[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Gdybyż miał ze czterdziestu czy sześćdziesięciu doborowych Braci, by nauczyć tego zuchwalca, jak słono może kosztować lekceważąca nonszalancja u francuskich wybrzeży! Niejeden okręt zaskoczono i zdobyto w noc tak ciemną, że zwarci w śmiertelnych zapasach przeciwnicy ledwie dostrzegali lśnienie swych oczu.Iluż ludzi załogi mógł mieć ten Anglik? Coś koło dziewięćdziesięciu do stu wraz z chłopcami okrętowymi i lądowcami.Peyrol wzniesieniem pięści pożegnał okręt znikający właśnie za Cape Esterel.Lecz w głębi duszy doświadczony marynarz kosmopolitycznej floty dobrze wiedział, że nie tylko czterdziestu czy sześćdziesięciu, ale i stu Braci z Wybrzeża nie starczyłoby do zdobycia korwety, gospodarującej jak u siebie w domu o niecałe dziesięć mil od miejscowości, gdzie ujrzał światło dzienne.Pokiwał posępnie głową, rzekłbyś, w pogawędce z pochyłą sosną, jedyną towarzyszką na tym pustkowiu.Wydziedziczony duch korsarza, przez tyle lat krążący po oceanie, na którym panowało bezprawie, W ciągłych najazdach na brzegi dwóch kontynentów, sfrunął z powrotem na skałę, kołując jak ptak morski o zmroku i marząc o wielkim zwycięstwie na morzu dla swego narodu - dla tego lądowego mrowia, nie znanego mu prócz paru indywiduów z półwyspu odciętego od reszty kraju martwymi wodami słonej laguny, półwyspu, na którym tylko męska postawa nędznego kaleki i niepojęty urok półobłąkanej kobiety znalazły drogę do jego serca.Ów pomysł z fałszywymi depeszami był zaledwie detalem planu mającego na celu osiągnięcie wielkiego, decydującego zwycięstwa.Był szczegółem ledwie, acz nie bagatelką.Wyprowadzenie w pole admirała to nie lada zadanie.I to jakiego admirała! Peyrol wyczuwał, że taki plan mógł powstać tylko w głowie zatraconego szczura lądowego.Niemniej do marynarza należało uczynić go wykonalnym.Trzeba będzie go wykonać przy pomocy tej korwety.I tu Peyrol stanął wobec zagadnienia, na które w ciągu całego życia nie znalazł odpowiedzi - czy Anglicy są naprawdę głupi, czy też szczególnie przemyślni.Szkopuł ten nastręczał się uparcie.Stary korsarz z właściwą sobie bystrością umysłu doszedł do konkluzji natury bardziej ogólnej.„Jeżeli można Anglików oszukać - rozumował - to nie słowami, lecz czynem, nie wykrętami, lecz chytrą rachubą, zamaskowaną pewnego rodzaju niedwuznacznym działaniem.” Przekonanie to, jednakże, nie posunęło go ani o krok naprzód w danym wypadku, gdyż okoliczności sprawy wymagały dokładnego przemyślenia.„Amelia” zniknęła za Cape Esterel i zaniepokojony Peyrol zadał sobie w duchu pytanie, czy to ma znaczyć, że angielski kapitan pozostawił na wolę losów swego marynarza? „Jeżeli tak - odpowiedział sobie Peyrol - to przed zapadnięciem zmroku zobaczę korwetę wypływającą spoza Cape Esterel.Jeżeli jednak nie ukaże się w ciągu godziny lub dwóch, to niewątpliwie stoi na kotwicy opodal plaży.” W nocy Anglicy spróbują odnaleźć współtowarzysza, a będzie to możliwe tylko w wypadku wysłania jednej lub dwóch łodzi w celu zbadania brzegu, przy czym nie obejdzie się bez wpłynięcia do zatoczki, a może nawet wylądowania niewielkiego desantu.Doszedłszy do tego wniosku, Peyrol począł z namaszczeniem nabijać fajkę.Gdyby był wówczas rzucił okiem w stronę lądu, zauważyłby, jak mignęła czarna