[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Dlaczego profesor Chi ma swoje laboratorium tak daleko? - spytał Trout.- Niebyłoby mu wygodniej w mieście albo we wsi?- Zadałem mu to samo pytanie - odparł Morales z uśmieszkiem.- Odpowiedział, Ŝe siętu urodził.“Tu są moje korzenie”, powiedział.Rozumie pan to?Trout bardzo dobrze rozumiał związek Chi z rodzinną ziemią.Jego własna rodzinaponad dwieście lat temu przeprowadziła się na Cape Cod.Kolejne pokolenia związały się zmorzem.Jedni słuŜyli jako latarnicy, inni byli ratownikami, jeszcze inni rybakami.ZłoŜona zniskich, krytych srebrzystym gontem domów, osada, z której pochodził Trout, miała niemaldwieście lat.Przez cały ten czas dbano jednak o nią i wyglądała jak zbudowana wczoraj.Byłdumny ze swego “słonego pochodzenia”.Wiedział wszakŜe, Ŝe jego związki z przeszłością sąniczym w porównaniu z Majami, do których ten kraj naleŜał wiele wieków przed przybyciemHiszpanów.Szli przez dwadzieścia minut.Las przerzedził się.Zobaczyli polanę.Prostokątnybetonowy blok wyskoczył spomiędzy drzew.Zaskoczenie było tym większe, Ŝe Trout niespodziewał się ujrzeć w odległym miejscu tak nowoczesnej, praktycznej budowli.- Laboratorium profesora - powiedział Morales.Podszedł do drzwi i zapukał.Nie byłoodpowiedzi.- Wrócimy po sprawdzeniu chaty - zaproponował.Chata mieszkalna z dachem pokrytymi liśćmi była podobna do wielu, jakie Troutwidział na Jukatanie z powietrza.Bardziej zainteresował go zaparkowany obok dŜip.Podbiegłdo auta i przeszukał wnętrze.Za osłoną przeciwsłoneczną zatknięty był plan, jak dotrzeć doposiadłości profesora Chi, obok tkwiła buteleczka z płynem do odstraszania owadów.Przeciągnął dłonią po kierownicy i desce rozdzielczej i poczuł delikatny zapach mleczka dociała, którego uŜywała Gamay.Przeszukali dom, co ze względu na skąpe umeblowanie zajęło pięć minut.Trout stanąłpośrodku klepiska i rozglądał się, z nadzieją, Ŝe odkryje trop, którego nie dostrzegł zapierwszym razem.- CóŜ, dzięki dŜipowi wiemy, Ŝe tu dotarła.- Mam pomysł - odparł Morales.Trout poszedł za nim do drugiej chaty, znajdującejsię za budynkiem laboratorium.- To garaŜ profesora.Proszę zobaczyć - jego samochódzniknął.- Stąd pewnie koleiny, które widziałem na skraju lasu.Czym jeździ?- Wielkim samochodem.Jest jak dŜip, ale taki.- Morales szeroko rozłoŜył ręce.- Humvee?- Si - odparł z uśmiechem od ucha do ucha.- Humvee.Taki, jakie ma amerykańskaarmia.Wyglądało na to, Ŝe pojechali dokądś.Tylko dokąd?- MoŜe w laboratorium jest jakaś wiadomość? - spytał Trout.Nawet bez włączonej klimatyzacji we wnętrzu budynku z bloków ŜuŜla było chłodniejniŜ na zewnątrz.Drzwi nie zamknięto, więc bez trudu weszli do środka.Trout popatrzył nanowoczesny sprzęt i pokręcił głową tak samo, jak zrobiła to poprzedniego dnia jego Ŝona.Morales stał obok w pełnej szacunku postawie, jakby się bał, Ŝe zostanie przyłapany namyszkowaniu w cudzych rzeczach.Pomijając ogólny bałagan, wszystko zdawało się być wporządku.Paul podszedł do zlewu.Na suszarce stały dwie szklanki.- Wygląda na to, Ŝe coś pili.Morales zajrzał do kosza na śmieci i znalazł puszki po seven-up.Rekonstruującwydarzenia, Trout uznał, Ŝe Gamay czekała przy drodze na profesora, razem tu przyjechali,zaspokoili pragnienie i gdzieś pojechali.Zajrzał do lodówki i znalazł kuropatwy.Ptaki niezostały oskubane ani wypatroszone.Chi miał zamiar wkrótce wrócić.- Czy jest w pobliŜu jakaś wieś, dokąd mogli się udać? - spytał Trout.- Jest miasto, si, ale tamtejsi ludzie zauwaŜyliby profesora Chi w jego wielkimsamochodzie.Nada.Trout obejrzał mapy na ścianie.Wyglądało na to, Ŝe jednej brakuje.Podszedł do stołui zaczął przeglądać papiery.Tylko chwilę zajęło mu znalezienie mapy i stwierdzenie, Ŝedziury po pineskach pasują do otworków w ścianie.Chi mógł ją zdjąć, by coś pokazaćGamay.Mapa mogła jednak leŜeć na stole od tygodni.Pokazał ją Moralesowi.- Wie pan, gdzie to jest?SierŜant obejrzał mapą.- Na południe, w kierunku Campeche.Jakieś sto pięćdziesiąt kilometrów stąd.MoŜetrochę więcej.- Co tam jest?- Nic.Las.To tuŜ obok rezerwatu.Nikt tam nie jeździ.Trout postukał w mapę.- Ktoś tam jednak jeździ.Podejrzewam, Ŝe Chi.Helikopter moŜe nas tam zawieźć wciągu godziny.- Przykro mi, senor, ale zanim dojdziemy do helikoptera, będzie juŜ ciemno.Morales miał rację.Będą mieli szczęście, jeśli uda im się wyjść z lasu.Kiedy dotrą dośmigłowca, zapadnie czarna noc.Trouta skręcało na myśl, Ŝe Gamay spędzi kolejną nocgdzieś na pustkowiu.Kiedy helikopter wzniósł się nad drzewa, zaczął rozmyślać nad innymimoŜliwościami.MoŜe Gamay i Chi dokądś dotarli i siedzą teraz spokojnie przy kolacji [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • listy-do-eda.opx.pl