[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Miała także inny cel, tak głupi, że ilekroć sobie o nim pomyślała, zaczynała chichotać.Miała zamiar odpowiedzieć rzece! Przylepiała świece na parapecie, zapalała jedną po drugiej i patrzyła, jak ich ciepły blask ginie w otaczającej ją potężnej ciemności.Świece stały teraz także na podłodze, formując spiralę, która zmniejszała się w miarę, jak się wypalały.Suzy zapalała je, wędrowała od płomyka do płomyka po szerokim dywanie i czuła się trochę winna z powodu kapiącego na ten dywan wosku.Zjadła batonik czekoladowy i przy świetle pięciu połączonych świec czytała Ladies’Home Journal ukradziony z kiosku w hali głównej.Czytać umiała całkiem dobrze.Wprawdzie szło jej to powoli, ale rozumiała dużo słów.Kolumny pisma, upstrzone reklamami i króciutkimi tekstami o modzie, kuchni i problemach rodzinnych były doskonałym środkiem znieczulającym.Położyła się na wznak, mając pod ręką wózek z jedzeniem i drugi, teraz już pusty, którym przywiozła świece i zaczęła się zastanawiać, czy kiedyś wyjdzie za mąż, czy będzie w ogóle ktoś, kogo można poślubić, czy będzie miała dom, w którym mogłaby zastosować rady, z którymi się teraz borykała.Prawdopodobnie nie, stwierdziła.Teraz to już z pewnością zostanę starą panną.Nie spotykała się z wieloma chłopakami i nigdy nie pozwoliła Gary’emu na wszystko.Skończyła szkołę specjalną mając opinię osoby miłej.i nudnej.Niektórzy tacy jak ona byli tam trochę dzicy i nadrabiali braki inteligencji różnymi szaleństwami.- Cóż - powiedziała czarnemu stropowi hali - ciągle jestem tutaj i ciągle jestem nudna.Trzymając świecę w ręku odniosła Ladies’ Home Journal do kiosku i wzięła sobie do poczytania Cosmopolitana.Wróciła.Usiadła, zdrzemnęła się i obudziła przestraszona, kiedy magazyn wypadł jej z ręki na brzuch.Wstała, pogasiła świece, jedną po drugiej.Mogła ich jeszcze potrzebować jutro.A później położyła się na boku na dywanie, podłożyła pod głowę ciepłą kurtkę Kennetha jak poduszkę i przy świetle jednej, płonącej jeszcze świecy myślała o wielkim, ciążącym nad jej głową gmachu.Nie wiedziała, czy te bliźniacze wieżowce ciągle jeszcze są najwyższymi budynkami na świecie.Chyba nie.Każdy z nich był jak wielki transatlantyk, postawiony na rufie i wbity w niebo.Większy od transatlantyka.Tak wyczytała w przewodniku.Fajnie byłoby przejść się po wszystkich sklepach w wielkiej hali na dole, ale - nawet na pograniczu snu - Suzy wiedziała, co musi w końcu zrobić.Musi wejść po schodach na samą górę, gdzieś tu z pewnością są schody.Musi odkryć, kto zapalił światło i obejrzeć Nowy Jork.Z góry zobaczy całe miasto i większość stanu.Zobaczy, co się stało i co się dzieje.I może tak wysoko radio będzie odbierało więcej stacji? A poza tym na górze była restauracja, a to oznaczało jedzenie.I bar.Nagle zapragnęła się upić.W całym dotychczasowym życiu zdarzyło się jej to tylko dwukrotnie.Niełatwo będzie tam wejść.Zdawała sobie sprawę z tego, że to jej zabierze cały dzień, może nawet więcej.Jakiś hałas wyrwał ją z drzemki.Jakiś szelest, drapanie, szum.Za oknami wstawał szary, mroczny świt.Na placu coś się poruszało, coś toczyło się jak kłębki kurzu pod łóżkiem, jak wierzchołki aukarantusów na wietrze.Suzy zamrugała, przetarła oczy, uklękła i zmrużyła powieki, by lepiej widzieć.Wiatr wwiał na pięcioakrowy plac koła jakby utkane z piór, obracające się czasami i przewracające.Każde z nich miało w środku coś w rodzaju szprych szerokich jak skrzydła wiatraka, ich brzegi trzepotały na wietrze.Koła były białe, szare i brązowe.Te, które osiadły na betonie, rozpływały się, spłaszczały i przyklejały, wypuszczając wysokie na mniej więcej trzydzieści centymetrów „liście”.W miarę jak robiło się jaśniej, było ich coraz więcej, kleiły się do szkła, rozrastały.- Koniec spacerów - powiedziała Suzy.- Oho!Zjadła batonik i włączyła radio z nadzieją, że złapie tę angielską stację, której słuchała wczoraj.Dostrajała się do niej przez chwilę i wreszcie usłyszała słaby, przebijający się przez zakłócenia jak przez knebel głos mówiący:-.stwierdzenie, że gospodarka światowa ucierpi, jest zdecydowanie zbyt łagodne.Kto wie, jak wiele bogactw naturalnych i wytworzonych dóbr, by już nie wspomnieć o danych finansowych i kapitale, znajduje się w Ameryce i jest dla nas od tej chwili niedostępne? Rozumiem, że na razie większość ludzi martwi się o przetrwanie, o to, czy zaraza przedostanie się przez ocean, o to, że jest już może wśród nas, jeszcze nie ujawniona.- Głos znikł na kilka minut w trzasku zakłóceń.Suzy siedziała po turecku naprzeciw radia, czekając cierpliwie.Zrozumiałą niewiele, ale ten głos ją uspokajał.-.ale, jako ekonomista, muszę myśleć o tym, co będzie, gdy ten kryzys minie.Jeśli minie.Cóż, jestem optymistą.Bóg w swej wielkiej mądrości ma w tym z pewnością jakiś cel.Tak.A wiec nie mamy kontaktu z całą Ameryką Północną z wyjątkiem słynnej stacji meteorologicznej na wyspie Afognak.Przedstawiciele sfer finansowych nie żyją.Ameryka była zawsze potężnym bastionem prywatnej działalności finansowej.Teraz ziemie zdominowali Rosjanie, zarówno militarnie jak i, prawdopodobnie, finansowo.Czego możemy się spodziewać?Suzy wyłączyła radio.Głupie ględzenie.Chciała wiedzieć, co wydarzyło się w jej domu.- Dlaczego - zapytała głośno.Patrzyła na pędzone wiatrem, toczące się po placu koła i ich resztki zaczynające już przesłaniać beton.- Dlaczego nie zabić się i już? - Wyrzuciła przed siebie ręce w świadomie melodramatycznym geście i wybuchnęła śmiechem.Śmiała się, aż rozbolał ją brzuch i ze strachem stwierdziła, że nie może przestać.Przykrywając usta dłonią pobiegła do fontanny i napiła się czystej, tryskającej równym strumieniem wody.Wiedziała, że tak naprawdę przeraża ją perspektywa wspinaczki [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • listy-do-eda.opx.pl