[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ve-azie.Bangor.Hermon.Hampden.Winterport.onierze odstrzelili tylko dwóch i Garraty zacz godzi si zprawd wariackiej teorii Parkera.Znów nasta jasny dzie.Kolejny raz wyodrbniy si mae ochronne grupy,zawodnicy artowali o brodach, ale nie o stopach.o stopach nigdy.Garratypoczu w nocy pkanie kilku maych pcherzy na prawej picie, ale mikkiabsorbujcy materia skarpetki jako ochroni ywe miso.Dopiero co minlidrogowskaz: AUGUSTA 77, PORTLAND 187.- To dalej ni mówie - zgani go Pearson.By straszliwie wychudzony, wosydynday mu smtnie przy policzkach.- Nie jestem chodzc map - powiedzia Garraty.- Co z tego.? To twój stan.- No i co?- Nic.- W tonie Pearsona nie byo urazy.- Rany, nie powtórz tego i za stotysicy lat.- Oby tyle przey.- No.- Pearson zniy gos.- Ju si zdecydowaem.Jak bd tak zmczony, enie dam rady i, to pobiegn na bok i dam nura w tum.Nie odwa sistrzela.Moe uda mi si zwia.- To jakby skoczy na trampolin.Z miejsca odrzucacie z powrotem naautostrad, eby zobaczy, jak si wykrwawiasz.Nie pamitasz Percy'ego?- Percy nie myla.Próbowa tylko uciec do lasu.Zgadza si, Percy'egodopadli.- Popatrzy z ciekawoci na Garra-ty'ego.- Nie jeste zmczony,Ray?- Co ty.Nie widzisz, e pracuj na wolnym biegu?- Ja ledwo si trzymam.- Pearson obliza wargi.- Musz strasznie si wysila,eby choby myle.I w nogach czuj co takiego, jakbym mia powbijane harpunydo samej.Z tyu zbliy si do nich McVries.- Scramm umiera - powiedzia wprost.- Co?! - zareagowali równoczenie Garraty i Pearson.- Ma zapalenie puc.Garraty skin gow.- Tego si baem.- Jego puca sycha na dwa kroki.Mona by pomyle, e kto przepuszcza przeznie Golfsztrom.Jeli dzi bdzie gorco, po prostu si wypali.- Biedaczysko - westchn Pearson; ton ulgi w jego gosie by jednoczenieniewiadomy i niewtpliwy.- Mógby nas wszystkich zaatwi, co mi si zdaje.I jest onaty.Co zrobi jego ona?- A co moe zrobi? - spyta Garraty.Maszerowali blisko tumu, nie zwracajc ju uwagi na wycignite rce -znaleli waciwy dystans, kiedy ju paznokcie kademu raz czy dwa podrapayrami do krwi.May chopczyk jcza, e chce do domu.- Rozmawiaem ze wszystkimi - powiedzia McVries.-No, prawie ze wszystkimi.Myl, e zwycizca powinien co dla niej zrobi.- Na przykad co? - spyta Garraty.- To sprawa pomidzy nim i on Scramma.A jak dra wystawi j do wiatru,wszyscy wrócimy i bdziemy go przeladowa.- W porzdku - powiedzia Pearson.- Co mamy do stracenia?- Ray?- Zgoda.Pewnie.Rozmawiae z Garym Barkovitchem?- Tym kutasem? Nie zrobiby sztucznego oddychania wasnej matce, gdyby siprzytpia.- Ja z nim pogadam - rzek Garraty.- Nie dojdziesz z nim do adu.- Spróbuj.Teraz.- Ray, czemu nie pogadasz i ze Stebbinsem? Zdaje si, e gada tylko z tob.Garraty prychn.- Mog ci z góry powiedzie, co powie.- Nie"?- Spyta dlaczego".I zanim skoczy, nie bd mia zielonego pojcia.- W takim razie odpu sobie.- Nie mog.- Garraty skierowa si ku maej, przygarbionej postaciBarkovitcha.- To jedyny go, który myli, e wygra.Barkovitch drzema.Z przymknitymi oczami i puchem zakrywajcym oliwkowepoliczki wyglda jak wywiechtany pluszowy mi.Kapelusz przeciwdeszczowyzgubi albo wyrzuci.- Barkovitch.Przebudzi si gwatownie, gdy Garraty go zagadn.- O co chodzi? Kto to? Garraty?- Tak.Suchaj, Scramm umiera.- Kto? A, tamten kmiotek.Dobrze mu tak.- Dosta zapalenia puc.Pewnie nie wytrzyma do poudnia.Barkovitch z wolna przebieg po Garratym oczami czarnymi jak guziki u butów.Tak, tego rana przypomina misia jakiego sadystycznego bachora.- Ale wygldasz, Garraty, z t swoj wielk szczer obwis gb.Czego?- No có, moe nie wiesz, jest onaty i.Barkovitch wybausza oczy tak,jakby zaraz miay mu wypa mu z oczodoów.- onaty? onaty?! Chcesz mi powiedzie, e ten zakuty eb jest.- Ciszej, dupku! On ci usyszy!- Zwisa mi to jak std do Disneylandu! To wariat! - Oburzony w najwyszymstopniu Barkovitch obejrza si na Scramma.- Mylae, e co ci czeka, tyzakuty bie, partyjka remika?!! - wrzasn ile si w pucach.Scramm obejrzasi na niego mtnym wzrokiem i potem uniós rk, machajc ni bezsilnie.Zapewne wzi go za kibica.Abraham, idcy obok Scramma, wystawiBarkovitchowi palec.Barkovitch natychmiast odpaci mu piknym za nadobne, poczym nagle umiechn si do Garraty'ego.- O Boe wity! To bije z twojej durnej buraczanej gby, Garraty.Robiszzrzutk na on zdychajcego gocia, zgadza si? No, licznoci.- Mona ci nie liczy, co? - powiedzia sztywno Garraty.- Dobra.-Przyspieszy kroku, chcia odej.Barkovitch zapa go za rkaw.- Chwila, chwila.Nie odmówiem, zgadza si? Syszae, ebym odmówi?- Nie.- No, pewnie e nie.- Barkovitch znów si umiechn, ale teraz z jakrozpacz.Czupurno i zawzito przepady.- Suchaj, wystartowaem z wami,chopaki, nie tak jak trzeba.Nie chciaem, eby tak wyszo.Cholera, kiedy simnie lepiej pozna, wida, e wcale nie jestem taki zy, zawsze startuj nietak, jak trzeba, nigdy nie miaem za duo kumpli.W szkole mnie nikt nielubi.Chryste, nie wiem czemu [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • listy-do-eda.opx.pl