[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Byliśmy chciwi – cała ludzkość.Jak powiedziałem któregoś dnia, zadawaliśmy gwałt tej planecie.– Jego głos nabrał siły.– Teraz wzięliśmy się za coś nowego i nie możemy tego zepsuć tak, jak to wszystko, na czym położyliśmy nasze chciwe ręce.Zatrzymam pięć procent dla siebie, oczywiście, lecz pozostałe dziesięć przekażę jakiejś niezależnej, niekomercyjnej organizacji, która posunie naprzód realizację moich idei.Należy znaleźć sposób wydobywania tego surowca z oceanu bez naruszenia środowiska bardziej niż to konieczne, i musimy dawać coś – gdzieś – w zamian, w formie rekompensaty.– Jedną jej formę mogę wymyślić od razu – powiedziałem.– Są również bryłki fosforytowe.Można robić z nich dobry nawóz, lecz dotychczas nikt nie wymyślił metody czerpania ich na skalę przemysłową.Moglibyśmy wydobywać je razem z bryłkami manganowymi, i w ten sposób zrobić coś dobrego dla rolnictwa.– O to mi właśnie chodzi! – wykrzyknął Campbell.– Trafiłeś w sedno: potrzebne są badania.– Zmrużył oczy.– Czy nie zechciałbyś stanąć na czele nowej fundacji?– Na miłość boską! Nie wiedziałbym, od czego zacząć.Ja się nadaję do badań terenowych, nie do administrowania.Potrzebny ci ktoś taki, jak stary Jarvis.– Nie byłbyś administratorem – nie marnowałbym na to twojego czasu.Mógłbyś zatrudnić menadżerów, ale ty byłbyś odpowiedzialny za badania.– W takim razie nic mnie nie powstrzyma od podjęcia się tego powiedziałem olśniony.– To rozumiem.– Podniósł butelkę i przyjrzał się jej krytycznie.– Szkocka już prawie na wykończeniu.Nie szkodzi, dokupimy jej w Suva.5Byłem na dole, gdy usłyszałem hałas uruchomionego silnika.Wyszedłem więc na pokład i zobaczyłem Geordiego przy sterze.Był cichy wieczór bez jednego podmuchu wiatru i moich uszu nie dobiegł żaden dźwięk prócz warkotu silnika, który pchał „Esmeraldę” po spokojnym morzu.– Całe szczęście, że ukryłeś trochę paliwa zauważyłem, spoglądając na obwisły żagiel.– Schowałem parę galonów.Zawsze mam uciułane więcej, niż się przyznaję.Mike, jaka jest głębokość wody w Fonua Fo’ou?– Nie wiem, Geordie.Zmienia się z roku na rok.„Pilot” podaje, że mierzona ostatnio w 1949 roku wynosiła około szesnastu i pół metra i w ogóle nie było żadnych śladów wyspy, natomiast w 1941 roku wyspa była, chociaż, jak się zdaje, mniejsza niż opisana w 1939 roku.Mielizna u północnego jej krańca znikła w ciągu tych paru lat.Nie był z tego zadowolony.– Więc będziemy musieli posuwać się bardzo ostrożnie.– Najpierw opłyniemy tę płyciznę dookoła, Geordie.A poza tym wiemy dokładnie, gdzie powinna się znajdować.W czym więc problem?– Coś mi tu się nie podoba.– Co?– Ta pogoda.Spojrzałem na zachodzące słońce, a potem ku wschodowi.Niebo było bezchmurne i wszędzie panował spokój.– Co jest w niej niedobrego?– Nie wiem – odrzekł.– Po prostu czuję to.Nie podoba mi się to żółte zabarwienie na horyzoncie po północnej stronie.Może zbliża się sztorm.– Jak barometr? – zapytałem.– Wciąż normalnie – nic niepokojącego.Być może gadam trochę jak stara baba.Zawołał Taffy’ego i przekazał mu ster.– Przyglądaj się cholernie uważnie tej echosondzie, Taffy – powiedział.