[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Szedł swobodnymkrokiem, jak gdyby wybierał się na spacer.Zatrzymał się, rozejrzał i, zawróciwszy, schronił się przed deszczem podokap dachu.- Punktualny - zauważyła Kajtka.Chciałem coś powiedzieć, lecz wobec powagi chwili każdesłowo wydało mi się czcze i daremne.Szajba stał w cieniu dachu.Z daleka widać było jego sylwetkę.Po chwili błysnęłazapałka, a potem nikły punkt zażarzył się w półmroku.Paliłpapierosa.- Stąd nie będziemy słyszeć - szepnęła mi do ucha Kajtka.Rozejrzałem się.- Nie ma rady.Jeśli się wychylisz, to nas zobaczy.- To po cośmy tu przyszli?- Ciszej - syknąłem.Szajba wyłonił się z cienia.Stal chwilę w smugach zacinającego z ukosa deszczu, rozglądał się.Wtem znieruchomiał.W tej samej chwili usłyszeliśmy ciche brzęknięcie, jakbykamień uderzył o żelazo.Kajtka trąciła mnie w bok.- Jest!Na dole nasypem wąskotorowej kolejki szedł Szpagat.Jegowątła sylwetka rysowała się niewyraźnie na tle szarych kamieni.Szajba podszedł na brzeg zerwy skalnej, zagwizdał cicho.Szpagat zatrzymał się.Zdawało się, że zawróci, lecz po chwiliuniósł rękę, dając znak, żeby tamten na niego zaczekał.Śledziliśmy każdy jego ruch.Szedł wolno, drobnym krokiem, jak gdyby celowo odwlekał chwilę spotkania.Wspiął siępo piargu na pierwszy występ, okrążył szopy, zniknął nachwilę, a potem ukazał się na wąskiej, ścieżce ponad nimi.Wspinał się ostrożnie.Było bardzo ślisko.Kilka razy obsunąłsię i musiał podeprzeć się ręką.Wreszcie stanął na drugimspiętrzeniu.Zbliżali się do siebie wolno, nieufnie, jak gdyby dzieląca ichprzestrzeń stanowiła ogromną przeszkodę.Wtem Szpagatzatrzymał się.Ręką wykonał taki ruch, jakby chciał tamtegoodepchnąć.Szajba przystanął.Wsparł się dłońmi o biodrai, lekko wysunął głowę do przodu i zaczął coś mówić.- Słyszysz? - zapytała cicho Kajtka.- Ani słowa.Trudno było coś uchwycić.Wiatr szarpał gałęźmi drzew i deszcz szumiał w konarach, a oni wciąż stali naprzeciw siebie, we mgle, w smugachdeszczu - jeden rosły, wysoki, drugi wątły, nieco przygarbiony.Jedynie żywa gestykulacja Szpagata świadczyła o tym, żekłócą się zajadle.Piękna pantomima, daję słowo, jak w teatrze cieni.I nie wiem, jak długo by to trwało, gdyby w pewnej chwili Szajbanie podszedł do Tolka z wyciągniętą na pojednanie ręką.Odetchnąłem z ulgą.„Nareszcie przyszli po rozum do głowy!” Ale za wcześnie się cieszyłem, bo Szpagat odwrócił się doRyśka plecami i ruszył przed siebie.Na chwilę zniknęli namz oczu za okapem skalnym, lecz wnet wyłonili się.Byli tuż nadnami.I dopiero wtedy usłyszeliśmy ich głosy.- Myślałem, że jesteś mądrzejszy - mówił Szajba twardo, lecz spokojnie.- Nie zależy mi na niczym.- Głos Szpagata był ostryi napięty.- Zastanów się, bo pożałujesz.- Już się dobrze zastanowiłem.- A ja ci dobrze radzę.Beze mnie zginiesz, stary.- Nie bądź taki mocny.Nie zależy mi na tobie.- Jak tylko szepnę słówko, to wiesz, co się stanie.- Nie strasz, Rysiek, bo dobrze wiesz, że też masz nieczystekonto.Zniknęli na chwilę za załomem skalnym, a gdy się znówwyłonili, wyglądali, jak gdyby byli związani niewidoczną liną.Tolek cofał się drobnymi kroczkami.Rysiek nacierał na niego, lecz odległość między nimi nie zmieniła się.Wtem Szpagat potknął się, zachwiał i zerknął za siebie, jakgdyby szukał drogi odwrotu.Szajba wyciągnął ku niemu ręce.