[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Lecz demon nadal patrzył na mnie wyczekująco.Z wysiłkiem zdusiłem w sobie pytania próbujące przebić się do gardła.Chciał, żebym udzielił mu odpowiedzi na jego propozycję, lecz w klasycznym stylu Castora wykonałem unik.Pozostawałem niebezpiecznie świadom faktu, że domagał się obietnicy - nie chciałem powiedzieć niczego, co ów stwór mógłby później wykorzystać przeciwko mnie.- Mówiąc „skarbiec” - rzekłem ostrożnie - masz na myśli Mount Grace?- Oczywiście.- W takim razie mam jeszcze dwa pytania.Do czego cię potrzebuję? I do czego ty potrzebujesz mnie?Oczy Molocha lekko się zwęziły.- Wyjaśniłem już, na czym stoję.- Ostre tony dźwięczące w jego głosie ze zgrzytem ocierały się o siebie.- A ty zadajesz pytania tylko dlatego, że chcesz jeszcze przez chwilę utrzymać mnie na dystans.Za murami krematorium kryje się dwieście dusz.Dusz, które poznały sztuczkę podbijania żywych ciał.Czy zdołałbyś egzorcyzmować je wszystkie, nimby cię powaliły? Wątpię.Pokonałyby cię i opętały, a wówczas stałbyś się dla nich jedynie kolejnym garniturem.Potrzebujesz kogoś takiego jak ja - kogoś stojącego nad nimi w łańcuchu pokarmowym.Kogoś, kto został stworzony, by na nich żerować.Obróciłem jego argumenty w głowie i nie znalazłem w nich żadnych luk.Ale nie dożywa się mojego wieku, nie czytając drobnego druku, nim się coś podpisze.- Pytanie miało dwie części - przypomniałem spokojnym głosem i z pokerową twarzą.Demon przyznał mi rację krótkim skinieniem głowy.- Tak.Oczywiście.Potrzebuję cię, Feliksie, żebyś otworzył mi przejście.Twoimi uroczymi sztuczkami możesz przebić się przez ich obronę: skrępować ich i odwrócić ich uwagę, sprawić, że osłabną.Nie dopuszczają mnie do siebie dłużej niż wolę pamiętać i, jak mówiłem, jest ich bardzo dużo, są starzy i silni.Znaleźli sposoby niewpuszczania mnie poza swój próg, choć próbowałem tysiąc razy.Poza krematorium wędrują w ciałach, a w ciałach nie mogę ich tknąć.Ale przeprowadź mnie przez drzwi, a zobaczysz, jaką rzeź potrafi zrobić lis w kurniku.W pokoju znów zapadła cisza - płonące oczy przygważdżały mnie do miejsca.Moloch czekał aż dam mu słowo.- Wszystko to brzmi świetnie - odparłem, z wysiłkiem odrywając od niego wzrok.Wysiłek ów poszedł na marne, bo moja głowa jak przyciągana magnesem obróciła się i reflektor jego spojrzenia znów padł wprost na mnie.Przypominał ową hipnotyczną fascynację budzoną przez Juliet, tyle że pozbawioną pożądania: nagi przymus, bez żadnych pozorów uwodzenia.- Ale moja muzyka działa tylko na jednego ducha naraz.Tego, o co mnie prosisz, nie da się zrobić.Nie mogę zagrać jednocześnie dwustu melodii.Sam zresztą to mówiłeś.Moloch charknął i splunął z wielką starannością.- Zrób to, co musisz - rzekł.- Zbierz do pomocy armię egzorcystów - albo przywołaj własną odwagę z kloaki, w której ją ukrywasz.Zaproś panią, by poszła z nami, jeśli wciąż odbiera twoje telefony.Szczegóły zostawiam tobie.Moja oferta jest dokładnie taka jak powiedziałem.Pójdziemy do krematorium Mount Grace, ty i ja.Razem.W istocie musimy to być ty, ja i pani, bo nawet z nią nasze szanse będą niewielkie, a bez niej nam się nie uda.Ty pójdziesz, by pomścić śmierć przyjaciela, która, jak słusznie podejrzewasz, była w istocie dwiema odrębnymi śmierciami.Ja pójdę się posilić.Pani - cóż, pójdzie, bo ją poprosisz.Ponieważ stara się udawać człowieka i pod pewnymi względami to czyni ją podatną na twe prośby, choć mogłaby cię zabić, zaledwie napinając wargi sromowe.Powiedz, że tak się stanie, i stanie się.Albo odmów, a wówczas poszukam sobie innego jadła.Posiłek, który łaskawie mi przygotowałeś, dał mi dość siły, bym mógł zaczekać jeszcze parę wieków.A zatem stało się.Nadeszła chwila prawdy.Może demon blefował o pójściu gdzie indziej: z drugiej strony wyraźnie widziałem, że zmienił się i nie był już chodzącym szkieletem, którego spotkałem przed biurem Todda.Teraz, w razie potrzeby, zapewne mógłby poczekać nieco dłużej.No dobra, jego towarzystwo byłoby mniej więcej tak bezpieczne jak spoconego dynamitu.Ale zbyt wielu ludzi już zginęło i poważnie wątpiłem, bym dostał lepszą propozycję.- Zgoda - powiedziałem w końcu.- Pójdziemy tam.Razem.I zmieciemy z powierzchni ziemi całe to pieprzone gniazdo.- Przysięgasz?- Przysięgam.- Na co przysięgasz?- Na siebie samego, bo w nic innego, kurwa, nie wierzę.Moloch skłonił się z lekką, ironiczną emfazą.- A zatem tak się stanie - rzekł.Znów odwrócił się do okna i otworzył je jak najszerzej.- Zaczekaj - rzuciłem.- Najpierw muszę coś załatwić.Nim zajmiemy się duchami, chcę pójść przycisnąć prawnika, Todda.Siedzi w tym po uszy.- Czyżby? - Moloch nadal stał zwrócony do mnie plecami, toteż nie mogłem odczytać wyrazu jego twarzy.- Oczywiście, że tak.To on dokładał wszelkich starań, by ekshumować Johna Gittingsa i przewieźć do Mount Grace.To on zajmuje się interesami rodziny Palance'ów, co oznacza, że dyryguje wszystkim.Zresztą, przecież dlatego właśnie kręciłeś się przed jego biurem.Bo jest jednym z nich: jednym z zabójców, których tropem podążałeś [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • listy-do-eda.opx.pl