[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Lokujemy siê na posadzce poros³ej traw¹, miedzy stolikami, tu¿ przy a¿urowejbalustradzie.Idealny punkt obserwacyjny – ulice jak na d³oni, a nas z do³utrudno dostrzec.Przez d³u¿sz¹ chwilê nie mogê zrozumieæ, co siê tam w dole dzieje.Ludzie,którychwidzia³am z pojazdu, nie s¹ wojskowym patrolem, lecz band¹ wyrostków, a nawetchybadzieci.G³Ã³wnie ch³opcy, ale jest i parê dziewcz¹t.Wszyscy uzbrojeni wpistolety, maczety ikije.Niektórzy maj¹ na g³owach he³my wojskowe lub policyjne.Kilku obsiad³opancerkê,reszta idzie za wozem œrodkiem jezdni, prowadzona przez wysokiego starszegoch³opca wwojskowej kurtce i kowbojskim kapeluszu.Za nimi, na skrzy¿owaniu ulicyThemersona zalej¹ Zachodni¹, gromadzi siê jakiœ dziwny, faluj¹cy t³um.Odleg³oœæ jest zbytdu¿a, abymo¿na by³o dostrzec, co robi¹ tamci ludzie.Wiêkszoœæ z nich jest naga lubpó³naga i z dalekamogliby uchodziæ za barwny t³um na pla¿y.Ale tam siê dzieje coœ niedobrego.Nie wiem co,lecz ci ludzie zachowuj¹ siê jakoœ dziwnie.Tak jakby chcieli iœæ za tymim³odymi, to znówcofali siê w pop³ochu i próbowali rozbiec, a jakaœ nieznana si³a znów ichskupia³a.Ale tooczywiœcie musi byæ z³udzenie, byæ mo¿e nawet coœ w rodzaju omamu wywo³anegoprzezvortex.Bo przecie¿ sk¹d w ogóle t³um w tym mieœcie?– Trzeba uciekaæ – szepce mi do ucha Patryk, jakby siê ba³, ¿e ci na dole mog¹us³yszeæ.–Trzeba poszukaæ drzwi z innej strony.Musi byæ jakieœ tylne, gospodarczewejœcie do hotelu.– Poczekajmy jeszcze trochê.Mo¿e nie s¹ niebezpieczni – staram siê gouspokoiæ.–Przecie¿ to jeszcze dzieci! Mog¹ coœ wiedzieæ o doktorze Quincie i ma³ej.Pancerka ju¿ doje¿d¿a do parkingu przed hotelem.Pierwsi ch³opcy dochodz¹ domiejsca,gdzie stoi spalony wrak d¿ipa.Zatrzymuj¹ siê, przygl¹daj¹ zczernia³ym zw³okom.Tenmakabryczny widok budzi w nich weso³oœæ.Oto jeden z ch³opców zrywa drugiemuz g³owykask ochronny, podbiega do trupa i zak³ada kask na czaszkê.Zwêglone zw³oki niewytrzymuj¹ ciê¿aru i czaszka wraz z kaskiem opada.Nie mogê na to patrzeæ.– ChodŸmy! – ponagla Patryk.Wycofujemy siê na czworakach z tarasu.Przechodzimy przez salê restauracyjn¹.Otozaplecze kuchenne, winda towarowa i schody prowadz¹ce w dó³ i w górê.Oœwietleniewy³¹czone lub zd¹¿y³o ju¿ „wysi¹œæ” i musimy posuwaæ siê miejscami w zupe³nychciemnoœciach.Z klatki schodowej nie na wejœcia na parter, gdzie znajduj¹ siêsalereprezentacyjne i recepcja.Docieramy wiêc do podziemi.Niestety, drogêzagradzaj¹ namzamkniête, metalowe drzwi.Byæ mo¿e za nimi znajduje siê jakiœ magazyn czygara¿, alepanuje tu zupe³na ciemnoœæ.Bez œwiat³a i jakiegoœ ³omu nie potrafimy sforsowaæprzeszkodyi znaleŸæ wyjœcia.Trzeba zdobyæ choæby zapa³ki, a to mo¿e nie byæ spraw¹³atw¹.Wracamy do restauracji i rozpoczynamy poszukiwania od bufetu w barze.Z ulicy,a tak¿eod frontowych schodów dochodz¹ nas krzyki i œmiechy.Banda buszuje ju¿ chyba wrecepcji iw ka¿dej chwili mo¿e wind¹ lub schodami dotrzeæ do nas.A zapa³ek jak nie ma,tak nie ma.Pozostaje nam kuchnia, sk¹d ³atwo uciec s³u¿bowymi schodami.I tu nigdzie niewidaæzapa³ek, ale za to „uzbrajamy siê” w no¿e i tasaki.G³osy, które przez pewien czas jakby siê przybli¿a³y, teraz znów przenios³y siêna ulicê.Przyg³usza je zreszt¹ zaraz ryk silnika i terkot g¹sienic.Wóz pancernymanewruje.Zapada cisza.Czy¿by odeszli? Podchodzê do Patryka, który ukryty za sto³emkelnerskimw przedsionku zaplecza kuchennego, obserwuje salê jadaln¹ i schody frontowe.Spostrzega122mnie i daje rêk¹ znak, abym siê zatrzyma³a i zachowa³a milczenie.