[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Wiesz, dokąd płyniesz? - spytała.- Nie - odparł.Miał za sobą ciężki dzień.Wczoraj pokłócili się i ciążyła mu świadomość, że jej nie miał i że dziś kończy mu się przepustka.Podniósł się, stanął za nią, objął ją od tyłu i pieścił, opasując dłońmi jej napięte ciało.Kochał ją.- Przestań!- Trina, czy moglibyśmy.- Nie bądź niemądry.Wiesz przecież, że przedstawienie zaczyna się o wpół do dziewiątej.- Mamy mnóstwo czasu.- Na miłość boską, Robin, przestań! Zepsujesz mi makijaż!- Do diabła z makijażem - rzekł.- Jutro już mnie tu nie będzie.- Może to i lepiej.Nie widzę, żebyś był specjalnie miły czy troskliwy.- A jaki mam według ciebie być? Czy to źle, jeśli mąż pragnie swojej żony?!- Przestań krzyczeć.O Boże, sąsiedzi cię usłyszą.- A niech usłyszą! - krzyknął i ruszył do niej, ale zatrzasnęła mu przed nosem drzwi łazienki.Kiedy wróciła do pokoju, była oziębła i pachniała perfumami.Miała na sobie stanik, krótką halkę, a pod nią majtki i pończochy trzymające się na wąziutkim pasku.Wzięła przygotowaną krótką suknię wieczorową i zaczęła ją na siebie wciągać.- Trina - poprosił.- Nie.Kiedy stanął przy niej, kolana ugięły się pod nim.- Przepraszam, przepraszam, że krzyknąłem.- Nie szkodzi.Schylił się, żeby pocałować ją w ramię, ale odsunęła się.- Widzę, że znów piłeś - powiedziała marszcząc nos.Wtedy ogarnęła go niepohamowana wściekłość.- A żeby cię cholera! Wypiłem tylko jeden kieliszek! - krzyknął, odkręcił ją twarzą do siebie, zdarł z niej sukienkę, stanik, i cisnął ją na łóżko.Szarpał na niej ubranie, aż została naga i tylko na nogach wisiały strzępy pończoch.Przez cały ten czas leżała nieruchomo, wlepiając w niego wzrok.- O Boże, Trina, kocham cię - wychrypiał bezradnie, a potem cofnął się, nienawidząc siebie za to, co zrobił, i za to, do czego omal nie doszło.Trina zebrała strzępy ubrania.Jakby we śnie widział, jak podchodzi do lustra, siada i zabiera się do poprawiania makijażu, nucąc w kółko jedną i tę samą melodię.Wyszedł trzaskając drzwiami i wrócił do jednostki, a następnego dnia próbował się do niej dodzwonić.Nikt nie podnosił słuchawki.Było już za późno, żeby wracać do Londynu.Na nic zdały się rozpaczliwe prośby.Jednostka przeniosła się do Greenock, gdzie miała się zaokrętować.Grey dzień w dzień w różnych porach do niej wydzwaniał, ale bezskutecznie.Na telegramy, które wysyłał jak szalony, również nie otrzymał żadnej odpowiedzi.A potem brzegi Szkocji pochłonęła noc, która przeobraziła się w okręt i morze, tak jak on sam zamienił się we łzy.Pod słońcem Malajów wstrząsnął Greyem dreszcz.Tysiące kilometrów od domu.To nie była jej wina, pomyślał, pełen wstrętu do samego siebie.To nie ona była winna, tylko ja.Za bardzo mi zależało.Może jestem nienormalny? Może powinienem pójść do lekarza? Może jestem chorobliwie pobudliwy seksualnie? To na pewno moja wina, nie jej.Och, Trino, kochanie moje.- Dobrze się pan czuje, Grey? - spytał pułkownik Jones.- Tak.tak, panie pułkowniku, dziękuję - odparł Grey.Ocknął się i spostrzegł, że stoi, opierając się niepewnie o ścianę magazynu.- To.to ten skok temperatury.- Nie wygląda pan najlepiej.Niech pan na chwilę usiądzie.- Dziękuję, już wszystko dobrze.Tylko napiję się wody.Grey podszedł do kranu, ściągnął koszulę i wsunął głowę pod strumień wody.Cholerny głupcze, skarcił się w duchu, jak mogłeś tak się zapomnieć.Ale wbrew postanowieniu jego myśli powróciły do Triny.W nocy, jeszcze dziś, będę myślał o niej, obiecał sobie.Od dziś co noc.Niech diabli wezmą to życie, w głodzie, bez nadziei.Chcę umrzeć.O, jakże chciałbym umrzeć.Wtem spostrzegł idącego pod górę Marlowe’a.Niósł amerykańską menażkę i trzymał ją bardzo ostrożnie.- Marlowe! - zawołał Grey i zagrodził mu drogę.- Czego pan znowu chce?- Co pan niesie?- Jedzenie.- A nie towar?- Niech pan się ode mnie odczepi, Grey.- Ja wcale się nie czepiam.Tylko kto z kim przestaje, takim się staje.- Niech pan lepiej trzyma się ode mnie z daleka.- Niestety, nie mogę, przyjacielu.Chciałbym zobaczyć, co tam jest.To należy do moich obowiązków.Proszę otworzyć.Marlowe zawahał się.Grey miał prawo zajrzeć do menażki, a także zaprowadzić go do pułkownika Smedly-Taylora, gdyby nie zastosował się do jego poleceń.Ale on niósł przecież w kieszeni dwadzieścia tabletek chininy.Nikomu nie wolno było przechowywać lekarstw na prywatny użytek.Gdyby wydało się, że posiada chininę, musiałby powiedzieć, skąd ją ma, a wtedy z kolei Król musiałby się tłumaczyć, skąd ją wziął.Zresztą Mac potrzebował jej natychmiast.Marlowe zdjął pokrywkę.Z mieszanki katchang idju i wołowiny uniósł się nieziemski aromat.Grey poczuł skurcz żołądka, lecz starał się nie okazać, jak bardzo jest głodny.Ostrożnie przechylił naczynie, żeby zobaczyć, co jest na dnie.W menażce nie było nic prócz wołowiny i katchang idju - przepysznych!- Skąd pan to ma?- Dostałem.- Od niego?- Tak.- Dokąd pan to niesie?- Do szpitala.- Dla kogo?- Dla jednego z Amerykanów.- Odkąd to odznaczony kapitan lotnictwa jest chłopcem na posyłki u kaprala?- Idź pan do diabła!- Być może zrobię to.Ale przedtem dopilnuję, żeby obu was spotkało to, co i tak was czeka.Spokojnie, tylko spokojnie, perswadował sobie w duchu Marlowe.Jeżeli go uderzysz, wtedy dopiero będzie źle.- Przesłuchanie skończone, Grey? - spytał.- Na razie.Ale niech pan sobie zapamięta.- powiedział Grey i zbliżył się o krok, dręczony zapachem jedzenia.- Pan i ten pański przyjaciel, oszust, jesteście na mojej liście.Ja nie zapomniałem o tej zapalniczce [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • listy-do-eda.opx.pl