[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Spróbuj natychmiast.– Elf czuł na sobie badawcze spojrzenia innych.– Psy wracają.– Richmond, bierz konie – rozkazał Bezimienny.– Ilkar, ty zajmij się Denserem.Hirad, ze mną.Ilkar podniósł Xeteskianina, który musiał chwycić się płaszcza elfa, by z powrotem nie upaść.Drużyna spięła konie i galopem ruszyła w stronę stodoły.Dla Hirada jazda była eksplozją bólu.Czuł krew sączącą się z rany na plecach, przesiąkającą przez koszulę i skórę zbroi.Z każdą sekundą tracił siły – niezdolny utrzymać rytmu jazdy, podskakiwał w siodle jak kukła.Poczuł, jak oczy zasnuwa mu mgła i przestaje widzieć drogę przed sobą.Wydawało mu się, że Bezimienny podjeżdża do niego i pomaga mu utrzymać się w siodle, ale nie miał nawet siły podziękować, mógł jedynie kurczowo trzymać się wodzy.Bezimienny wykrzykiwał szybkie komendy.Destrany zbliżały się szybko.Nawet jeśli dotrą do stodoły nim psy ich dogonią, będzie to o włos.Richmond i Talan popędzili swoje konie do jeszcze szybszego biegu.Hirad czuł, że powoli traci przytomność.Przekręcił głowę i zobaczył Densera skulonego na swoim koniu, a obok Ilkara podtrzymującego go przez cały czas.Xeteskianin wyglądał jak trup.Resztką sił Hirad wbił pięty w boki swej klaczy.Koń zareagował.Stodoła była już tylko sto metrów od niego.Richmond i Talan otworzyli już drzwi i wpędzili do środka swoje konie.Chwilę później przez drzwi wpadli Hirad i Bezimienny i ściągnęli wodze, zatrzymując wierzchowce.Bezimienny zeskoczył z siodła, a barbarzyńca zsunął się z podwiniętymi nogami po końskim boku.– Richmond, Talan, zajmijcie się nim! – krzyknął Bezimienny.Podbiegł do drzwi i wyjrzał.Denser i Ilkar byli zaledwie kilka metrów od budynku, ale psy pędziły tuż za nimi.Kiedy tylko magowie przejechali obok niego, Bezimienny wyskoczył na zewnątrz, zamknął drzwi budynku i zablokował je.– Co ty do cholery robisz, Bezimienny? – wrzasnął Ilkar z wnętrza stodoły, dobijając się do drzwi.– Ostatni raz zawiodłem przyjaciół w Korinie.– Destrany były tuż, tuż.– Nie musisz tego robić Bezimienny.Nie będą tu czekać cały czas! – krzyknął Talan, tłukąc w drzwi.– Będą – powiedział Denser zmęczonym głosem.– Nie rozumiecie, czym one są.Te drzwi ich nie powstrzymają.– On umrze, ty głupi sukinsynu!Bezimienny usłyszał krzyk barbarzyńcy, przygotowując się na przyjęcie ataku.– Zobaczymy, Hiradzie.Zobaczymy.Olbrzymie psy zbliżyły się.Jeden z nich, o bladej szarosrebrnej sierści biegł na przedzie.Dwa pozostałe, czarny i siwy, były tuż za nim.Bezimienny stuknął końcem miecza o ziemię i odetchnął głęboko.Wiedział, że pierwszy cios jest bardzo istotny.Kiedy srebrny pies znajdował się dwa kroki od niego, wojownik odskoczył na bok, uderzając mieczem na wysokości swojego pasa i w górę, prosto w pysk destrana.Szczęka i kark bestii trzasnęły, ale pęd rzucił psa na bark Bezimiennego.Człowiek i zwierzę upadli na drzwi, aż deski zajęczały.Bezimienny usłyszał z wewnątrz kopanie w drzwi i krzyki.Skulony wojownik strząsnął martwego destrana ze swoich nóg i zaczął się podnosić, ale pozostała dwójka była już przy nim.Siwy zacisnął kły na chronionym zbroją barku Bezimiennego, a czarny drapnął potężną łapą w jego hełm.Bezimienny ryknął i pchnął jedną ręką w tylną łapę siwego.Kończyna zwisła bezwładnie, ale szczęki trzymały, głębiej miażdżąc metalowe płytki pancerza.Czarny