[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W Gentle'u zgasła iskierka nadziei, a jej miejsce zajął strach i gniew.Pie twierdził zawsze, że jest taki wrażliwy.Jak to możliwe, że właśnie teraz, kiedy wszystko rozbijało się o empatię, nie wyczuł, co grozi jego przyjacielowi? Więcej niż przyjacielowi - ukochanemu, dla którego przekształcił własne ciało.Lęk osłabł na chwilę.Czy w tym żalu nie było dla niego cienia nadziei? Ukochany? Przekształcone ciało? Ależ oczywiście!Dopóki myślał, mógł pożądać, a mistyf potrafi wyczuć jego pożądanie.Odpowiedzieć na nie.Gdyby zdołał zapomnieć o śmierci i skoncentrował się na seksie, może sięgnie w ten sposób do samego serca zmiennej istoty Pie.Może wywoła w nim metamorfozę, żeby zasygnalizować, że żyje?Nagle - jakby chcąc go zdekoncentrować - pamięć podsunęła mu pochodzące z innego świata słowa Kleina:- Te rozmyślania o śmierci, żeby opóźnić orgazm.Beznadziejne.Z początku miał wrażenie, że to wspomnienie jest zupełnie nie na miejscu, po chwili jednak zdał sobie sprawę, że w istocie stanowi idealne lustrzane odbicie jego sytuacji.Pożądanie było jego jedyną bronią w walce z przedwczesną śmiercią.Zwrócił myśli ku drobiazgom, które zawsze go podniecały: nagi kark pod zaczesanymi do góry lokami, usta zwilżone muśnięciem języka, spojrzenia, dotyk, kokieteria.Ale Tanatos trzymał Erosa za gardło.Strach wygrywał z żądzą.Jak Gentle mógł skupić się na seksie dość długo, żeby zwrócić uwagę Pie, jeśli świeżo wykopany grób albo ułożony stos czekały u jego stóp?! Nie był gotowy na spotkanie z nimi.Zbyt zimna ziemia, zbyt gorący ogień, absolutny mrok i oślepiająca jasność.Pragnął tylko kilku tygodni, dni, może nawet godzin - tak, godziny też przyjąłby z wdzięcznością - pomiędzy tymi dwoma skrajnościami; tam gdzie było miejsce na ciało i na miłość.Nie mogąc wyzbyć się lęku przed śmiercią, spróbował ostatniej sztuczki.Postanowił go oswoić, wpleść w materię swoich fantazji seksualnych.Płomień? Niech będzie ciepłem przyciśniętego do niego ciała mistyfa.Chłód? To pot na jego plecach, kiedy się połączyli.Ciemność to noc, która skrywała ich szaleństwo, a blask stosu to jasność ich spełnienia.Czuł, że sztuczka zaczyna działać.Dlaczego właściwie śmierć miałaby być antyerotyczna? Gdyby razem umierali i gnili w ziemi, czy rozkład nie mógłby wskazać im nowych dróg miłości, odkrywać ich warstwa po warstwie, mieszać płyny ich ciał i szpik kości, aż połączyliby się ostatecznie?Oświadczył się mistyfowi; oświadczyny został przyjęte.Miał go na wieki, mógł przemieniać go bez końca, nadawać mu formy najsłodszych, zakazanych pragnień.Teraz też to robił.Wyobraził sobie, że Pie jest całkiem nagi, dosiada go i za każdym dotknięciem zmienia skórę jak ubranie.Raz był Jude, za chwilę Vanessą, jeszcze później Martine.Ujeżdżały go.Czuł się cudownie, jakby wszystko, co w świecie piękne, skupiło się na czubku jego członka.Zatopiony w takich wizjach nie zauważył, że modły znów umilkły, a tragarze musieli się zatrzymać.Dookoła rozlegały się niespokojne szepty, ponad które wzbił się cichy, zdumiony śmiech.Znów ktoś zerwał mu zasłonę z twarzy.Pie uśmiechał się, twarz mu jaśniała nadzieją.- On żyje! Jezu Chryste, on żyje!Odpowiedziały mu pełne powątpiewania głosy, ale uciszył je śmiechem.