[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zanim zacznie pan rozkazywać cywilom, radzę skonsultować to z kimś wyższym rangą.Powiedziałem, że kapitan Sadiq dziś rano wyruszył w drogę.Dostał nowe zadanie.Nie wiem, gdzie teraz jest i mało mnie to obchodzi.Zostawił nas na pastwę losu.Spłynęło to po nim jak woda po kaczce.– Nie wierzę panu – oznajmił.– Dzieje się tu wiele dziwnych rzeczy.Kim są ci wszyscy ludzie, których mijaliśmy po drodze?– Kobiety i dzieci? To tubylcy, którzy idą za nami w poszukiwaniu żywności.Są w ciężkiej sytuacji.Powinien im pan pomóc.Kapitan spojrzał znowu na platformę.– Co jest tam, na górze? – zapytał, zauważając dziwne baldachimy z palmowych liści.– To długa historia – odpowiedziałem.– Był pan ostatnio w Kodowie? Więc wie pan, że miasto zostało zniszczone.Szpital nie nadawał się do użytku, dlatego zamieniliśmy platformę w ruchomy lazaret.Staramy się przewieźć pacjentów do Fort Pirie.Może zechciałby pan nam pomóc, kapitanie?Przyglądał mi się nieufnie.– Dlaczego nie zabraliście tych ludzi do Kandży? Do tamtejszego szpitala macie o wiele bliżej.– Próbowaliśmy – wyjaśniłem.– Ale po drodze jest zwalony most.Kapitan najwyraźniej nic o tym nie wiedział, bo zasypał mnie pytaniami, a następnie wezwał dwóch kurierów i wydał im pospieszne rozkazy.Potem oznajmił szorstko:– Będziecie pod strażą.Macie zostać na miejscu do mojego powrotu albo do przyjazdu pułkownika.– Nigdzie się nie wybieramy, kapitanie – zapewniłem.– W każdym razie nie przed świtem.A potem mógłby nam pan pomóc przeprawić platformę przez most.Kapitan wydał kolejny rozkaz.Samochód zawrócił i odjechał.Wokół nas stali żołnierze z gotowymi do strzału Kałasznikowami.Odetchnąłem głęboko i usiadłem.– Dobrze się spisałeś – stwierdził Wingstead.– Niezły z ciebie łgarz.– Cicho bądź, Geoff.Diabli wiedzą, ilu z nich rozumie po angielsku.Wkrótce zdaliśmy sobie sprawę, że żołnierze nie mieli jedynie nas pilnować.Sierżant i kaprale zrobili to, co do nich należało: przekazali rozkazy swoim podwładnym, którzy zaczęli przetrząsać obóz i pojazdy.Usłyszałem brzęk tłuczonego szkła.– Chwileczkę! Co robicie? – zapytał gniewnie Kemp.– Wykonujemy rozkazy – padła posępna odpowiedź.– Niech pan się cofnie.– Kto jest waszym dowódcą? – spytałem sierżanta.Zawahał się, czy powinien mi odpowiadać, ale po chwili rzekł:– Pułkownik Maksa.Zaraz tu będzie.Proszę się cofnąć.Odsunęliśmy się niechętnie od pojazdów.Miałem nadzieję, że żołnierze nie będą próbowali wchodzić na platformę i uszanują lekarzy oraz pielęgniarki.Czuliśmy się zupełnie bezradni.– Czego oni chcą, do diabła? – spytał ze złością Kemp.– Mógłbyś zapytać o to pułkownika Maksę, kiedy tu przyjedzie, ale nie radzę.Założę się, że to jeszcze jeden facet, który zadaje pytania, a nie udziela odpowiedzi.Jestem prawie pewien, że to rebelianci.Żołnierze regularnej armii okazywaliby nam więcej szacunku.Przypomniawszy sobie Husseina nabrałem jednak wątpliwości, czy się nie mylę.– Masz zamiar wystrzelić rakietę?– Jeszcze nie.Zachowajmy nasze atuty na czarną godzinę.– Przeklęci terroryści! – denerwował się Kemp.– Nie zdają sobie sprawy, że nie mogą wygrać?– Nie byłbym tego taki pewny – stwierdził Wingstead.– I nie nadużywałbym słowa „terroryści”.Dla niektórych są bojownikami o wolność.Bez wątpienia uważają się za wyzwolicieli narodu.Przez otworzone nagle drzwi magazynu popłynął strumień światła.