[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Niemożliwe stało się faktem; wersja ostateczna raportu Phila Stonek okazała się jeszcze bardziej miażdżącą niż wersja robocza.W tej sytuacji prasa spekulowała jak szalona na temat nowego wykonawcy MEM-a.Spekulacje osiągnęły wkrótce taki punkt, że zaczęły żerować na sobie samych - Lee widział nawet artykuł na temat artykułów dotyczących kłopotów z MEM-em.Miał wrażenie, że jego ludzie poświęcają więcej czasu tym całym prasowym śmieciom oraz plotkom z NASA i krążącym po własnym zakładzie niż budowanemu statkowi.No cóż, gdyby ktoś pytał Lee, o co tu chodzi, odparłby, że o zastraszenie.Przecież NASA nie mogła się wycofać z umowy, jeśli w dalszym ciągu chciała wylądować w 1986 roku na Marsie, tak więc stosowała zwyczajne zastraszania, szantaż korporacyjny.Ale Columbia musiała zareagować.Pod nieobecność Lee, Art Cane zarządził wewnętrzny audyt.Przez kilka dni grupa ludzi o szerokich kompetencjach dokonywała przeglądu całego programu, rozmawiając z setkami pracowników.Wszystko było poufne; sprawdzano nawet pokoje, w których odbywały się rozmowy, czy nie ma w nich urządzeń podsłuchowych.Niby miało to uspokoić pracowników, ale Lee wiedział, że napędzi im niezłego pietra.Pierwsze rezultaty audytu wyglądały równie miażdżąco, jak efekty pracy zespołu Stone’a.Lee leżał bezradny w szpitalu i wszystko się w nim gotowało.„Ten cholerny program wciąż działa” - myślał.„A oni rozpirzają mi organizację bez żadnego powodu.To polowanie na czarownice”.Robiono je w komfortowych warunkach, podczas gdy Lee przebywał poza zakładem.Wszyscy jego ludzie martwili się o swoje stanowiska i o przyszłość samego Lee.Tak więc zadzwonił do Morgana i zawiadomił go, że chce wyjść ze szpitala.Oczywiście, Morgan zaprotestował.Lee był w szpitalu niewiele ponad dwa tygodnie.Morgan przyjechał do szpitala i przywiózł ze sobą Jennine, by wyperswadowała Lee wychodzenie.- J.K., musisz tu poleżeć jeszcze co najmniej dwa tygodnie, może miesiąc.Lee dostał szału.Gniew na własne ciało, które go zdradziło, krążył w nim jak czterotlenek azotu, jak jakaś wybuchowa spalająca substancja.Zerwał się z łóżka i znów zaczął robić pompki.- Widzisz? - wyrzęził.- Na litość boską, co jest z tymi ludźmi? Nie widzisz.Ale Jennine zaczęła krzyczeć.Ukryła twarz w dłoniach i się rozpłakała.- Przestań.Przestań, J.K.Osiągnięto kompromis.Obiecano wypuścić go ze szpitala trzy tygodnie po zawale.Umowa zakładała, że ma siedzieć w domu przez co najmniej kilka tygodni, pracując, jeśli naprawdę będzie taka potrzeba.Próbował oglądać telewizję.Leciał w niej jakiś koszmarny przygnębiający film pod tytułem „Dzień po”, o ataku nuklearnym na La-wrence w stanie Kansas.Wszyscy mówili, że powinien to obejrzeć.Po godzinie projekcji walnął pilotem o ścianę.A zresztą zawsze nie cierpiał Jasona Robardsa.Minęły dwa dni.Nie mógł dłużej wytrzymać odosobnienia i wyciągnął T-birda z garażu.Jennine nie próbowała go zatrzymać.Tylko się mu przyglądała, jak wyruszał.Źle się czuł, widząc jej pełne cierpienia spojrzenie.Kiedy dojechał do zakładu, zastał w nim jeden wielki galimatias.Było jeszcze gorzej, niż się spodziewał.Ludzie z NASA wciąż pałętali się po wszystkich cholernych budynkach, a Art Cane obijał się o ściany swojego gabinetu, przekonany, że niebawem utraci umowę na MEM-a.W tej sytuacji Lee usiłował zebrać swój program do kupy.Najpierw wykopał wszystkich ludzi z zewnątrz, NASA i całą resztę, którzy jego zdaniem wcale nie byli konieczni do dalszych prac nad MEM-em.Zajęło mu to dzień i oczywiście napotkało wiele sprzeciwów ze strony grubych ryb z Agencji, ale i tak dopiął swego.Trochę mu doskwierało, że Art Cane nie okazuje mu wyraźnego poparcia.Następne kilka dni poświęcił na przedarcie się przez dwa raporty z audytów, wykreślając zagrywki polityczne, wodolejstwo, błędy i zwykłe, cholerne głupoty.A było tego do licha i trochę.Audytorzy tak z firmy jak i z zewnątrz poszli na łatwiznę; czepiali się opóźnień w harmonogramach, błędów w dokumentacji i zaniedbywania procedur.W oczach Lee harmonogramy na papierze były świetnym pomysłem - wprawiały szefostwo w stan błogości, trzymały cię w jakich takich ryzach czasowych i w ogóle nie były takie grupie - ale tak na poważnie, to Columbia nie wiedziała, co usiłuje zbudować, co dadzą wyniki ostatnich testów ani jakimi nowymi żądaniami zarzucają zespoły projektowe z Marshalla, z Houston i Bóg wie jeszcze skąd.Budując coś takiego jak MEM, po prostu nie dało się trzymać harmonogramu i nie należało się tego spodziewać.A opóźnienia na pewno nie świadczyły o poziomie kompetencji, czy niekompetencji.Tak przynajmniej widział to Lee.Opóźnienia dowodziły jedynie złożoności rozwiązywanych problemów.Na litość boską!, Columbia budowała statek kosmiczny i wystarczyło tylko wejść do pomieszczenia czystego, zobaczyć te cztery piękne eksperymentalne obiekty, by zrozumieć, że tak naprawdę J.K.Lee idzie do przodu, chociaż wokół niego szaleje ten cały biurokratyczny tajfun.Zadał sobie ten trud, by odcedzić z raportów zdroworozsądkowe wskazówki, twórczą krytykę i wyciągnąć wnioski do dalszej pracy.Na przykład, audytorzy dostrzegli niedbałe zabezpieczenie hal produkcyjnych, marnotrawstwo materiałowe i tak dalej.No cóż, z tymi zarzutami nie zamierzał dyskutować.Natychmiast posłał komu trzeba notatkę służbową, wezwał ludzi, zjechał ich równo i zażądał doprowadzenia stanu rzeczy do porządku.Po kilku dniach ślęczenia nad tymi wypocinami gryzipiórków, odwiedził Arta Cane’a i cisnął mu na biurko dwa grube raporty.Każdy akapit każdego raportu był zaznaczony ołówkiem kopiowym i albo przyjęty do wiadomości - wtedy z odfajkowany grubaśnym ptaszkiem, albo uznany za rzadki idiotyzm - wtedy po prostu przekreślony.Cane przejrzał to wszystko, choć bez entuzjazmu.Niemniej jednak uznał uwagi Lee i nakazał mu urzędowo odpowiedzieć na zarzuty.Następnie Lee zwołał wszystkich pracowników związanym z budową MEM-a do wielkiej starej stołówki.Uzbierało się tego z tysiąc luda.Stołówka nadal służyła za główną salę narad i na ścianach wisiały wielokolorowe harmonogramy i wykresy postępu [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • listy-do-eda.opx.pl