– Według moich obliczeń, powinniśmy być blisko płycizny – płyniemy już dość długo, Ian, wystaw wachtę.Jeśli nie będzie nic przed zmrokiem, to zatoczymy krąg wstecz i znowu wrócimy tu rano.Nigdy jeszcze nie widziałem takiego napięcia w jego twarzy i zupełnie nie potrafiłem powiedzieć, dlaczego.Z pewnością, nie miało to nic wspólnego z możliwym pościgiem „Sireny” – nic nie zauważyliśmy i nie mieliśmy powodu przypuszczać, że nas odnajdzie.Pomyślałem, że „Sirena” chyba nie czeka przy Falcon Island, jak gdyby był to najbliższy róg ulicy.I chociaż mój zmysł przewidywania pogody nie był ani w przybliżeniu tak czuły jak Geordiego, to jednak też zaliczyłem niejeden sztorm, a nie mogłem dostrzec ani na niebie ani na morzu niczego, co uzasadniałoby wszczęcie alarmu.Nie wywierałem jednak nacisku i w końcu poszedłem spać pozostawiając Geordiego, który nadal niespokojnie krążył w ciemnościach po pokładzie, prowadząc „Esmeraldę” po jej nocnej trasie w kształcie pętli.Poranek przyniósł znów tę samą pogodę, czy może raczej jej brak.Było cicho, spokojnie i bezwietrznie, gdy zebraliśmy się na pokładzie, by wypatrywać ostrzegającej przed płycizną fali przybojowej, podczas gdy Geordie ostrożnie doprowadził statek do jego ostatniej pozycji z ubiegłego wieczoru, po czym włączył silnik i powoli ruszył naprzód.Wkrótce zredukował szybkość do mniej niż trzech węzłów.Echosonda wskazywała głębokość stu sążni.Campbell i dziewczyny dołączyli do nas, a ich głosy brzmiały nienaturalnie głośno w ciszy poranka.– Dno się podnosi.– powiedział spokojnie Geordie.Tylko pięćdziesiąt sążni.– Jeszcze bardziej przymknął przepustnicę silnika.– Czy to Falcon Island? – zapytała Klara.– Prosto przed nami.Mimo to nic nie zobaczysz – odrzekłem.– Tylko kawałek morza.– Dwadzieścia sążni! – Zawołał Jim stojący przy echosondzie.Geordie znów wziął koło sterowe i powtórzył okrzyk, po czym zaklął nagle.– Co się, u diabła, dzieje?– O co chodzi?– Nie mogę utrzymać tego starego pudła na kursie.Spojrzałem na morze, na którym wschodzące słońce tworzyło świetlisty szlak.Woda wydawała się czarna, oleista i tak samo spokojna jak dotychczas, lecz potem spostrzegłem tu i ówdzie niewielkie wiry i zmarszczki – w nieruchomym poza tym obrazie morza tworzyły widok dziwny i niepokojący.Nie były duże, lecz zauważyłem ich kilka.Czułem, że „Esmeralda” porusza się, lecz zdawała się posuwać raczej w bok niż do przodu.Ponadto coś jeszcze oddziaływało na moje zmysły, lecz zupełnie nie potrafiłem tego zidentyfikować.Geordie najwyraźniej odzyskał już kontrolę nad statkiem.Gdy Jim zawołał „dziesięć sążni”, wyłączył silnik i kiedy sunęliśmy coraz wolniej, trzymał rękę na wstecznym biegu, gotów włączyć go w każdej chwili.Jim nawoływał miarowo: „Dziewięć sążni.osiem.siedem.”Przy sześciu i pół Geordie wrzucił wsteczny bieg i wskazania echosondy wróciły do poziomu siedmiu sążni.– To jest to – powiedział.Dalej nie popłynę.– Jego wyraz twarzy i ton głosu wskazywały, że coś go dręczy.– Czy Bili jest gotów?Zejście na głębokość sześciu sążni – jedenastu metrów – nie stanowiło żadnego problemu dla Billa; ubrany w skafander z akwalungiem przymocowanym na plecach, moczył maskę w wiadrze morskiej wody, którą ktoś wciągnął na pokład.Otrzymał już najbardziej podstawowe rozkazy.Miał wziąć ze sobą parę woreczków na próbki i przynieść mi trochę wszystkiego, co zobaczy.Nie spodziewałem się bryłek manganowych, lecz materiał denny zawierający mnóstwo żużla i muszli byłby dla mnie fascynujący.Oczekiwałem, że Bili weźmie kogoś ze sobą pod wodę, zgodnie z ogólnie przyjętym „systemem towarzyskim”, lecz on wyśmiał ten pomysł i stwierdził, że woli nurkować sam.– Towarzysz jest najbardziej potrzebny na powierzchni – powiedział, obalając za jednym zamachem większość moich poglądów na ten temat.– Tam na dole szybko traci się orientację, nawet w tak czystej wodzie jak ta, i przez połowę czasu jeden nie widzi drugiego [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • listy-do-eda.opx.pl