Żołnierze wypychali na zewnątrz dwóch mężczyzn.Byli to Dan Atheridge i Antoine Dufour, którzy zdążyli już ułożyć się do snu na belach bawełny.Atheridge jęczał z bólu, gdyż ktoś wyszarpnął mu z temblaka złamaną rękę.– Mój Boże, co oni z nimi robią? – zapytał z przerażeniem Kemp.– Sam chciałbym wiedzieć – stwierdziłem ponuro.– To najspokojniejsi faceci w całej ekipie.Zastanawiałem się, czy nie chodzi o strzelbę, którą ukryłem w magazynie.W tym momencie nadjechały dwa wozy sztabowe.W jednym siedział czarnoskóry kapitan w ciemnych okularach, a w drugim potężnie zbudowany mężczyzna – z pewnością pułkownik Maksa.Miał arabskie rysy, jak wielu jego rodaków, szpeciła mu jednak twarz wyraźna, głęboka blizna.Mundur pułkownika wyglądał tak, jakby przyniesiono go właśnie od krawca, kontrastując wyraźnie z niechlujnym strojem kapitana i pozostałych żołnierzy.Gdy samochód stanął, Maksa podniósł się z miejsca i zmierzył nas chłodnym wzrokiem.Próbowałem przejąć inicjatywę.– Muszę oficjalnie zaprotestować, pułkowniku Maksa – oznajmiłem.– Doprawdy? – Ten człowiek był bardziej inteligentny niż kapitan.Jego lakoniczna odpowiedź ostrzegła mnie, że może się okazać bardzo niebezpieczny.– Reprezentujemy cywilną firmę transportową – mówiłem dalej.– Pańscy żołnierze przetrząsnęli nasz obóz i poturbowali ludzi.Wyrażam stanowczy protest!– Naprawdę to zrobili? – zapytał obojętnym tonem, wysiadł z samochodu i minąwszy mnie poszedł obejrzeć platformę.Potem zamienił kilka słów z kapitanem, a w końcu zwrócił się do nas.– Ustawić wszystkich w szeregu – rozkazał.Wingstead dał znak ręką i cała załoga stanęła nierównym rzędem obok niego.Żołnierze wepchnęli między nas Dufoura i Atheridge’a, którzy wydawali się oszołomieni.Rzuciłem okiem, czy nikogo nie brakuje.Dostrzegłem w szeregu obu pracowników spółki Lat-Am.Zdenerwowany Zimmerman uspokajał nader wojowniczo usposobionego Burnsa.Zauważyłem też obu Rosjan.Miałem nadzieję, że Zimmerman pamięta o ich kłopotach z językiem, ociągając się z wykonywaniem poleceń mogli wpaść w tarapaty.Zakrawałoby to na ironię losu, gdyby zastrzelono ich z rosyjskiej broni.Nie brakowało żadnego z naszych ludzi oprócz Micka McGratha, z którym zacząłem wiązać nieuzasadnione nadzieje.Nie było natomiast nikogo z personelu medycznego.Przed sobą i za sobą mieliśmy żołnierzy.Paradoksalne, ale właśnie fakt, że stali również za naszymi plecami poprawiał mi nieco samopoczucie, bo w przeciwnym razie przypominaliby za bardzo pluton egzekucyjny.Maksa powiedział coś do kapitana, który rozkazał nam ostrym tonem:– Wejść do magazynu!– Chwileczkę, u licha.– próbował zaprotestować Wingstead.W tym momencie zobaczył z niepokojąco bliskiej odległości czarną twarz w ciemnych okularach.– Nie radzę się opierać – rzekł kapitan.– Niech pan wypełnia polecenia pułkownika
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Linki
- Strona startowa
- Morris Desmond Ludzkie ZOO (SCAN dal 915)
- Morris Desmond Ludzkie ZOO
- Desmond Morris Ludzkie ZOO
- Bagley Desmond List Vivero(1)
- Bagley Desmond Noc bledu(1)
- Bagley Desmond Przerwany lot(1)
- Desmond Bagley Zloty kil
- Bagley Desmond Cytadela w Andach(1)
- Bagley Desmond List Vivero
- Baniewicz Artur Drzymalski przeciw Rzeczpospoli
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- miguel.keep.pl