[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Chciałem naprawdę ich poznać i zrozumieć ich sytuację i punkty widzenia.Brałem więc udział w różnych uroczystościach świeckich i religijnych w Izraelu i na terytoriach palestyńskich, jadałem posiłki z rodzinami z obu narodów.Jadłem kolację zarówno we Wschodniej, jak i Zachodniej Jerozolimie.Wszędzie byłem głęboko poruszony desperacko wyrażanym pragnieniem pokoju.„Niech pan się nie poddaje!” – błagali wszyscy jednym głosem.Ludzie na ulicach podchodzili do mnie i prosili, abym pozostał.Odwiedziłem Strefę Gazy i widziałem okropne warunki panujące w przepełnionych obozach uchodźców.Przy okazji jednej z uroczystości spotkałem się z dziećmi z organizacji Nasiona Pokoju.–Dlaczego dorośli nie mogą się porozumieć?! – pytały z rozdzierającą serce otwartością dzieci.– My umiemy.Dla zachowania kondycji psychicznej i fizycznej ćwiczyłem w Marine House – domu, w którym był zakwaterowany oddział marines strzegących naszego konsulatu w Jerozolimie.Czasem jadałem kolacje z twardymi żołnierzami piechoty morskiej, aby podnieść się na duchu.Za ich pośrednictwem poznałem ojca Petera Vasko – amerykańskiego franciszkanina (zakon franciszkanów jest odpowiedzialny ze strony Kościoła katolickiego za opiekę nad obiektami chrześcijańskiego dziedzictwa w Jerozolimie).Ojciec Peter pełnił funkcję nieoficjalnego kapelana marines i postanowił zadbać także o moją duszę.Czasem jadałem z franciszkanami w ich klasztorze, uczestniczyłem we mszy, rozmawiałem z nimi wieczorami.Byli naprawdę pobożnymi zakonnikami, wierzącymi w to, co robią.Ojciec Peter oprowadził mnie po Starym Mieście.Była to fascynująca wycieczka.Pewnego wieczoru kustosz (czyli wyznaczony przez Watykan naczelny opiekun świętych miejsc, a zarazem zwierzchnik franciszkanów w Jerozolimie) odznaczył mnie Złotym Krzyżem Papieskim za zasługi dla pokoju w rejonie Bliskiego Wschodu.–Dziękuję z całego serca – powiedziałem, przyjmując odznaczenie – choć jestem głęboko zasmucony tym, że dotąd nie osiągnęliśmy sukcesu.–Ważne, że próbujemy – odparł zakonnik.– To wystarczające usprawiedliwienie.Poznałem także przedstawicieli 16 innych wyznań chrześcijańskich, którzy dzielili między sobą opiekę nad miejscami związanymi z życiem Chrystusa.Ci świątobliwi ludzie wciąż na nowo przypominali mi, że żyjący na Bliskim Wschodzie chrześcijanie mają swoje stałe poważne troski, często ignorowane przez strony konfliktu izraelsko-palestyńskiego.Podczas częstych spotkań z Szaronem i Arafatem (zawsze spotykałem się z każdym z nich z osobna; ci dwaj zadawnieni rywale nie znosili się nawzajem) starałem się zorganizować komisję polityczną na wysokim szczeblu, która podlegałaby każdemu z nich i nadzorowała nasze prace, jednocześnie byłaby zespołem dostatecznie wysoko postawionych ludzi, w ramach którego moglibyśmy dyskutować inne niż tylko kwestia bezpieczeństwa zagadnienia.Wyobrażałem sobie tę komisję jako złożoną z polityków na szczeblu ministerialnym, jak Abbas i Korei ze strony palestyńskiej oraz Peres i Ben Eliezer ze strony izraelskiej, i być może ze mną w składzie jako z przedstawicielem Stanów Zjednoczonych.Nadzorowałaby ona podejmowane działania w zakresie bezpieczeństwa, a także (na co miałem nadzieję) niwelowałaby różnice zdań oraz radziła sobie z doniesieniami o krwawych zajściach.Ponadto mogłaby również otworzyć dialog polityczny, w ten sposób dopełniając obrazu całości – Palestyńczycy mieliby zapewnione medium osiągania postępów politycznych, a Izraelczycy nie musieliby ustępować z żądań dotyczących bezpieczeństwa przed rozpoczęciem negocjacji na tematy polityczne.To znaczy zapewne nie moglibyśmy do niczego się zobowiązywać, jednak podjęcie przez nas tematów politycznych dałoby już Palestyńczykom poczucie, że spełniamy ich oczekiwania.Wzbudziłoby to wzajemne zaufanie.W ten sposób, zajmowalibyśmy się równolegle kwestiami bezpieczeństwa oraz sprawami politycznymi.Sądziłem, że takie podejście pozwoliłoby nam obejść przeszkodę, jaką było żądanie przez obie strony odmiennej kolejności działań.Szaron nie był pewien, co sądzić o moim pomyśle.–Dlaczego mielibyśmy zacząć od politycznych zobowiązań? – spytał mnie.– Wyjdzie na to, że załamujemy się i idziemy na ustępstwa pod presją zamachów terrorystycznych.Nieufnie odnosił się do pomysłu poczynienia poważnych kroków politycznych.Odkryłby w ten sposób karty, a on nigdy tego nie robił.Arafat także nie.Nigdy nie dowiedziałem się, do czego każdy z nich naprawdę dążył, co uznawał za długoterminowe rozwiązanie.Szaron oczywiście wolał, żeby najpierw zostały podjęte działania w zakresie bezpieczeństwa.Jestem przekonany, że gdyby palestyńskie siły bezpieczeństwa współpracowały z Izraelem, Szaron zgodziłby się wycofać z pewnych obszarów, usunąć pewne punkty kontrolne.Sądzę, że był gotów wprowadzić w życie cały plan Teneta.Czy zgodziłby się potem na ustępstwa w sprawie żydowskich osiedli i innych delikatnych kwestiach (podobne jakie oferował Barak)? Czas miał to pokazać.Palestyńczycy wątpili, żeby Szaron zechciał to zrobić.Byli przekonani, iż z zadowoleniem wcieliłby w życie plan Teneta, nie ustępując w kwestiach bezpieczeństwa, jednak zahamowałby postęp polityczny, kiedy tylko uznałby, że problem bezpieczeństwa został rozwiązany [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • listy-do-eda.opx.pl