[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Osaczyli ją: nie mogła ich zabić i nie mogła wydostać się na zewnątrz, choćby nawet udało jej się długo unikać ataków.Wynik tego pojedynku był z góry przesądzony; wiedziałem o tym równie dobrze jak tamci dwaj.Tylko Nyateneri zdawała się nie przyjmować tego do wiadomości i się nie poddawała.W walce brał udział jeszcze trzeci element: palenisko.Nyateneri przypuszczała każdy atak, rozpoczynała każdy wypad właśnie z tego miejsca, a cofała się i odskakiwała w bezpieczne schronienie tylko wtedy, gdy zbliżała się do niej jedna lub druga para rąk, stale też usiłowała zwabić napastników w pobliże ognia, do rozżarzonych kamieni.Dwa razy omal jej się to powiodło: raz Półgębek wisiał już w powietrzu wymachując rękami, wierzgając nogami i w niemej zgrozie wybałuszając oczy, kiedy Niebieskooki wyrwał go z niebezpieczeństwa jedną ręką, drugą salutując kpiąco Nyateneri.Jej sztylet, nawet gdy wyskakiwała do góry lub spadała przewrotką na ziemię, odprawiał przez cały czas migotliwy motyli taniec, pozostawiając krwawe ślady na ciałach napastników, a czynił to w sposób tak niedostrzegalny, że chyba dopiero po dłuższej chwili zauważali nowe rany.Nigdy w życiu nie zdarzyło mi się widzieć wojownika dzielniejszego od Nyateneri.A jednak nie była w stanie osiągnąć drzwi.W końcu gra szła już tylko o to, czy osaczonej uda się przedostać do wyjścia.Niebieskooki i Półgębek, mimo odniesionych ran, odznaczali się jeszcze większą wytrzymałością niż ich przeciwniczka, poza tym jeden mógł zawsze zapewnić drugiemu chwilę wytchnienia, na co Nyateneri nie mogła sobie pozwolić.Jak dotąd unikała większości ciosów, wystarczyło jednak, by któryś z mężczyzn drasnął ją paznokciem, dosięgnął kantem dłoni lub zawadził łokciem, a efekt takiego kontaktu dosłownie nią wstrząsał i po każdym z owych uderzeń wolniej dochodziła do siebie i ciężej przeskakiwała na drugą stronę ognistego okopu, do chwilowego azylu.Połowę tego pojedynku mogłem śledzić jedynie domyślając się jego przebiegu z towarzyszących walce odgłosów, lecz jeden jego fragment, świadczący o całości, mam dotąd przed oczami: oto Nyateneri zebrała się w sobie, skoncentrowała całą swą hakai.ach, ty nie znasz tego słowa? inaczej mówiąc najgłębszą moc, lepiej tego wyjaśnić nie potrafię.i z kąta, gdzie osaczył ją Niebieskooki, skoczyła nad paleniskiem prosto do gardła Półgębka.Śmiały zamiar, niestety nieostrożny: mężczyzna zrobił dwa kroki do tyłu i jeden w bok i dosięgnął Nyateneri ciosami obu rąk, po których sztylet wypadł jej z dłoni i potoczył się w stronę ognia.Kobieta rzuciła się za nim w desperacji i zawisła do połowy ciała nad paleniskiem, znikając mi z pola widzenia.Dotąd widzę, jak sztylet balansuje na krawędzi ognistego koryta polśniewając to czerwono, to srebrzyście i znowu czerwono.Nyateneri wciąż nie wydawała żadnego dźwięku.Słyszałem jedynie cichy, radosny chichocik jej przeciwników i widziałem wyraz naznaczonego bólem szczęścia na ich gębach, gdy przebiegali przed moim judaszem, żeby na nią uderzyć.Potem straciłem z oczu całą trójkę.Na jak długo? Pięć sekund, pół minuty? Odwróciłem się od ściany i zacisnąłem powieki, zbyt wstrząśnięty, by odczuwać żal (podobnie chyba jak Tikat).Zdawałem sobie niejasno sprawę, że powinienem czym prędzej uciekać, schronić się do gospody, do stajni, zresztą gdzie bądź, zanim ci dwaj wybiegną i mnie znajdą.Nie byłem jednak w stanie się poruszyć: ani przedtem, żeby pomóc Nyateneri, ani teraz, by ratować własną skórę.To się już kiedyś zdarzyło.Ogień, krew, śmiejący się mężczyźni i ja, przytomny, ale nieprzydatny: zagubiony, samotny i zbyt przerażony, żeby myśleć, żeby oddychać.To się już kiedyś zdarzyło.Był tam jakiś olbrzymi mężczyzna pachnący chlebem i mlekiem.Nie widzisz w tym żadnego sensu, czy tak? Ano właśnie.Otworzyłem oczy dopiero wtedy, gdy usłyszałem pełne wściekłości i niedowierzania warknięcie Półgębka, przypominające warknięcie shukri, który odkrył nagle, że myszy umieją fruwać.W jaki sposób Nyateneri zdołała wyjść cało z rozżarzonych kamieni – do dzisiaj nie mam pojęcia, lecz gdy nachyliłem się ponownie do otworu w ścianie, walcząca przebiegła przede mną i znieruchomiała na chwilę ze sztyletem w ręce, tym razem prawej, bo lewa zwisała jakoś dziwnie wykrzywiona.Ach, wciąż ją taką widzę.choć nie powinienem – z rozmaitych powodów.jak stoi tam z potarganymi siwiejącymi włosami, wargami skrzywionymi dumą i drwiną, okryta, niczym królowa aksamitnym płaszczem, warstewką potu cętkowaną plamkami krwi.Czy jej pragnąłem? Czyżbym jej nadal pragnął? Owszem, pragnąłem, z całego serca, stać się nią.Czy mnie rozumiesz? Rozumiesz?To był już koniec i nawet ja zdawałem sobie z tego sprawę.Kiedy ponownie rzuciła wyzwanie swoim przeciwnikom w ich ojczystym języku, usłyszałem w jej głosie świszczącą zadyszkę, a gdy przykucnęła i rozwarła ramiona zapraszając obu w swoje objęcia, jedno kolano zadrżało, co prawda ledwo dostrzegalnie, ale skoro ja to dostrzegłem, tym bardziej musieli zauważyć osłabienie przeciwniczki Niebieskooki i Półgębek.Lewa ręka Nyateneri nie nadawała się już najwyraźniej do walki, poza tym kobieta nie przestawała potrząsać głową, jakby usiłowała się pozbyć dręczących ją wątpliwości lub przebudzić z natrętnego snu.Nie okazywała jednak strachu ani rezygnacji.W polu mojego widzenia pojawił się Niebieskooki; uśmiechał się i dotykał palcem brwi, lecz w geście, który nie oznaczał już pozdrowienia, ale pożegnanie.Nyateneri go wyśmiała.Wtedy właśnie wkroczyłem do akcji.Och nie, nie mam zamiaru przechwalać się twierdząc, że rzuciłem się do rozstrzygającego bohaterskiego ataku, ponieważ nie sądzę, abym był w stanie, dla ocalenia kogokolwiek, spojrzeć po raz drugi w twarze tych dwóch mężczyzn [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • listy-do-eda.opx.pl