[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zmarszczył brwi, skrzywił się i odrzekł niezbyt uprzejmie:–Nic nie wiem, bo zapomniałem.Nieznajomy chwycił go mocno za ramię.–A może wiesz coś o czarnym parasolu? – zapytał szeptem.Leniwiec odsunął się wolno.–Parasol jest u pani Baumanowej.Nieznajomy ścisnął go mocniej za ramię:–Może to ty byłeś w biurze rzeczy znalezionych na Brackiej?–Pomyłka – wybełkotał Leniwiec.Z tonu jego głosu widać było, że jużbardzo zmęczył się tą dziwną rozmową, a teraz każde słowo sprawia muwiele kłopotu.Rozłożył się wygodnie na trawie, spojrzał na niebo, pełnychczarnych smug jaskółek, i westchnął, jakby w ten sposób chciał zaznaczyć,że jest zupełnie wyczerpany.Nieznajomy, widząc, że chłopiec się zaciął, zmienił ton.Powiedział żartobliwie:–Zdaje mi się, że bawisz się w detektywa.Leniwiec przeciągnął się, ziewnął jak młody hipopotam:–Myślę sobie, że nie.–Dlaczego?–Bo jakbym był detektywem, tobym teraz aresztował pana.Okularnik parsknął:–A gdybym ja też był detektywem? Prawdziwym detektywem? – zapytałz naciskiem.Leniwiec przyjrzał mu się nieufnie.–Ee… – mruknął.– Nie wygląda pan na to.Nie ma pan fajki…Okularnik zatrząsł się od niepohamowanego śmiechu.Wstał.Wyjął zkieszeni krótką fajeczkę i wsadził ją w zęby.–A teraz? – zapytał ssąc fajkę.–Teraz też nie.Jest pan za mało tajemniczy.–Ubawiłeś mnie – powiedział okularnik.Wstał.Otrzepał spodnie i dodał: – Do zobaczenia, mój mały! Może się jeszcze spotkamy.A gdybyś przypadkowo zobaczył tutaj tę rudą panią albo tego faceta w irchowej kurteczce, to zawiadom o tym komisariat milicji.Skinął ręką na pożegnanie i odszedł wolnym krokiem w stronę szop ibaraków.–Ciao! – wyszeptał Leniwiec.Przez chwilę zastanawiał się: „Jeżeli tojest prawdziwy detektyw, to może trzeba było z nim inaczej rozmawiać?!Ale licho go wie, kto to mógł być? Nie warto się tym przejmować.Lepiejpomyśleć o czymś przyjemniejszym.Na przykład, jakby to było dobrze,gdyby na tej topoli, która stoi przy wielkiej; hali, rosły soczyste renklody!”Tajemnicza operacjaNazajutrz o godzinie dziewiątej cała trójka naszych detektywów stała już na posterunku pod willą, w której mieszkała rodzina Pilarskich.Była niedziela.O tej porze na ulicy panował niezmącony spokój.Słońce łagodnie przeciekało przez gęste zarośla i drzewa.Jasnymi plamami znaczyło cichą ulicę.W ogrodzie uwijało się stadko sikorek, a dalej, w ogródkach działkowych za willą radośnie poświstywały szpaki.Willa stała senna, ukryta w cieniu.Ciemnymi taflami okien spoglądała tajemniczo na ogród i ulicę.Kubuś pośpiesznie wydawał ostatnie rozkazy:–Ja będę stał na ulicy, za topolami.Ty – wskazał na Hipcię – chwilowozostaniesz przy mnie.Zresztą wszystko zależy od sytuacji.A ty – dotknąłpalcem Leniwca – obejdziesz dom, zaszyjesz się w ogródkach działkowychi będziesz kapował na willę od tyłu.Leniwiec ziewnął przeciągle.–Zgadza się.Ubóstwiam kapować! Tylko czy macie renklody?–Nie wygłupiaj się.Taka robota, a ty myślisz o renklodach.–Myślę – ziewnął jeszcze głośniej – bo najlepiej kapuje się, jak sąrenklody.Kubuś zbył jego uwagę milczeniem.Wyprostował się i rozkazał:–Rozejść się na posterunki.„Rozszedł się” oczywiście tylko Leniwiec, gdyż Hipcia, według instrukcji, miała pozostać przy szefie.Leniwiec na pożegnanie ziewnął sobie jeszcze ze dwa razy i powiedział:–Jakby były renklody, toby było zupełnie inaczej.Nie wiedzieli, co chciał przez to powiedzieć, ale nie mieli czasu zastanawiać się nad tym.Ukryli się w rowie za starą topolą obrośniętą wokół gęstą tarniną.Kryjówka okazała się świetnie zamaskowana i bardzo wygodna.Widać z niej było niemal całą ulicę, ogród i willę.Nie czekali zbyt długo.Po kilku minutach usłyszeli lekki szum; między sędziwymi topolami zjawił się połyskujący chromem i szkłem Chrysler.Samochód zatrzymał się przed willą.Pierwszy – według znanej już ceremonii – wyskoczył Sportowiec.Był dzisiaj w eleganckim, jasnym garniturze i w ciemnych, przeciwsłonecznych okularach.Z wielkim szacunkiem podał rękę dziadkowi Kuflowi.Ten wytoczył się z wozu z taką dystynkcją i powagą jak gdyby przez całe życie nic innego nie robił, tylko jeździł najelegantszymi samochodami.W ogóle dziadek Kufel zachowywał się jak lord angielski albo milioner.W Chryslerze na tylnym siedzeniu tkwiło coś wielkiego, coś białego, czego nie mogli rozpoznać.Z daleka wyglądało to jak lodówka albo wielka skrzynia polakierowana na biało.–Co to może być? – niecierpliwiła się Hipcia.Kubuś przytknął palec do ust gestem nakazującym milczenie.Był takprzejęty, że Hipci zachciało się śmiać.Prychnęła raz jak kotka, ale wnet stłumiła ten wybuch wesołości.Ujrzała bowiem, że z przeciwnej strony ulicy zbliża się Toluś Poeta.Trąciła lekko łokciem Kubusia.–Patrz!Kubuś szeroko rozdziawił usta.Widok był bowiem zaskakujący.ToluśPoeta ukazał się w nowym wcieleniu.Był ubrany w stary, połatany kombinezon roboczy.Na głowie miał sukienną myckę, a w ręku krzepko trzymał skrzynkę z narzędziami.Ba! Tego nasi detektywi nigdy się nie spodziewali.W takim uniformie Toluś Poeta jeszcze nie występował.–Zaczyna się! – szepnął Kubuś.W nowym przebraniu Toluś Poeta wyglądał jak strach na wróble.Jegodługie nogi sterczały z przykrótkich nogawek jak patyki, a owłosione ręce jak dwoje grabi.Toluś zatrzymał się przed willą.Stanął przy żywopłocie, postawił na chodniku skrzynkę z narzędziami, a z kieszeni wyciągnął mały tomik poezji.Oblicze miał natchnione, pełne słodyczy.Szybko poruszał wargami, a wolną ręką wykonywał takie ruchy, jakby chciał złapać niewidzialnego motyla lub pogłaskać kogoś po głowie.Widok był wzruszający.W obliczu tajemniczej operacji jeden z jej głównych aktorów czytał na głos wiersze.–To fantastyczne – szepnął zachwycony Kubuś.Hipcia zasłoniła usta dłonią.Dusiła się ze śmiechu.–To strasznie komiczne! Kubuś zgromił ją spojrzeniem:–Mówię ci, uspokój się [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • listy-do-eda.opx.pl