sukienka i białe fichu - to Arletta zbiegała po zapuszczonej drodze wiodącej z Escampobar do wsi w dolinie, po tej samej drodze, po której obywatel Scevola, pozwoliwszy sobie na wybryk udania się do kościoła, uciekał przed wściekłością wiernych.Lecz Peyrol nabijał i zapalał fajkę z oczyma utkwionymi w Cape Esterel.Następnie, zarzuciwszy przyjacielsko ramię na pień sosny, znieruchomiał na posterunku Na dole u jego stóp woda mieniła się grą matowych i srebrzystych świateł, niby tafla z perłowej macicy w oprawie żółtych skał i ciemnozielonych kotlin na tle skalistych wzgórz z najczystszej purpury, na niebie zaś słońce, przesłonięte chmurami, zwisało na kształt srebrnej tarczy.Po południu, nie doczekawszy się porucznika Réala, który zwykł był ukazywać się o tej porze na podwórcu, Arletta weszła do kuchni.Katarzyna siedziała w izbie kuchennej w ciosanym fotelu drewnianym, obszernym i tak wysokim, że spoza oparcia nie było widać jej muślinowego czepka.Pomimo starości nawet w czasie wypoczynku trzymała się prosto, jak przystało osobie z rodziny władającej przez tyle pokoleń farmą Escampobar.Rzekłby kto, że z niejedną sławną postacią dzieliła pragnienie, by umrzeć w postawie stojącej i nie zgarbiona.Czujnym uchem uchwyciła i rozpoznała lekki krok Arletty już w sali, na długo przed wejściem dziewczyny do kuchni.Siedziała nieruchomo i nie odwróciła nawet ku niej głowy.Miała twarz spokojną, ale bezradosną, oczy nieustraszone, lecz bez ognia.Losy wycisnęły piętno na jej powierzchowności, była to bowiem kobieta, która o własnych siłach (jeżeli pominąć fakt, iż brat ją rozumiał i zachowywał się milkliwie) przeszła przez mękę zakazanej miłości i przez grozę nasuwającą myśl o sądzie ostatecznym.Arletta, nim siadła opierając się łokciem na stole, obiegła oczyma wszystko dokoła, nawet ściany, nawet kupę popiołu z iskrą w głębi pod okapem kominka,- Snujesz się jak dusza pokutująca - rzekła ciotka siedząc u domowego ogniska niby królowa na tronie.- A ty tu siedzisz i gryziesz się.- Dawniej - zauważyła Katarzyna - stare jak ja kobiety szukały pociechy w modlitwie, lecz teraz.- Nie byłaś pewnie w kościele od nie wiem jak dawna.Sporo czasu upłynęło, odkąd mi to Scevola powiedział.Czy dlatego, by nie pokazywać się ludziom na oczy? Czasami przychodziło mi na myśl, że wymordowano wówczas z pół świata.Katarzyna odwróciła głowę.Arletta, siedząc przy stole z podbródkiem w przymkniętej dłoni, oderwała wzrok od dotychczasowego punktu oparcia.Oczy jej zaczęły pląsać wśród okrutnych wizji.Wstała raptownie i koniuszkami palców pogładziła delikatny, na pół odwrócony, starczy policzek i z owym cudownym, melodyjnym skandowaniem głosu, potrącającym w duszy o serdeczne struny, przemówiła pieszczotliwie:- To były sny, nieprawdaż?Nieruchoma w swym fotelu stara kobieta całą mocą woli wzywała Peyrola.Czuła nieprzezwyciężony, zabobonny strach przed tą bratanicą, powróconą jej z okropieństw sądu ostatecznego, kiedy ziemia została wydana diabłom.Obawiała się zawsze, że ta dziewczyna, snująca się z błędnymi oczami i omdlałym uśmiechem na ustach, wypowie nagle coś okrutnego, obrażającego uszy, wołającego o pomstę do nieba i że tylko obecność Peyrola może ją od tego powstrzymać [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • listy-do-eda.opx.pl