[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Prawdopodobnie łamał tym samym wieleprzepisów BHP, lecz nigdy nie darzył szacunkiem nadmiernie rozbudowanych regulaminów i biurokracji.Jego kolekcja okrywała się kurzem w eleganckiej wiktoriańskiej gablotce, która stanowiła miły kontrast wporównaniu z brzydką stalową szafką i małą lodówką gdzie przechowywaliśmy szczepionki.Wśródpięknych, starych, drewnianych mebli i skórzanych foteli, szafka i lodówka kłuły w oczy mimo daremnychwysiłków Henry'ego, który próbował zamaskować je oprawionymi w ramkę zdjęciami.Było tam równieżzdjęcie, które zrobił nam na żaglówce rok wcześniej, lecz przeważały fotografie jego żony Diany.Nahonorowym miejscu na gablotce stało ich zdjęcie ślubne.Ładnie razem wyglądali, młodzi, szczęśliwi,uśmiechnięci i nieświadomi czekającego ich losu.Spojrzałem na dwie zakurzone laski w kącie przy biurku.Kiedy przyjechałem do Manham, próbowałjeszcze z nich korzystać.W uszach wciąż pobrzmiewało mi jego stękanie, gdy usiłował zrobić choć kilkasamodzielnych kroków.„Udowodnię tym sukinsynom, że się mylą" - powtarzał.Ale nie udowodnił i zczasem zarzucił dalsze próby.Laski pozostały w gabinecie jako symbol ludzkiej słabości i ułomności.Odwróciłem się, otworzyłem gablotkę, poszperałem wśród pudełek, znalazłem paracetamol, zamknąłemdrzwiczki i wróciłem do kuchni.- Najwyższa pora - mruknął, gdy wszedłem.- Pospiesz się z tym winem.Po takiej robocie suszy człowiekajak diabli.- Wachlując się ręką, podjechał do otwartych drzwi.- Ochłódźmy się trochę.- Jemy na dworze?- Nie bądź barbarzyńcą.Czy ja wyglądam na Australijczyka? I weź tę butelczynę.To bordeaux, a nie jakiśtam sikacz.Popiłem paracetamol wodą, wziąłem wino i wyszedłem.Ogródek był utrzymany starannie, choć niezbytpedantycznie.Henry zawsze lubił w nim grzebać i to, że już nie może, bardzo go frustrowało.Usiedliśmyprzy starym stole z kutego żelaza pod rozłożystym złotokapem.Jezioro, mieniące się za rosnącymi podpłotem wierzbami, dawało złudzenie chłodu.Rozlałem wino.- Twoje zdrowie - powiedziałem.- Twoje.- Henry zakręcił rubinowym płynem w kieliszku i krytycznie go powąchał.W końcu wypił łyk.-Hmm.Niezłe.- Z naszego supermarketu?- Wieśniak - prychnął i z wyraźną rozkoszą pociągnął kolejny łyk.- No, to mów.Wszyściutko.Jak było nakolacji?- Raczej na grillu.Siedzieliśmy w ogrodzie.Podobałoby ci się.- Jedzenie na świeżym powietrzu jest dopuszczalne tylko w piątek wieczorem.Niedzielny lunch zasługujena stosowną oprawę.Ale nie odpowiedziałeś na pytanie.- Było miło, dziękuję.Uniósł brew.- Miło? To wszystko?- Co jeszcze mogę powiedzieć? Dobrze się bawiłem.- Czyżbym słyszał nutkę wstydu w twoim głosie? - rzucił z uśmiechem.-Widzę, że będę musiał to z ciebiewyciągać.Wiesz co? Po południu weźmiemy żaglówkę i wszystko mi opowiesz.Prawie nie wieje, ale niema to jak wiosła.Zrzucimy trochę brzuszka.Z zażenowania zaczęła mnie palić twarz.- Oczywiście jeśli nie chcesz, nie ma sprawy - dodał już bez uśmiechu.- Nie, nie, nie o to chodzi.Widzisz.obiecałem Jenny, że popłyną z nią.- Aha.- Nie potrafił ukryć zaskoczenia.- Przepraszam, powinienem był cię uprzedzić.Ale Henry doszedł już do siebie i pokrył rozczarowanie szerokim uśmiechem.- Nie musisz przepraszać! Dobrze ci to zrobi!- Zawsze mogę.Machnął ręką, nie pozwalając mi dokończyć.- W słoneczne popołudnie takie jak to o wiele przyjemniej jest z piękną młodą dziewczyną niż ze starympiernikiem takim jak ja.- Na pewno nie masz nic przeciwko temu?- Popływamy kiedy indziej.Cieszę się, że wreszcie poznałeś kogoś, kto ci się podoba.- „Podoba się" to za dużo powiedziane.- Przestań.Najwyższa pora, żebyś zaczął cieszyć się życiem! Z tego nie trzeba się tłumaczyć.- Ja się nie tłumaczę, po prostu.- Zabrakło mi słów.Henry spoważniał.- Niech no zgadnę: masz wyrzuty sumienia.Kiwnąłem głową nie ufając językowi.- Ile to już? Trzy lata?- Prawie cztery.- U mnie prawie pięć.I wiesz co? To wystarczy.Zmarłych nie wskrzesisz, więc musisz żyć dalej najlepiej,jak umiesz.Kiedy Diana zmarła.Chyba nie muszę ci tego mówić.- Roześmiał się smutno.— Nie mogłemzrozumieć, dlaczego ja przeżyłem, a ona nie.Jeszcze długo po wypadku.- Urwał i spojrzał na jezioro.Chciał coś powiedzieć, ale zmienił zdanie.- Ale to już inna historia.- Wziął kieliszek.- Tak z zupełnie innejbeczki: słyszałem, że w miasteczku coś się wczoraj działo.Niewiele plotek go omijało.- Można tak powiedzieć.James Nolan miał sąsiedzką wizytę.- Jak się czuje?- Źle.- Przed wyjściem z domu dzwoniłem do szpitala.- Mocno oberwał.Wyjdzie dopiero za parętygodni.- No i oczywiście nikt nic nie widział, tak?- Najwyraźniej.Henry z odrazą uniósł krzaczaste brwi.- To są bestie, nie ludzie.Dzikie bestie.Ale wiesz, wcale mnie to nie dziwi.Z tego, co słyszałem, ty teżpadłeś ofiarą plotek, prawda?Powinienem był wiedzieć, że dotarły do niego i te.- Ale mnie nikt przynajmniej nie pobił.- Nie mów hop.Ostrzegałem cię, jak się to może skończyć.To, że jesteś lekarzem, wcale nie znaczy, żemasz u nich przody.Znowu zaczynał wpadać w ten paskudny nastrój.- Przestań.- Wierz mi, znam Manham lepiej niż ty [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • listy-do-eda.opx.pl