[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Choć lot był teraz wolniejszy, Tesla wciąż posuwała się ze znaczną szybkością i nie mogła przyjrzeć się okolicy dokładniej; dostrzegła tylko przelotnie jakąś postać.Ale była to postać ludzka, postać kobiety ubranej w łachmany.To było wszystko, co udało jej się zobaczyć.A jednak, nawet gdyby chatka - była równie opuszczona jak tamto miasto, pocieszała się myślą - choć słaba to była pociecha - że jeszcze jakiś człowiek oprócz niej wędrował przez ten bezmiar pustyni.Tesla wypatrywała oczy za tamtą kobietą, ale już jej nie było; odeszła, tak jak przyszła.Przed Teslą - wraz z chatką - wyrósł teraz nowy, pilniejszy problem: chata była tuż - tuż, a przy tej szybkości Tesla mogłaby równie dobrze rozbić doszczętnie i chatkę, i siebie samą.Pogodziła się z tym na myśl, że taka gwałtowna śmierć byłaby lepsza niż niekończąca się podróż, która napełniała ją lękiem.Nagle znieruchomiała; zatrzymała się tuż przed drzwiami.W ułamek sekundy szybkość spadła z dwustu mil na godzinę do zera.Drzwi były zamknięte, ale z tyłu, ponad swoim ramieniem (chociaż była bezcielesna, nie mogła wyrzec się określeń w rodzaju "z tyłu" i "ponad")Tesla wyczuła czyjąś obecność.Kątem oka dostrzegła węża grubości nadgarstka, tak ciemnego, że nawet w jasnym świetle słońca nie mogła rozróżnić żadnych szczegółów jego budowy.Nie miał żadnych wzorów na skórze; głowy, oczu, pyska, odnóży.Miał jednak siłę.Dostateczną, by pchnięciem otworzyć drzwi chaty.Potem cofnął się, pozostawiając Teslę w niepewności, czy widziała całe zwierzę, czy tylko jedną z jego kończyn.Wnętrze chaty było niewielkie; Tesla objęła Je jednym spojrzeniem.Ściany były z litego kamienia, podłoga - gołą ziemią.Nie było łóżka, żadnych w ogóle sprzętów.Było tylko niewielkie ognisko, płonące pośrodku klepiska; dym ogniska mógłby uchodzić przez otwór w dachu, ale nie uchodził i stał w powietrzu między Teslą a jedynym mieszkańcem chaty.Wydawał się równie stary jak kamienie, z których zbudowano ściany chaty - równie nagi i brudny jak one.Cienka jak papier skóra ciasno - jakby miała pęknąć - opinała jego ptasie kości.Opalił sobie nierówno brodę nad ogniem, pozostawiając gdzieniegdzie kępki siwego zarostu.Tesla zdziwiła się, że miał na to dość rozumu.Wyraz jego twarzy świadczył o daleko posuniętej katalepsji.Ale zobaczył ją, gdy tylko weszła, chociaż była istotą bezcielesną.Odchrząknął i splunął w ogień.- Zamknij drzwi - powiedział.- Więc mnie widzisz? zapytała.- Słyszysz?- Oczywiście.Ale zamknij drzwi.- Jak mam to zrobić? Nie mam rąk.W ogóle niczego.- Możesz to zrobić - odparł.- Po prostu wyobraź sobie siebie.- Słucham?- Czy to takie trudne, do cholery? Tyle razy na siebie patrzyłaś.Wyobraź sobie, jak wyglądasz.Spraw, by twój obraz stał się rzeczywisty.No już.Zrób to dla mnie - ni to się przymilał, ni to próbował ją zastraszyć.- Musisz zamknąć drzwi.- Próbuję.- Zbyt słabo.Milczała przez chwilę, zanim odważyła się zapytać:- Ja umarłam, prawda?- Umarłaś? Nie.- Nie?- Nuncjo uchroniło cię przed śmiercią.Żyjesz, a jakże, ale twoje ciało jest wciąż w Misji.Chcę, żeby było tutaj.Mamy coś do załatwienia.Ta dobra nowina - że żyje, chociaż duch oddzielił się od ciała - dodała jej energii.Myślała usilnie o tym ciele, które już prawie utraciła, o ciele, w które wrosła w ciągu trzydziestu dwóch lat życia.Nie było bez wad, ale należało do niej.