[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pewnie balisiê, ¿e ich zaatakuje no¿em do miêsa.O tym wszystkim jednak prawie wtedy nie myœla³em.Siedzia³em w pó³mroku, ci¹glepali³a siê latarnia i bij¹ca przez okna elektrycznoœæ Manhattanu te¿ oœwietla³atrochê moje trzy pokoje.Siedzia³em z butelk¹ w jednej i papierosem w drugiejrêce wpatrzony w miejsce, w którym wykrywacz dymu œwieci³ czerwonym okiem takdyskretnie, ¿e w dzieñ w ogóle nie by³o go widaæ i myœla³em.Myœla³em o tym, ¿echocia¿ wy³¹czy³em ca³¹ elektrycznoœæ, on zosta³.A jeœli go przeoczy³em, tomog³em przeoczyæ tak¿e co innego.A jeœli nawet nie, to przecie¿ ca³y dom i tak naszpikowany by³ przewodami, by³tak ich pe³en, jak umieraj¹cy na raka cz³owiek pe³en jest chorych komórek ignij¹cych organów.Zamyka³em oczy i widzia³em kable biegn¹ce w œcianach,œwiec¹ce niesamowicie zielonkawym œwiat³em.Jeden, niemal nieszkodliwy,cieniutki przewód bieg³ od kontaktu.wychodz¹cy z kontaktu kabel by³ ju¿nieco grubszy i bieg³ do piwnicy, w której ³¹czy³ siê z jeszcze grubszym,³¹cz¹cym siê w podziemnym kanale z ca³¹ wi¹zk¹ bardzo ju¿ grubych.No, tak.Kiedy Jane Thorpe napisa³a mi, ¿e Reg zaklei³ kontakty, jedna czêœæ mego umys³uwiedzia³a, ¿e ona uznaje to za dowód szaleñstwa mê¿a i ta czêœæ podpowiedzia³ami, ¿eby jej odpisaæ tak, jakby by³a ca³oœci¹.Druga czêœæ, teraz ju¿ znaczniewiêksza, krzycza³a coœ zupe³nie innego: „Przecie¿ to wspania³y pomys³!" - no izaraz nastêpnego dnia zrobi³em oczywiœcie to samo.Pamiêtajcie, to ja by³emcz³owiekiem, który mia³ pomóc Regowi.W jakiœ straszny sposób to wszystko by³onawet œmieszne.Tej nocy zdecydowa³em siê opuœciæ Manhattan.W Adirondacs by³ kawa³ek nale¿¹cejdo rodziny ziemi, móg³bym tam trochê pomieszkaæ i ten pomys³ bardzo mi siêspodoba³.W mieœcie trzyma³a mnie ju¿ tylko „Ballada o celnym strzale".Jeœliby³a ona ko³em ratunkowym, pomagaj¹cym Regowi p³ywaæ po oceanie szaleñstwa, toze mn¹ by³o podobnie.Chcia³em ju¿ tylko umieœciæ j¹ w dobrym magazynie i gdybymi siê to uda³o, móg³bym znikn¹æ z miasta.Tak w³aœnie wygl¹da³y niezbyt znane w œwiecie relacje Wilson-Thorpe tu¿ przedtym, nim œliwka wpad³a w gówno.Byliœmy jak dwóch umieraj¹cych narkomanów,jeden udowadnia³ drugiemu wy¿szoœæ heroiny nad morfin¹.No, tak.Reg mia³fornita w maszynie, ja mia³em fornita w œcianie, a obaj mieliœmy fornity wg³owach.No i byli ONI.Nie nale¿y zapominaæ o NICH.Niewiele czasu zabra³o miprzekonanie siê, ¿e wszyscy redaktorzy dzia³Ã³w literatury we wszystkichnowojorskich magazynach (nie, ¿eby w 1969 roku by³o ich zbyt du¿o) z pewnoœci¹nale¿¹ do NICH.Kr¹¿y³em z maszynopisem i zaczyna³em marzyæ, ¿eby spêdziæ ichwszystkich pod œcianê, ustawiæ w rz¹dku i za³atwiæ jedn¹ kul¹.Niemal piêæ lat minê³o, nim mog³em patrzeæ na to z ich punktu widzenia.Zdenerwowa³em szefów, a to byli faceci, którzy spotykali mnie akurat wtedy,kiedy wy³¹czano ogrzewanie i zbli¿a³ siê czas na Bo¿onarodzeniow¹ szklaneczkê.Inni.có¿, ironia polega na tym, ¿e czeœæ z nich by³a naprawdê moimiprzyjació³mi.Jared Baker by³ wtedy zastêpc¹ w „Esquire", a przecie¿ w czasiewojny s³u¿yliœmy w jednej kompanii strzelców.Nowe i poprawione wydanieHenry'ego Wilsona nie mog³o siê im podobaæ, wiêcej: byli nim przera¿eni.Gdybympo prostu wys³a³ maszynopis ze spokojnym listem wyjaœniaj¹cym okolicznoœcisprawy, prawdopodobnie sprzeda³bym to opowiadanie na pniu.Ale nie, to mnie niesatysfakcjonowa³o.Nie.„Ballada." wymaga³a przecie¿ mojej osobistej opieki!Wiec ³azi³em z ni¹ od drzwi do drzwi, cuchn¹cy, posiwia³y redaktor z trzês¹cymisiê d³oñmi, zaczerwienionymi oczami i wielkim zastarza³ym siniakiem w miejscu,w którym uderzy³ siê o drzwi ³azienki szukaj¹c na czworakach kibelka.Równiedobrze mog³em nosiæ w klapie znaczek z wielkim napisem: ALKOHOLIK.Nie chcia³em te¿ gadaæ z tymi facetami w ich biurach.Tak naprawdê to nawet niemog³em.Dawno minê³y czasy, kiedy po prostu wsiada³em do windy i spokojniutkojecha³em ni¹ na czterdzieste piêtro.Teraz umawia³em siê z nimi jak handlarzenarkotyków z klientami: w parkach, gdzieœ na schodach lub, jak w przypadkuJareda Bakera, w „Burger Heaven" na Czterdziestej Dziewi¹tej.PrzynajmniejJared z pewnoœci¹ chcia³by mi postawiæ dobry obiad, ale, rozumiecie, dawno ju¿min¹³ czas, kiedy ceni¹cy sw¹ prace maitre d'hotel wpuœci³by mnie dorestauracji, w której spotykaj¹ siê ludzie interesu.Agent drgn¹³
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Linki
- Strona startowa
- Baxter Stephen Xeelee 003 Plyw(1)
- Baxter, Stephen Las Naves del Tiempo
- Booth, Stephen Der Rache dunkle Saat
- Baxter Stephen Swiatlo minionych dni
- Baxter, Stephen Die letzte Flut
- Breaking Dawn Meyer, Stephenie
- Boglar Krystyna Klementyna lubi kolor czerwony
- Boyd William Lizbona, 1936(1)
- Neil Gaiman Dym i Lustra
- Anne Mallory One Night Is Never Enough
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- psmlw.htw.pl