¯aden jednakniepokoj¹cydŸwiêk nie dociera do mych uszu.Robiê wiêc ostro¿nie dwa kroki w kierunku salijadalnej.Og³uszaj¹cy huk wystrza³u i pêkaj¹cego pocisku – gdzieœ w g³êbi hallu.D³u¿szachwilaciszy a potem przeci¹g³e sapniêcie, jakby westchnienie ogromnego dinozaura.Jeszcze jednosapniecie i jeszcze jedno, a zaraz za tym chóralny, radosny pisk i gwizdy zulicy przedhotelem.Ju¿ raz s³ysza³am taki g³uchy odg³os i czujê jak serce ³omoce mi wpiersi.Obawypotwierdzaj¹ siê zreszt¹ niemal natychmiast – od frontowych schodów wdziera siêdo salirestauracyjnej k³¹b dymu i szybko gêstnieje.Jesteœmy w pu³apce.– W hotelu musi byæ drabina lub schody przeciwpo¿arowe – mówi Patryk znienaturalnymspokojem.Wychodzi na œrodek sali i rozgl¹da siê woko³o.– To powinno byægdzieœ tam! –wskazuje w kierunku wejœcia do drugiej sali.– Sk¹d wiesz? – pytam podbiegaj¹c do niego.Obawiam siê, ¿e jeœli tam nieznajdziemywyjœcia, dym i ogieñ odetn¹ nam drogê ucieczki.– Wiatr tu wieje przewa¿nie z pó³nocnego zachodu.Za drug¹ sal¹ jest jeszcze trzecia, bardzo d³uga, z rzêdem stolików pod oknami.Nigdzienie widzê ¿adnych schodów, ale Patryk zna siê na rzeczy i biegnie pewnie przezsalê doczegoœ, co przypomina pilaster zas³oniêty kotar¹.Za zas³on¹ – niewielkiedrzwiczki oprostym ryglu, a za nimi podest prowadz¹cy do drabiny w siatce ochronnej.Wdolewybetonowane podwórko i w¹ska uliczka.Tu nikogo nie widaæ.Zza wêg³a dochodzinasjednak klekot g¹sienic – wóz pancerny podpalaczy manewruje przed hotelem.Patryk schodzi kilka szczebli poni¿ej podestu i czeka, lecz mnie w tym momencieopadaj¹w¹tpliwoœci: a jeœli w p³on¹cym wie¿owcu pozosta³ Tom z Alicj¹? Je¿eli nawetpotwierdzisiê przypuszczenie, i¿ vortex zanik³ lub os³ab³ do tego stopnia, ¿e niewywo³uje ju¿panicznych lêków i omamów, czy szeœcioletnie dziecko potrafi odnaleŸæ drabinêpo¿arow¹ iwyprowadziæ niewidomego z ognia? A jeœli siê rozdzielili? Nie mogê o tymspokojniemyœleæ.Czy w te) sytuacji nie nale¿y raczej wspi¹æ siê w górê i chocia¿przebieckorytarzami wy¿szych piêter? Jeszcze jest pewna rezerwa czasu.Znów huk wystrza³u i eksplozja pocisku – gdzieœ bardzo blisko.Sypi¹ siêszklane œcianyrestauracji.Stojê na podeœcie i waham siê, co robiæ.– Nie bój siê! – wo³a z do³u Patryk.– Bêdê ciê os³ania³!– Nie o to chodzi! – odkrzykujê.– Oni mogli tam zostaæ!Zaczynam wspinaæ siê w górê po drabinie, lecz widocznie jeszcze miêœnie nie s¹w pe³nisprawne, bo bardzo siê mêczê i co parê szczebli muszê odpoczywaæ.Patryk wspinasiê zamn¹, dogania mnie i wyprzedza.Zrozumia³, o co mi chodzi i nawet nie próbujedyskutowaæ.– Poczekaj na mnie! Sam sprawdzê.– wo³a i w tej w³aœnie chwili s³yszê œwistpociskównad g³ow¹ i g³oœny jazgot pistoletu maszynowego.Strza³y s¹ niecelne i pociskitrafiaj¹ wszyby, lecz dalsze wspinanie siê to pewna œmieræ.Zsuwamy siê w dó³ pospiesznie, tak aby jak najszybciej znikn¹æ z pola ostrza³u.Odpierwszego piêtra jesteœmy na szczêœcie os³oniêci tarasem restauracji.Byle jaknajprêdzejdotrzeæ do ziemi!Brama otwarta.Wyskakujemy na ulicê.Niestety, tam czeka ju¿ na nas kilkoro uzbrojonych nastolatków.To nieprzelewki – tedzieci bawi¹ siê w prawdziw¹ œmieræ i zgliszcza [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • listy-do-eda.opx.pl