[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– U Kay? – Sally pokiwała głową, patrząc z żoniną troską na moje ziemiste policzki.– Jechałeś windą?– A co?– Wyglądasz na zmęczonego.Całkowicie wyczerpanego.– Uśmiechnęła się ciepło i szczerze, słońce rozświetlało jej włosy.– Cieszę się, że cię widzę, Davidzie.Uścisnęliśmy się krótko.Cieszyłem się z uczucia, które do niej czułem.Tęskniłem za jej sztubacką przekorą, za porozumiewawczym spojrzeniem, które rzucała światu.To było tak, jakbym spotkał starego i ukochanego przyjaciela, kogoś spotkanego po raz pierwszy na wakacyjnym safari.Razem obozowaliśmy na zboczach należących do bogacza, dzieliliśmy luksusowy namiot i brodziliśmy przez lekko wzburzone strumienie choroby.Nasze małżeństwo było bezpiecznym placem zabaw.Rewolucja w Chelsea Marina znów jawiła się jako coś więcej niż walka o czesne i opłaty komunalne.Nie byłem pewien, czy jesteśmy sami.Przeszedłem obok Sally do sypialni.Na czarnej jedwabnej narzucie leżała pusta walizka.W szafie, na wieszakach wisiały krzywo męskie garnitury.– Tu nie ma nikogo – powiedziała Sally.– Pomyszkowałam trochę.Sypialnie wiele mówią o ludziach.– Co znalazłaś?– Nic wielkiego.Oni są trochę dziwni – ten doktor Gould i ta kobieta, Vera.– Nachmurzyła się, patrząc na czarne kotary.– Czy są parą sadomasochistyczną?– Nie pytałem.Skąd wiedziałaś, że tu będę?– Wypisałam czek dla kobiety z puszką na datki – jakiejś żony architekta z dwójką dzieci do wykarmienia.Gdy zobaczyła moje nazwisko, powiedziała, że załatwiasz sprawy doktora Goulda.– Zgadza się.Sama przyjechałaś?– Henry mnie przywiózł.Zaparkował samochód w okolicach King’s Road.Wy, z Chelsea Marina, działacie mu na nerwy.– No myślę.Jak się miewa?– Jak zwykle.– Starła kurz z kanapy i usiadła, spoglądając na jedno z czasopism medycznych.– Na tym polega problem z Henrym – zawsze jest taki sam.A co u ciebie, Davidzie?– Mam mnóstwo zajęć.– Patrzyłem, jak składa swoje laski.Ich ponowne pojawienie się znaczyło, że dni Henry’ego Kendalla są policzone.– Wiele się tu dzieje.– Wiem.To trochę straszne.Akcja bezpośrednia nie jest w twoim stylu.– Więc dlatego tu jesteś – żeby mnie ratować?– Zanim będzie za późno.Wszyscy martwimy się o ciebie, Davidzie.Złożyłeś rezygnację w instytucie.– Nie przychodziłem do pracy.Wydawało mi się to nie w porządku wobec profesora Arnolda.– Tatuś powiedział, że podwyższy ci pensję i da szansę na prowadzenie badań albo napisanie książki.– Kolejne bezużyteczne zajęcia.Podziękuj mu ode mnie, ale właśnie przed tym próbowałem uciec.Jestem za bardzo zaangażowany tutaj.– W tę rewolucję? Czy to poważne?– Bardzo.Poczekaj, aż będzie ci potrzebny dentysta albo prawnik, a wszyscy będą na pikietach.Zaczyna się robić gorąco.– Wiem.– Sally zadrżała, potem otworzyła puderniczkę, żeby sprawdzić, czy emocje nie zniszczyły jej makijażu.– Słyszeliśmy, jak dwie noce temu wybuchł posąg Piotrusia Pana.Masz z tym coś wspólnego?– Nic, Sally.Nienawidzę przemocy.– Ale pociąga cię.Nie chodziło tylko o Laurę.Ta bomba na Heathrow coś poruszyła.Czy Piotruś Pan to też jakieś zagrożenie?– W pewnym sensie.J.M.Barrie, A.A.Milne, niszczący mózg sentymentalizm, który niszczy wolę ludzi z klasy średniej.Próbujemy coś z tym zrobić.– Detonując bombę? To jest jeszcze bardziej dziecinne.Henry mówi, że mnóstwo ludzi stąd pójdzie do więzienia.– Prawdopodobnie ma rację, ale oni traktują to serio.Są gotowi zrezygnować z posad i poświęcić domy.Sally wyciągnęła do mnie rękę i blado się uśmiechnęła.– Ty nadal masz swój dom.Wrócisz tam, Davidzie, kiedy wszystko rozpracujesz.– Wrócę.Usiadłem na kanapie i wziąłem ją za ręce, zaskoczony jej nerwową reakcją.Cieszyłem się, że znów z nią jestem, ale z St John’s Wood daleko było do Chelsea Marina.Zmieniłem się.Świnki morskie zwabiły eksperymentatora do labiryntu.– Cieszę się, że przyszłaś – powiedziałem.– Czy żona architekta podała ci ten numer mieszkania?– Nie.Gould mi powiedział.– Co? – Wyczułem zmianę w powietrzu, zimny powiew przesuwający się przez duszny pokój.– Kiedy to było?– Wczoraj.Przyszedł do mnie.Dziwny człowieczek, bardzo blady i spięty.Rozpoznałam go ze zdjęcia z jego strony internetowej.– Czego chciał?– Odprężyć się.– Oparła się o mnie.– Rozumiem, dlaczego ma taki wpływ na ciebie.Ma jakąś idee fixe i nic innego się dla niego nie liczy.Nie dba o siebie, a to naprawdę do ciebie przemawia.Przynajmniej, jeśli chodzi o mężczyzn, bo samolubne kobiety dość lubisz.– Wpuściłaś go?– Oczywiście.Wyglądał na głodnego, myślałem, że zemdleje.Stał, chwiejąc się, z oczami utkwionymi w dal, jakbym była jakąś wizją.– Bo jesteś.A potem?– Poprosiłam, żeby wszedł.Wiedziałam, że jest twoim przyjacielem.Połknął trochę sera stilton i popił szklanką wina.Jego dziewczyna, Vera, wcale o niego nie dba.Biedaczyna był taki głodny.– Ona lubi, żeby taki był.To go trzyma przy niej.O czym mówił?– O niczym.Patrzył na mnie w bardzo dziwny sposób.Już myślałam, że chce mnie zgwałcić.Uważaj, Davidzie.Może być niebezpieczny.– Jest.– Wstałem i zacząłem krążyć po salonie.Motywy, którymi kierował się Gould, odwiedzając Sally, były trudne do zrozumienia: może to jakaś groźba, może podejrzewa, że ukrywam Stephena Dextera.Aktywiści z Chelsea Marina byli bardzo zaborczy i zazdrośni o innych ludzi.Przez okno dostrzegłem Henry’ego Kendalla idącego Beaufort Avenue.Jak wszyscy profesjonaliści odwiedzający osiedle, zdawał się zażenowany transparentami z hasłami protestacyjnymi i zdewastowanymi parkometrami.Przyszedł, żeby obdarzyć protekcjonalną troską kolegę, który wpadł w tarapaty [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • listy-do-eda.opx.pl