- Czuję go w sobie! Przysięgam! On wciąż jest tu z nami.Połóżcie go!Tragarze posłusznie złożyli mary na ziemi i Gentle pierwszy raz miał okazję ujrzeć nieznajomych, którzy omal nie zgotowali mu ostatecznego pożegnania.Nie byli zachwyceni.Patrzyli z niedowierzaniem, ale groźba pogrzebu została zażegnana.Przynajmniej chwilowo.Mistyf pochylił się i pocałował go w usta.Promieniał radością.- Kocham cię - szepnął.- Będę cię kochał, dopóki miłość nie umrze.2Był żywy, ale bynajmniej nie zdrowy.Przenieśli go do niedużego pokoiku o ścianach z szarej cegły i złożyli na łóżku niewiele wygodniejszym od drewnianych mar, na których leżał jako trup.Pokój miał jedno okno.Gentle wyjrzał przez nie, dopiero gdy Pie'oh'pah pomógł mu unieść się na łóżku.Widok za oknem nie był interesujący - pod zachmurzonym niebem rozciągało się srebrzyste, skamieniałe morze.- Morze zmienia się, kiedy wychodzi słońce - wyjaśnił mu Pie.- Czyli rzadko.Mieliśmy zwyczajnie pecha.Wszyscy są zdumieni, że przeżyłeś.Ta sztuka nie udała się jeszcze nikomu, kto wpadł do Kołyski.Liczba gości - strażników i więźniów - którzy go odwiedzali, potwierdzała niezwykły status Gentle'a.Odniósł wrażenie, że na wyspie panuje dość łagodny reżim.Okna miały wprawdzie kraty, a po każdej wizycie strażnicy starannie zamykali drzwi na klucz, ale oficerowie (zwłaszcza kierujący przytułkiem oethac, Vigor N'ashap, oraz jego zastępca, zarozumiały Aping, który buty i guziki przy mundurze miał bardziej błyszczące niż oczy, a rysy twarzy oklapłe jak po nasączeniu wodą) zachowywali się całkiem uprzejmie.- Nie mają tu aktualnych wiadomości - powiedział Pie.- Po prostu przysyła się im więźniów i mają ich pilnować.N'ashap słyszał o spisku i zamachu na autarchę, ale pewnie nawet nie wie, czy zamach się powiódł.Wypytywali mnie przez kilka godzin, lecz o nas nie pytali ani razu.Powiedziałem tylko, że jesteśmy przyjaciółmi Scopique'a, który ponoć postradał rozum, i że przybyliśmy go odwiedzić.Chodząca niewinność.Chyba to łyknęli.Kłopot w tym, że co osiem, dziewięć dni - zawsze za późno, jak utyskuje Aping - dostarczają tu żywność i gazety, więc szczęście nie może nam zbyt długo sprzyjać.Na razie robię, co mogę, żeby byli zadowoleni.Samotność bardzo im tu doskwiera.Znaczenie ostatnich słów mistyfa umknęło uwagi Gentle'a, ale na razie mógł tylko słuchać i modlić się o szybki powrót do zdrowia.Mięśnie rozluźniły mu się nieco, mógł mrugać, przełykać i odrobinę poruszać rękoma, ale cały tułów nadal miał zupełnie sztywny.Drugim regularnym gościem Gentle'a - i zdecydowanie najbardziej interesującym - był Scopique, który chętnie przedstawiał swoją opinię na każdy temat, także w kwestii odrętwienia pacjenta.Był niewysoki, cały czas mrużył oczy jak zegarmistrz, a nos miał tak krótki i zadarty, że pośrodku twarzy widniały po prostu dwie dziurki.Lubił się śmiać; kurze łapki i zmarszczki miał chyba dostatecznie głębokie, żeby posiać w nich trawę.Jego szare więzienne ubranie było podobnie pogniecione.Przychodził codziennie, siadał na skraju łóżka, popijał kawę i snuł głośne rozważania: o polityce, o chorobach innych więźniów; o tym, jak komercja wzięła L'Himby w posiadanie, o śmierci przyjaciół (którzy ginęli głównie, jak to nazywał, od „powolnego ostrza rozpaczy") i, naturalnie, o aktualnym stanie Gentle'a.Twierdził, że widział już podobne przypadki paraliżu [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • listy-do-eda.opx.pl