[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Według wszystkich filmów, które widziałam, to równie pewny sposób, jak zajście z nim w ciążę.– Co o nim myślisz?– Jest miły – przyznała chłodno Liz.– Ale bardziej podoba mi się jego przyjaciel, Mike McGill.– Pokręciła głową.– No, nie ma się czym ekscytować.– Dlaczego?– Mówi, że już go wcześniej pokąsano.Podobno przed trzema laty żona się z nim rozwiodła.Stwierdziła, że nie może żyć z facetem, który wciąż tylko bada śnieg i którego nigdy nie ma w domu.Mike nawet nie ma do niej o to pretensji.Która zresztą chciałaby mieć męża przemieszczającego się od bieguna północnego do południowego jak jo-jo?Stacey pokiwała współczująco głową.– A co to była za kłótnia między twoimi braćmi i Ianem?– Zbyt stare sprawy, by o nich gadać – skwitowała zdawkowo.Zdusiła papierosa.– Trudno powiedzieć, żebyśmy zajmowały się gromadzeniem lekarstw.Bierzmy się lepiej do roboty.Pojechały do apteki przy głównej ulicy.Liz wysiadła z samochodu i spróbowała otworzyć drzwi, ale okazały się zamknięte.Wielokrotnie pukała, lecz nikt nie odpowiadał, dała więc w końcu spokój.– Ten przeklęty głupiec, Rawson, miał tu na nas czekać – parsknęła gniewnie.– Gdzie on się, do diabła, podziewa?– Może coś go zatrzymało?– Już ja mu pokażę, gdy go tylko znajdę – ponuro zagroziła Liz.Dostrzegła przejeżdżającą ciężarówkę i zatrzymała ją.Zawołała do kierowcy: – Len, nie widziałeś gdzieś Rawsona?Len Baxter pokręcił przecząco głową i odwrócił się, by spytać Scanlona.– Dave mówi, że widział go pół godziny temu przed wejściem do hotelu.– Dzięki.Jedziemy, Stacey.Oderwiemy go od piwa.W każdym środowisku zdarza się pewien procent głupców i akurat w hotelu D’Archiac zgromadziła się ich pokaźna liczba.Filozofia dyrekcji najwyraźniej wyrażała się słowami „Interes przede wszystkim”, a tego dnia szedł on chyba lepiej niż normalnie.Z baru dochodził gwar męskich głosów, a jadalnię przygotowywano do lunchu, jak gdyby ta niedziela nie różniła się niczym od innych.Liz spostrzegła Erica, stojącego przy wejściu do baru i przywołała go.– Co tu się dzieje? Czy ci ludzie o niczym nie wiedzą?– Mówiłem im i tłumaczyłem – odparł Eric – ale nic do nich nie dociera.Jest tu sporo górników, podbuntowanych przez Billa Quentina.Zdaje się, że zorganizowali zebranie protestacyjne w związku z zamknięciem kopalni.– Pierwszy raz o tym słyszę – wtrąciła Stacey.– Ojciec mi nic nie powiedział.– Bili Quentin twierdzi, że to pewne.Liz spojrzała na kelnerkę, niosącą do jadalni tacę zastawioną drinkami.– Powinno się zamknąć tę budę.Zrób coś, Eric.Ostatecznie jesteśmy właścicielami połowy tego interesu.Eric wzruszył ramionami.– Wiesz równie dobrze jak ja, że jesteśmy wraz z Johnem jedynie cichymi wspólnikami.Umówiliśmy się z Westonem, że nie będziemy się zbytnio wtrącać.Próbowałem z nim porozmawiać, ale nic to nie dało.– Skończony dureń z niego.– Dureń, który zarabia grube pieniądze.– Eric wskazał w stronę baru.– Popatrz na to.– Do diabła z nimi! – ucięła Liz.– Jest tam Rawson?– Tak, widziałem, jak rozmawiał z.– Wyciągnij go.Musi otworzyć aptekę.Potrzebujemy leków.– Dobra.– Eric poszedł do baru i zginął w nim na długo.Wreszcie wrócił z Rawsonem, wysokim, chudym mężczyzną w okularach o grubych szkłach.Liz zrobiła krok do przodu i powiedziała szorstko:– Panie Rawson, obiecał pan być w sklepie pół godziny temu.Rawson uśmiechnął się.– Czy uważa pani, że sytuacja jest aż tak poważna, panno Peterson? – rzekł tonem rozbawionej pobłażliwości.Liz odetchnęła głęboko i opanowała się.– Poważna czy nie, faktem jest, że nie dotrzymał pan obietnicy.Rawson rzucił tęskne spojrzenie w stronę baru.– No, już dobrze – zgodził się niechętnie.– Chodźmy zatem.– Zostajesz tutaj? – spytała Erica.Pokręcił głową.– Wracam do Johnniego.Ten tłum i tak się nie ruszy.– Nie zwlekaj – poradziła.– Idziemy, panie Rawson.Kiedy opuścili hotel, Stacey obejrzała się i spostrzegła, że Quentin wyszedł z baru i dołączył do Erica [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • listy-do-eda.opx.pl