchnakobieta w œrednim wieku poprawi³a ciê¿kie okulary w rogowej oprawie, zerknê³ana ekran komputerowego monitora i z zaskoczeniem stwierdzi³a, ¿e migocze na nimokienko komunikatu.Po kilku sekundach przypomnia³a sobie, co ma w takiejsytuacji zrobiæ: siêgnê³a po d³ugopis i szybko zapisa³a na karteczce nazwiskooraz nastêpuj¹cy po nim d³ugi ci¹g cyfr.Potem zapuka³a do przeszklonych drzwiswego bezpoœredniego prze³o¿onego.- Panie komendancie - zameldowa³a - na listach RIPOL-u uaktywni³o siê czyjeœnazwisko.- RIPOL, Recherche Informations Policier, policyjne centruminformatyczne, gromadzi³o nazwiska, odciski palców, numery rejestracyjne orazmnóstwo innych danych, z których korzystali funkcjonariusze policji federalnej,kantoñskiej oraz miejscowej.Jej szef, czterdziestokilkuletni pedant, o którym mówiono, ¿e robi w policjizawrotn¹ karierê, wzi¹³ karteczkê, podziêkowa³ lojalnej sekretarce i szybko j¹odprawi³ [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • listy-do-eda.opx.pl