[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Kto chce się porywać na walkę z Ziemią? Nie ja.Ja będę trzymał się tak daleko od ziemskich glin, jak tylko się da.Tak każe zdrowy rozsądek każdego wędrowca.– Gliny?! – zahuczał Król.– Gliny rozglądają się za pojedynczymi miastami.A jeżeli na Ziemię ruszy tysiąc miast? Który policjant będzie wtedy myślał o jakichś tam nic nie znaczących indywidualnych wykroczeniach? Gdybyś był policjantem i zobaczył, że wali na ciebie tłum, to czy próbowałbyś go rozpędzić wyłapując pojedyncze osoby za pogwałcenie nakazu ewakuacji albo niewywiązanie się z trzyprocentowego kontraktu na zamrażanie owoców? Jeżeli tak mówi twój zdrowy rozsądek wędrowca, to każ nim się wypchać! Was wszystkich oblatuje strach, oto w czym problem.Dostaliście dzisiaj po pysku i to was boli.Jesteście delikatni.A przecież cholernie dobrze wiecie, że prawa są po to, żeby chronić w a s, a nie jakieś akolickie szumowiny.Jest zupełnie pewne, że nie możemy wezwać ziemskiej policji, by tu na miejscu upomniała się o nasze prawa.Za mało jest na to policjantów, za mało jest nas samych, a poza tym pojedynczo każdy z nas musiałby odpowiedzieć na wszystkie ciążące na nim zarzuty.Ale w marszu tysięcy wędrowców – w pokojowym marszu dla domagania się od Ziemi tego, co nam się prawnie należy – nikt żadnego z was indywidualnie nawet nie tknie.A wy się boicie! Wolicie raczej siedzieć w dżungli i zdychać z głodu!– My się nie boimy!– Ani my!– Kiedy ruszamy?– No, to już lepiej – powiedział Król.Ponad szmerem tłumu rozległ się głos Spechta.– Budapeszcie, próbuje pan nas podburzyć i porwać za sobą.Sprawa nie została jeszcze zamknięta.– Dobrze – zgodził się Król.– Jestem skłonny okazać rozsądek.Proponuję to przegłosować.– Nie jesteśmy jeszcze gotowi głosować.Problem ciągle pozostaje otwarty.– Tak? – spytał Król ironicznie.– Ty tam, na tym przydużym nocniku! Masz jeszcze coś do dodania? Czy tak jak Specht boisz się głosowania?Amalfi podniósł się z rozmyślną powolnością.– Przedstawiłem swoje zdanie, a teraz podporządkuję się wynikowi głosowania – powiedział.– Oczywiście jeżeli będzie to fizycznie możliwe, bo nasze wiratory nie pozwolą nam na natychmiastowe rozpoczęcie marszu na Ziemię, gdyby taki właśnie wniosek został uchwalony.Ja już skończyłem.Masowy lot w kierunku Ziemi byłby zwykłym samobójstwem.– Jeszcze chwilę – odezwał się znowu Specht.– Zanim zaczniemy głosowanie, chciałbym wreszcie dowiedzieć się, od kogo otrzymaliśmy te wszystkie rady.Budapeszt wszyscy znamy.Ale kim jest pan?W sali tronowej zapadła cisza.Wszyscy zebrani zdawali sobie sprawę z tego, jak ważkie było to pytanie.Na dłuższą metę prestiż każdego wędrowca zależał od dwóch czynników: czasu spędzonego w przestrzeni i opinii urobionej mu przez międzygwiezdną pocztę pantoflową.Miasto Amalfiego było wysoko notowane w obu tych kategoriach – wystarczyłoby tylko podać jego nazwę, a w nadchodzącym głosowaniu burmistrz miałby przynajmniej równe szanse.Prawdę mówiąc, nawet nie zdradzając swej nazwy, miasto zdążyło już zyskać sobie w dżungli spory rozgłos.Tego samego zdania musiał być także Hazleton, bo Amalfi zauważył, że jego dłoń wykonuje jakieś ledwo skrywane, rozpaczliwe gesty, mające najwyraźniej znaczyć: „Niech pan im powie, szefie! To strzał bez pudła.Niech pan im powie!”Po długiej chwili, w czasie której słychać było niemal bicie serc tłumu oczekującego w niepewności na odpowiedź, burmistrz powiedział:– Jestem John Amalfi, panie Specht.Przez salę przetoczyła się jedna wielka fala wzgardy i lekceważenia.– Odpowiedź została udzielona – powiedział Król, szczerząc dwa rzędy nierównych zębów.– Miło mi mieć pana na pokładzie, panie Amalfi.A teraz jeżeli zechce się pan zabrać w diabły z podium, to będziemy mogli przystąpić do głosowania.Tylko niech pan się przypadkiem nie spieszy z opuszczeniem miasta, panie Amalfi.Chciałbym jeszcze zamienić z panem parę słów jak mężczyzna z mężczyzną.Mam nadzieję, że pan rozumie?– Taaaak – odparł przeciągle Amalfi.Przerzucił lekko swoje ogromne ciało przez krawędź podestu i zwinnie wylądował na podłodze.Nie spiesząc się wrócił na poprzednie miejsce, tuż obok trzymających się za ręce Dee i Hazletona.– Dlaczego pan im nie powiedział, szefie? – wyszeptał Hazleton z wyrazem zaciętości na twarzy.– Czy też może zależało panu, żeby wszystko diabli wzięli? Miał pan dwie doskonałe okazje i obie pan z kretesem pogrzebał!– Oczywiście, przecież w tym właśnie celu tutaj przyjechałem.Choć prawdę powiedziawszy, zjawiłem się tu także i po to, żeby ich wszystkich podjudzić.No dobrze, teraz jednak zabierz lepiej Dee i zmykajcie, zanim będę musiał oddać ją Królowi, żeby mnie w ogóle stąd wypuścił.– To też pan wyreżyserował, John – powiedziała Dee [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • listy-do-eda.opx.pl