Żadnego silikonu, niczego w nim nie wycinano ani podciągano.Lubiła swoje dłonie i smukłe przeguby, swoje asymetryczne piersi (brodawka lewej piersi była dwukrotnie większa od prawej), swoją cipkę, pośladki.Najbardziej podobała jej się własna twarz - ze wszystkimi nieregularnościami i zmarszczkami śmiechu.Sztuka w tym, żeby sobie to wszystko wyobrazić.Zobaczyć obraz najważniejszych części składowych i w ten sposób przenieść je w inne miejsce, tutaj, gdzie był jej duch.Jak się domyślała, starzec pomagał jej w tym.Chociaż nie odrywał oczu od drzwi, wpatrywał się w głąb siebie.Na szyi wystąpiły mu ścięgna niby struny harfy, bezwargie usta ściągał kurcz.Jego energia wspomagała jej wysiłki.Tesla czuła, że traci lekkość i nabiera masy.Jak zupa gęstniejąca na ogniu jej wyobraźni.Była chwila niepewności, kiedy prawie żałowała, że traci swobodę, jaką rozporządza myśl, ale wtedy przypomniała sobie uśmiech, z którym tego ranka wychodziła spod prysznica.To było wspaniałe uczucie - dojrzewała w tym ciele, uczyła się nim cieszyć dla niego samego.Choćby prosta przyjemność, jakiej się zaznaje przy nieskrępowanym beknięciu, a jeszcze bardziej - przy porządnym pierdnięciu, takim, które w Butchu (jej psie) budziło poczucie winy.Albo przyuczanie języka do różnych gatunków wódki; oczu - do zachwytu nad Matissem.Skojarzenie ciała z umysłem miało więcej zalet niż wad.- Prawie gotowe - usłyszała głos starego.Tak, czuję to.Jeszcze trochę.Przywołuj do siebie swój obraz!Spojrzała na ziemię, świadoma, że jest w stanie to zrobić.Zobaczyła własne stopy - bose na progu chaty.Podobnie materializowała się reszta jej ciała.Tesla była zupełnie naga.- Teraz.- powiedział mężczyzna siedzący przy ognisku - zamknij drzwi.Odwróciła się i zamknęła drzwi, bynajmniej niezakłopotana własną nagością, zwłaszcza po trudach sprowadzenia tutaj swojego ciała.Trzy razy w tygodniu chodziła na gimnastykę.Wiedziała, że ma płaski brzuch i prężne pośladki.Poza tym, gospodarz domu ani nie krępował się własną nagością, ani tym, że jego spojrzenie nie było tylko pobieżnym rzutem oka.Ale nawet jeśli w tych oczach płonęła kiedyś lubieżność, to już dawno wygasła.- A więc, ja mam na imię Kissoon, a ty Tesla.Usiądź, porozmawiamy.Mam mnóstwo pytań.Dziwiłbym się, gdyby było inaczej.Więc mogę pytać?- Pytaj.Ale najpierw usiądź.Przysiadła po drugiej stronic ognia.Podłoga była ciepła, tak jak i powietrze.Już po upływie pół minuty zaczęła się pocić.To było przyjemne uczucie.- Po pierwsze - zaczęła - jak ja się tu dostałam? I w ogóle gdzie jestem?- Jesteś w stanie Nowy Meksyk.A jak się tu znalazłaś? Cóż, na to trudniej odpowiedzieć, ale rzecz sprowadza się do tego: obserwowałem ciebie.ciebie i kilka innych osób, czekając, aż nadarzy się sposobność, by sprowadzić tutaj któreś z was.Fakt, że znalazłaś się w stanie bliskim śmierci, oraz nuncjo pomogły przełamać twój opór wobec tej podróży.Właściwie miałaś niewiele do powiedzenia
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Linki
- Strona startowa
- Cussler Clive, Du Brul Jack Oregon 07 Milczšce morze
- Clive Baker La Mort, Sa Vie, Son Oeuvre
- Clive Cussler ZL,oty Budda
- Clive Cussler Lodowa puL,apka
- Cussler Clive Podniesc Tytanica
- Clive Cussler WA .LL
- Cesco, Federica de Das Haus der Tibeterin
- Book 3 Condemnation
- Card Orson Scott Tropiciel Tom 01 Tropiciel
- Bleibtreu, Karl Bismarck 03
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- wiolkaszka.htw.pl