[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dla niego stała się ciałem, przybierając postać kruchej, trzęsącej się staruszki, z którą rozmawiał dzisiejszego popołudnia.Gdyby tylko, gdyby tylko, gdyby tylko.- To ona zabiła Sieverance’a - powiedział Carriscant.- Kiedy się rozstaliśmy, wróciła do domu, żeby zabrać swoją sztukę.Tak mi powiedziała.Swoją sztukę.- Pokręcił głową z niedowierzaniem.- To był wypadek.Za skoczył ją, kiedy skradała się do wyjścia.Był uzbrojony, sądząc, że to jakiś intruz.Próbowała uciekać, on usiłował jej przeszkodzić.Podczas szamotaniny broń wypaliła.Zamyśliłam się nad tym, co usłyszałam.O świcie słyszysz w swoim domu jakieś hałasy.Idziesz uzbrojony w rewolwer, tymczasem włamywacz okazuje się twoją zmarłą żoną, którą widziałeś dopiero co, zimną i bladą, leżącą obok ciała przedwcześnie urodzonego dziecka.Nie będziesz się z nią szamotał, tak mi się wydaje.Możesz krzyczeć, możesz zemdleć na skutek szoku.Ale walczyć z nią?- Wydawało mi się - powiedziałam łagodnie - że Sieverance został znaleziony w łóżku.Carriscant popatrzył na mnie przenikliwie.- W takim razie musiała go tam zaciągnąć.- Czy ona wie, co się z tobą potem działo?- Wiedziała o procesie.To wtedy postanowiła wyjechać z Singapuru.Doszła do wniosku.- Urwał.- Zrozumiała, że już nigdy nie będziemy razem.Na wschodzie gromadzą się chmury, potężny, fioletowy masyw, górujący nad krajobrazem, gdy tymczasem my grzejemy się na tarasie w słońcu, świecącym znad oceanu.- Nie wierzę w to, Salvador - powiedziałam po namyśle spokojnym, wyważonym tonem.- Po prostu nie wierzę.Musiała wrócić tam specjalnie, żeby go zabić.Żeby mieć całkowitą pewność.To było potworne ryzyko.Rozumiem jej pobudki, ale gdyby tego nie zrobiła, gdyby poszła prosto do doków, do Axela.Rozumiesz? Wtedy wszystko odbyłoby się zgodnie z planem.To jedyne wyjaśnienie, które ma.- Nie, nie, nie.To był błąd, straszny wypadek.Ja jej wierzę - powiedział z przekonaniem, patrząc mi prosto w oczy.- Ja nie.- W takim razie w co wierzysz?Nie od razu zdecydowałam się odpowiedzieć na to pytanie.- Że to ty go zabiłeś - powiedziałam po chwili milczenia.- Żeby była wolna.Żeby mieć pewność.Roześmiał się.- Kay, Kay - powiedział z czułością.- Kocham cię za to.To mnie tak bardzo nobilituje.- Wyciągnął rękę i poklepał moją dłoń.- Dopiero co wyznała mi wszystko.Chodźmy tam.Spytaj ją sama, jeśli chcesz.Wiedział, że tego nie zrobię.Nie był to przekonywający gest i pozostałam nieprzekonana.Dałam temu spokój.Co za pożytek z moich dociekań, z moich dedukcji i logicznych wniosków? Co tak naprawdę wiemy o drugim człowieku, o tajnikach jego serca? Przekonanie Carriscanta było pewne i niewzruszone.Jego wiara w Delfinę nie była większym absurdem niż inne przeświadczenia, po które sięgamy, aby umocnić naszą chwiejną egzystencję.I był szczęśliwy, to najważniejsze.Zrealizował to, co zamierzał - niebagatelne osiągnięcie - i spotkał się po latach z kobietą, którą zawsze kochał.- Czy odwiedzisz ją jeszcze kiedyś? - zapytałam.- Nie.Prosiła mnie, żebym tego nie robił, a ja jej to obiecałem.Zresztą i ja tego nie chcę, nie czuję takiej potrzeby.