destran znów zaatakował jego głowę i Bezimienny poczuł, że słabnie.Hełm miał ściągnięty na bok, tak że pasek wbijał mu się w szyję.Zakrztusił się i rozpaczliwie machnął mieczem na oślep, trafiając bestię jedynie rękojeścią broni.Poczuł, że zbroja na ramieniu pęka, szarpana zębami destrana.Wojownik poczuł straszliwy ból i usłyszał zwycięskie wycie czarnego psa.Hałas ten otrzeźwił go na tyle, by zdążył wbić ostrze głęboko w gardło zwierzęcia, topiąc jego radość w fontannie krwi.W tej samej chwili zbroja poddała się i wielkie szczęki zacisnęły się na barku Bezimiennego.Kruk krzyknął przeraźliwie i pociemniało mu w oczach.Wypuścił miecz, kiedy pies przewrócił go na plecy.Raz po raz uderzał pięścią w pysk zwierzęcia, ale kły trzymały mocno.Ziemia była mokra od jego krwi.Destran wyrwał zęby i chlasnął pazurem, rozdzierając gardło Bezimiennego.Głowa wojownika opadła bezwładnie.Z trzaskiem pękającego drewna drzwi stodoły otworzyły się do wewnątrz i Bezimienny, jak we śnie, dostrzegł blask stali.Obok niego z łoskotem upadło ciało.To było wszystko.* * *– Jak śmiałeś! – Erienne skoczyła na kapitana, kiedy tylko wszedł do jej pokoju.– Jak śmiałeś! – Z łatwością chwycił ją za ręce i pchnął z powrotem na krzesło.– Uspokój się, Erienne.Wszystko jest w porządku – powiedział.– Trzy dni – wysyczała.Jej włosy były brudne i poplątane, ale oczy płonęły gniewem.– Zamknąłeś mnie na trzy dni.Mniejsza o mnie, jak mogłeś im to zrobić?Od czasu ich ostatniej rozmowy kapitan dotrzymał słowa.Nie rozmawiała z nikim prócz strażnika, który przynosił jej wodę i jedzenie.Na początku to było łatwe, wściekłość na kapitana i jego założenie, że się podda, dodawała jej sił.Zajęła się cytowaniem formuł i powtarzaniem różnych rzadko używanych zaklęć, z których część chętnie by rzuciła w tym zamku.Szukała też słabości swego wroga, które mogłaby wykorzystać, by odzyskać wolność.Ale kapitan ciągle miał jej synów, pod groźbą ich śmierci zakazując jej używania magii, i Erienne wiedziała, że był w stanie spełnić swoją groźbę co do słowa.Nie mogła więc ryzykować, dopóki nie nadarzy się dobra okazja do rzucania, w chwili gdy będzie razem z synami.Z drugiej strony, w którymś momencie przestaną mu być potrzebni.Czy wtedy ich wypuści? Część niej chciała wierzyć, że nie jest mordercą niewinnych i że jego inteligencja dopuszcza jakiś aspekt współczucia, ale była to część niewielka.W głębi serca Erienne wiedziała, że nie ma najmniejszego zamiaru puścić ich wolno.Z pewnością wie o potencjale jej synów i ta moc musi go przerażać.Jedyne co mogła zrobić, to grać na zwłokę w każdy możliwy sposób i mieć nadzieję, że doczeka się swojej szansy i podejdzie kapitana.Dopóki jednak on nie wypuści chłopców z pokoju, ta szansa nie nadejdzie.W miarę upływu czasu gniew ustąpił miejsca niekontrolowanej tęsknocie.Nie była już w stanie się skupić i recytować formuł.Każde uderzenie serca było bolesne, a łzy bez przerwy płynęły jej po policzkach, kiedy przed oczami, zamiast radosnych wspomnień, stawały jej koszmarne wizje synów, marznących w zakurzonej komnacie, samotnych i bezsilnych.Wiedziała, że rozwiązanie jest proste.By ich zobaczyć, musiała tylko wezwać strażnika i powiedzieć, że zgadza się pomóc kapitanowi.Lecz nawet myśl o tym wydawała jej się odrażająca [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • listy-do-eda.opx.pl