[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jakiś samochód? Tutaj, w tym leśnym zakątku późną nocą? Może jedzie do miasteczka? Kapral błyskawicznie wykonał w tył zwrot i pobiegł w kierunku szosy.Warkot zbliżał się, narastał.Kapral potykając się biegł tak szybko, jak mu na to pozwalał ciężki deszczowy płaszcz.Z daleka zobaczył smugę światła zbliżającego się pojazdu.„Nie zdążę” pomyślał rozpaczliwie.Na szosę wypadł w momencie, gdy jakiś czerwony samochód mijał zwalony pień.- Hej! Hallooo!!! - ryczał, ale głos ginął w huku motoru.- Stój! - wrzasnął jeszcze i rzucił się w pościg za samochodem.Ale kierowca nie usłyszał.Kapral tupnął nogą w niemej wściekłości.To był pech.Tylko jemu, Klusce, mógł się przydarzyć taki straszny, taki okropny pech.Gdyby siedział na szosie, gdyby nie wracał na piechotę przez las! No tak, ale skąd mógł przypuszczać, że na tej tak rzadko uczęszczanej drodze pojawi się jakiś pojazd? I to podczas takiej nawałnicy! „Ki diabeł? - pomyślał o kierowcy czerwonego wehikułu.- Nikt w tej okolicy takiego nie ma! Musi to być któryś z letników”.- Potrząsnął głową i dopiero wtedy zdał sobie sprawę, że na głowie wciąż tkwi mu ciężki motocyklowy kask.- Trudno! - powiedział odpinając pasek pod brodą.- Trzeba iść.I ponownie zagłębił się w las.Rozdział VIIIw którym pan Ignacy Prokop przesypia temat do reportażuCzerwony samochód mknął wzdłuż leśnej drogi rozbryzgując kałuże.Dwa wąskie snopy świateł rozjaśniały gęstą ciemność nocy.Deszcz lał bez przerwy, jakby ktoś tam wysoko w górze raz po raz wylewał pełne wiadra wody.Pan Ignacy za kierownicą uważnie wpatrywał się w nieprzeniknioną ciemność.Strugi deszczu zalewały mu twarz, wsiąkały w płaszcz i zimnymi strumyczkami spływały wzdłuż kręgosłupa.Mimo nasuniętych ochronnych okularów woda wciskała się do oczu utrudniając prowadzenie wozu.Widoczność można było spokojnie określić mianem: żadna.„Trzeba zwolnić - pomyślał i zmniejszył szybkość, chociaż motor znów zaczął jakoś pochrząkiwać.Żeby przynajmniej znaleźć się pod jakimś dachem!” Wizja leśniczówki i kolacji zbladła i rozwiała się w ukośnych strugach wody.W gruncie rzeczy panu Ignacemu było najzupełniej obojętne, pod jaki dach trafi w najbliższym czasie.Chodziło przecież tylko o jakiekolwiek schronienie przed ulewą.- Dobrze, że samochód jeszcze jedzie! - mruknął i zaraz pomyślał, że nie ma w co odpukać.Pan Ignacy bowiem należał do kategorii ludzi szalenie przesądnych i odpukiwał w nie malowane drzewo za każdym razem, kiedy tego wymagały okoliczności.Tym razem nie tylko zabrakło w pobliżu nie malowanego drzewa, ale, co najważniejsze, nie mógł ani na chwilę oderwać rąk od kierownicy.Obawy były płonne.Samochód mknął bez przeszkód leśną, nie najlepszą drogą i tylko „stan nawilgocenia” własnej osoby wzbudzał niejaką niechęć kierowcy czerwonego pojazdu.Pioruny huczały, a błyskawice raz po raz rozcinały groźną czerń nieba.Nagle, w jasnym świetle reflektorów, ukazało się na moment leżące z boku szosy, wyrwane z korzeniami drzewo.Pan Ignacy aż gwizdnął z wrażenia i jeszcze bardziej zmniejszył szybkość.„Jakie to szczęście - pomyślał - że drzewo nie zwaliło się w poprzek szosy!” I aż się oblał zimnym potem na samą myśl, jak też w takim wypadku wyglądałby on sam i jego samochód! „Co też za straszne niebezpieczeństwa czyhają na kierowców w czasie burzy! Pojadę do miasteczka - postanowił.- Do leśniczówki nie trafię nocą!”Jeszcze kilkanaście kilometrów jechał pan Ignacy wśród gęstego lasu.Potem drzewa zrzedły i samochód wyskoczył na drogę wijącą się pośród łąk mocno pachnących wilgotną trawą.Księżyc, który na moment wypłynął zza chmur, ukazał spragnionym oczom pana Ignacego dalekie i niewyraźne jeszcze dachy domów w miasteczku.Zwiększył więc szybkość i po niedługim czasie wjechał między pierwsze, parterowe zabudowania.„Ciekawe - pomyślał skręcając w wąską uliczkę - czy też dostanę tutaj jakieś miejsce w hotelu?”Miasteczko było ciche i ciemne.Domki stojące ciasno jeden obok drugiego, niskie i zapadnięte w ziemię, miały pozamykane na głucho drewniane okiennice.„Jak też ludzie mogli zasnąć w czasie takiej burzy!” - dumał pan Ignacy szukając dogodnego miejsca do zaparkowania wozu.Rozglądając się bacznie na prawo i lewo, zauważył nagle jakiś dom, nad którego wejściem wisiała duża, aczkolwiek z tej odległości nieczytelna tablica.„Pewnie to jest hotel!” - ucieszył się w duchu i podjechał do krawężnika.Zgasił motor i zdjął okulary.Kiedy jednak wysiadł z samochodu z przyjemnością prostując nogi i podszedł bliżej, okazało się, że marzenia jego były przedwczesne! Na białej tablicy czernił się napis:POSTERUNEK MILICJI OBYWATELSKIEJ- Tam do licha! - mruknął pan Ignacy zdejmując przemoczony do nitki płaszcz.- Nigdy jeszcze nie nocowałem na posterunku!Zapukał do drzwi.Cisza.Nacisnął klamkę.Drzwi otworzyły się z głośnym skrzypnięciem [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • listy-do-eda.opx.pl