[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Gdy wreszcie się rozłączyli, powiedziała:- Możesz z nim pomówić.Mnie tam nie będzie.- Nie pójdziesz do wuja Archibalda? Przecież obiecałaś.- Zmieniłam plany.- Dlaczego?- Och.mam coś do załatwienia.- Cały dzień starała się wymyśleć jakąś prawdopodobną wymówkę, ale nic przekonywającego nie przychodziło jej do głowy.- Ale co?Nagle chwyciła ją złość.Nie była to złość skierowana przeciw niemu, tylko przeciw sobie, że nie potrafiła uniknąć tej głupiej sytuacji.Przyrzekła ojcu Archibaldowi, że nie powie Adamowi, dlaczego musi pójść nazajutrz sam do swego wuja.Stary pastor obawiał się, że jeśliby Adam wiedział, co go czeka, nie przyszedłby wcale.Zabronił Agnieszce mówić o tym.A teraz Adam miał cierpieć z powodu jej złości.- Mogę chyba mieć własne sprawy do załatwienia, w które ty nie będziesz nosa wtrącał!- Ja niczego przed tobą nie ukrywam ‘- odparł Adam, zdumiony.- A czy ja wiem? I wcale nie chcę wiedzieć, jeśli już o to chodzi.Mam nadzieję, że pozostawisz mi swobodę, tak jak ja tobie!- Swoboda nie ma tu nic do rzeczy - odrzekł Adam, zdejmując ręce z jej ramion.- Zadałem ci normalne, zwykłe pytanie.- A ja ci nie dam na nie odpowiedzi - odparła Agnieszka, nienawidząc sama siebie i złoszcząc się coraz więcej, i bojąc się zdradzić sekret ojca Archibalda.Adam wstał.Agnieszka stała przed nim, pragnąc rozpaczliwie zarzucić mu ramiona na szyję.Gdyby tylko mogła to zrobić i powiedzieć: „Zaufaj mi, Adasiu” - z pewnością by skapitulował.Ale coś ją powstrzymywało.Duma.Powinien jej ufać bez proszenia o to.- Jeśli tak, to może ja lepiej pójdę - rzekł.- Jak ci się podoba.Nie mogę cię zatrzymywać wbrew twojej woli - odparła i w następnej chwili gotowa była uciąć sobie język.Adam spojrzał na nią jeszcze raz ze zdumieniem, wziął swoją czapkę i z krótkim: „Dobranoc w takim razie!” podszedł do drzwi.Agnieszka nie mogła mówić.Walczyła ze łzami, zdradziecko podchodzącymi do gardła.Przystanął jeszcze przy drzwiach i odwrócił się.- Czy wcale cię jutro nie zobaczę? - zapytał.Stała bez ruchu.Nie mogła odpowiedzieć.Załamałaby się, gdyby zaczęła mówić i wybuchnęła idiotycznym płaczem.Drzwi zamknęły się za nim, omal nie przygniótłszy psa, który pobiegł pospiesznie za panem.Agnieszka osunęła się na kolana przed fotelem i pozwoliła płynąć łzom, tylko jeszcze tłumiąc łkanie, które mógłby usłyszeć.Wiedziała, że jutro wszystko powinno się naprawić.Ale w rozpaczy pierwszej kłótni dzień jutrzejszy wydawał się bardzo odległy.Może go już nigdy nie zobaczy? Nie mogła sobie wyobrazić, jak doczeka chwili, kiedy będzie wiedziała na pewno.Może prosto ze starego domu ojca Archibalda pojedzie jutro wieczorem do swojej rodziny? Może będzie zły na nią, że brała udział w narażaniu go na.W godzinę później Agnieszka wciąż siedziała przed wygasłym ogniem na kominku.Teraz przychodziło jej do głowy tysiąc doskonałych wymówek, które byłyby go z pewnością przekonały.- Jutro zrozumie - powtarzała, próbując się pocieszyć.Żeby tylko zrozumiał.Och, Boże, żeby zrozumiał jutro!Rozdział szesnastyFilip zamówił karetę, która miała zawieźć Oliwię na stację kolei żelaznej do Newbury.Grudniowe chłody i przenikliwa wilgoć utrudniały korzystanie z modnego otwartego powoziku, który był najnowszym nabytkiem w Orchards.Stangret skręcił z bocznej drogi do Chilcote na gościniec Oxford - Newbury.Z karczmy na skrzyżowaniu dróg wyszli na odgłos turkotu kół - Harold Cook i bracia Appletonowie.Wąsy Cooka imponowały rozmiarami jak zawsze, ale były teraz zupełnie białe.Stanley, dobiegłszy pięćdziesiątki, cierpiał na reumatyzm, jak niegdyś jego ojciec, i garbił się tak, że był prawie jednego wzrostu z Tomaszem, niegdyś o dobrą głowę od brata niższym.- Panie Bryant, proszę się zatrzymać na chwilkę! - zawołała Oliwia do stangreta.- Tak jest, proszę pani.Ale pan powiedział, że nie mamy czasu do stracenia.Oliwia nie należała do osób, które by łaskawie i z wysoka kiwnęły ręką przez okno karety.Wyskoczyła na gościniec i serdecznie przywitała dawnych przyjaciół, których Filip unikał, jak tylko mógł, i witał tylko z konieczności.- Przyjemnie popatrzeć na panią Oliwię, jak zawsze - mówił Cook.Istotnie przyjemnie było na nią spojrzeć.Jej bujne piękne włosy nie straciły połysku, chociaż ich ognistą czerwień przyprószyła teraz gęsto siwizna: nadal robiły wrażenie, że z trudem tylko poddają się zdyscyplinowanemu ujęciu w karby modnego, wykończonego aksamitką kapelusika.W piwnych, wielkich oczach kryła się może na dnie rezygnacja, ale nadal jeszcze potrafiły ciskać płomienie na wieść o krzywdzie ludzkiej i zabłysnąć radośnie na widok przyjaciół.Płaszcz jej - modnego, acz surowego kroju, ciasno spięty pod szyją, obcisły w biuście, a rozszerzony na ogromnej krynolinie - oddawał pełną sprawiedliwość jej figurze, postawnej i rygorystycznie wygorsetowanej.Oliwia mogła być demokratką, ale o swój wygląd i strój dbała po kobiecemu.- Za stara jestem na połykanie komplementów - odpowiedziała wesoło kołodziejowi.- Choćby i najlepsze mówić o pani Oliwii, to zawsze będzie prawdą, wcale nie pochlebstwem - dodał Stanley Appleton, uśmiechając się bezzębnymi dziąsłami.- Nic nie byłoby pochlebstwem - powtórzył Tomasz.- Wybieram się do Londynu - opowiadała Oliwia.- Mam zamiar odwiedzić wielebnego Archibalda Blacka.- Proszę mu od nas przekazać wyrazy uszanowania - rzekł Stanley [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • listy-do-eda.opx.pl