- Westchnął ciężko i zrozumiałam, że ogarnia go smutek.Niedługo umrze - powiedział.- Cierpi na paraliż drgawkowy - paralysis agitans.Chodzi z wielkim trudem.Powiedziała mi, że wygląda śmierci z utęsknieniem, że nie może jej się już doczekać.Ale cieszy się, że mnie zobaczyła, że znów byliśmy razem.Myślę, że jej to bardzo pomogło.Na myśl o niej i jej bliskiej śmierci jego oczy zalśniły łzami.Widziałam, jak wzbierają mu pod powiekami, i ja również poczułam słone pieczenie napływających łez.Moja głowa była pełna wątpliwości, pełna sprzecznych wersji i kolidujących ze sobą wyjaśnień tej niezwykłej, skomplikowanej historii, którą mi opowiedziano.Ale wiedziałam przynajmniej jedno.Otóż był mężczyzna, Salvador Carriscant, który kochał kobietę imieniem Delfina Sieverance.Tyle przynajmniej mogłam stwierdzić z całą pewnością, gdyż widziałam to na własne oczy.I być może to właśnie było w tym wszystkim najistotniejsze.A co do reszty, miałam swoje teorie, swoje mroczne myśli, swoje podejrzenia, swoją wersję tego, co rozegrało się przed laty w Manili.Ale jakie to miało znaczenie? Siedząc tam, na słonecznym tarasie, ze szklanką złocistego wina w dłoni, śledząc trasę parowca płynącego przez Morze Słomy, uświadomiłam sobie, że zazdroszczę Salvadorowi Carriscantowi, mojemu ojcu.Szczęściarzowi, któremu dane było kochać.Ten fakt wycisnął swoje piętno na wszystkim, co robił od czasu, kiedy ją spotkał, a także później, po ich rozstaniu.To była w jego życiu autentyczna rzeczywistość, obecna, choć niewidzialna, ukryta pod powierzchnią jak łagodnie falujące, zielone pola wodorostów pod powierzchnią miotanych burzą morskich fal.A ja jestem świadkiem, że nadal kocha tę starą kobietę o ciemnych oczach i trzęsących się dłoniach.I dlatego jego życie było dobre.Ja też kiedyś kochałam: Colemana, moje niebieskie dzieciątko.Ale Coleman umarł.Delfina też umrze.Czyż nie czeka to każdego z nas?- Spójrz - powiedział Carriscant, wskazując gestem rozciągającą się przed nami panoramę.- Ta gra świateł, bardzo rzadki efekt.Doprawdy zdumiewający.Sina masa burzowych chmur wciąż wydawała się królować na potężnym sklepieniu niebios, ale słońce nadal świeciło nam w twarz, a przesycone światłem powietrze wokół nas gęstniało i zmieniało kolor.Mój palec rysował trajektorię na chłodnej, pokrytej rosą powierzchni spotniałej butelki.Mały parowiec docierał już do portowego nabrzeża w Alfamie.Z dołu dobiegał stłumiony uliczny gwar i daleki turkot pojazdów.Podniosłam kieliszek do ust i pociągnęłam spory łyk wina, smakując i chłonąc je go zawiesisty, piżmowy bukiet.Więc co się naprawdę liczy - tutaj i teraz - tego tak znaczącego, błękitnego popołudnia, kiedy siedzimy na tarasie, uwięzieni pomiędzy słońcem i deszczem, w tej szczególnej, jakby wyjętej z czasu chwili? Spoglądam na Salvadora Carriscanta, który uśmiecha się do mnie w odpowiedzi.Szeroką twarz starego człowieka opromienia blask jego szczęśliwej gwiazdy.Wiem, że znam już odpowiedź [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • listy-do-eda.opx.pl