- Nie bój się.Nic ci nie zrobię.Tolek odwrócił się.Wbiegł na stromą ścieżkę, którą poprzednio wspinał się do góry.Pierwszy jego krok był niepewny.Potknął się.Chciał się jeszcze ratować, wyciągając przedsiebie ręce jak pływak skaczący z trampoliny, lecz pośliznął sięi runął w przepaść.Leciał z rozłożonymi szeroko rękami.Upadł na piarg.I nagle wszystko zamarło.To, co później nastąpiło, zatarło mi się w pamięci.Zostałytylko strzępy obrazów jak porwany film.Pamiętam, pierwszy znalazłem się przy Szpagacie.Leżał głową w dół, ręce szerokorozrzucone, nogi podkurczone pod siebie, oczy przymknięte.Oddech miał ciężki i gorący.Potem zjawiła się Kajtka.Płakała.A na końcu Szajba.Znieśliśmy go z piargu pod drzewa, położyliśmy na trawie.Szajba powiedział stłumionym, ciężkim głosem:- Daję słowo, nie chciałem go nawet dotknąć.Kajtka rzuciła się na niego, szarpała go zawzięcie.- Coś ty zrobił!? Coś zrobił!?Odepchnął ją gwałtownie.- Uspokój się.On żyje.- Pochylił się nad Szpagatem, wytarł mu twarz chustką, a potem chwycił kiść jego ręki.Badał puls.- Żyje - powtórzył cicho.- Wstał i, nie patrzącnam w oczy, powiedział opanowanym już głosem:- Wy tu przy nim zostańcie, a ja biegnę po pogotowie.Cywil, który nas przesłuchiwał na posterunku milicji, miałspojrzenie ostre i nieufne.- Dlaczegoście tam poszli? - zapytał już chyba po raztrzeci.- Proszę panawestchnęła zniecierpliwiona Kajtkaniechnas pan zwolni.Chcieliśmy iść do szpitala.- Spokojnie, panienko! Spokojnie - osadził ją.- On tamma dobrą opiekę.- Ale przecież był nieprzytomny.Boimy się.- Wy i tak mu nie pomożecie.- Zastukał długopisem w blatstołu.- No więc - skinął na mnie - odpowiadaj.Byłem tak spięty i rozkołatany, że gdyby święty najłagodniejszym anielskim głosem zadał to pytanie, to i tak niepotrafiłbym odpowiedzieć., Kajtka jednak zachowała trzeźwość umysłu.- Już panu mówiłam - wtrąciła za mnie - że byliśmy poprostu ciekawi.Cywil stuknął mocniej długopisem.- Wy dobrze wiecie, o co im poszło, tylko nie chceciepowiedzieć.Kajtka zrobiła mędrkowatą minę.- Gdybyśmy wiedzieli, to nie musieliśmy tam iść.Poszliśmy po prostu z ciekawości.Cywil uśmiechnął się kpiąco.- W taki deszcz i taką pluchę? Ostatni raz przypominamwam, że to jest oficjalne zeznanie i musicie mówić prawdę.- Nic innego nie robimy - zaznaczyła rezolutnie Kajtka.Cywil spojrzał w swoje notatki.- Więc.- zaczął urzędowo - Boczulski groził Krysce i byłwobec niego agresywny.- Nie - zaprzeczyła stanowczo Kajtka.- Rysiek przez całyczas był spokojny, a my staliśmy bardzo daleko i nie słyszeliśmy całej rozmowy.Dopiero pod koniec Szpagat zaczął sięcofać.- O to mi właśnie chodzi.Dlaczego Kryska przed nimuciekał?- Bo się go bał.- Bał, bał - rzucił zniecierpliwiony.- Ze strachu przecieżnie spadł w przepaść.Ktoś musiał mu pomóc.Dlaczego zacząłuciekać?- Pan tak nas przesłuchuje - żachnęła się Kajtka - jakbyśmy chcieli bronić Ryśka.- Chcę tylko wiedzieć prawdę - przerwał jej ostro.- Wieciedoskonale, że to bardzo poważna sprawa.Chłopiec jest w szpitalu i nie wiadomo, co jeszcze z tego wyniknie.- Wiemy - powiedziałem.- I dlatego mówimy, tak jakbyło.Przecież to Rysiek pobiegł po pogotowie.Gdyby miał gona sumieniu, to zwiałby.Oni byli przyjaciółmi.A to, żedoszło do tego spotkania.Pan zresztą wie, jak to jest międzychłopcami.Cywil spojrzał na mnie trochę łagodniej.- Wiem.Mówiliście jednak, że Boczulski dwukrotnie odgrażał się Krysce i twierdził, że ma na niego haka.O jakiego haka chodziło?Kajtka rozłożyła ręce gestem wyrażającym zupełną bezradność.- W tym tkwi cała zagadka.Gdybyśmy wiedzieli.- Co wtedy Boczulski powiedział.- przerwał jej cywil.- No, wtedy, przed samym wypadkiem.Pamiętacie?- Pamiętam każde słowo - rzuciłem z nutką żalu.- Najpierw Szpagat, to znaczy Kryska, powiedział: „Nie bądź takimocny.Nie zależy mi na tobie”, a potem Boczulski: „A jakszepnę słówko, to wiesz, co się stanie”.Ale o tym, co byłomiędzy nimi, nikt z nas nie wie.- A tamci? No, wieciezajrzał znowu do notatekMarianFranula, Zygmunt Przymski.No, ci z tej całej paczki? Czyoni coś wiedzą?- Nie sądzę - odparła za mnie Kajtka [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • listy-do-eda.opx.pl