[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- I wyszedł, zanim pan wrócił?- Nie, pozostał i nadal był w domu.- Ależ, mój drogi profesorze - zaczął Ojciec, wielce - zdumiony.- Na pewno.- Wiem, co Ojciec chce powiedzieć.Właśnie to, co ja powiedziałbym, gdybym był na miejscu Ojca.Ale proszę zaczekać.Ja jestem w dodatku przekonany, że gość ten nie opuścił tego domu i że jest w nim w tej chwili.Mówił z wyraźną szczerością, niezwykle poważnie.Ojciec Murchison patrzył mu prosto w twarz, prosto w jego chłodne, przytomne oczy.- Nie - ciągnął profesor, jakby w odpowiedzi na nie sformułowane pytanie przyjaciela.- Jestem całkowicie zdrów na umyśle.Ta cała sprawa przedstawia mi się równie niewiarygodnie, jak musi wyglądać w oczach Ojca.Lecz jak Ojciec wie, ja nigdy nie przeciwstawiam się faktom, nawet dziwnym.Staram się jedynie zbadać je dokładnie.Byłem już u lekarza: upewnił mnie, że jestem zupełnie zdrów.Przerwał, jakby czekając, co ma do powiedzenia Murchison.- Niech pan mówi dalej, profesorze.Pan nie skończył.- Tej nocy czułem, że ktoś wszedł do domu i pozostał w nim.Byłem o tym przekonany i to przekonanie wzrastało we mnie.Położyłem się spać i wbrew przewidywaniom spałem równie dobrze jak zwykle.Ale ledwie obudziłem się wczoraj rano, wiedziałem, że w moim domu przebywa jedna osoba więcej.- Czy mogę panu przerwać? Skąd pan o tym wiedział?- Wyraźnie to czułem.Mogę tyle tylko powiedzieć, że byłem doskonale świadomy obecności obcej osoby w obrębie mojego domu, w pobliżu mnie.- To bardzo dziwne - powiedział Ojciec.- Czy na pewno nie jest pan przepracowany? Czy umysł pański nie jest zmęczony? Czy jasno pan rozumuje?- Najzupełniej.Nigdy nie czułem się lepiej.Gdy zszedłem rankiem na śniadanie, spojrzałem badawczo w twarz Pittinga.Była równie chłodna, spokojna i bez wyrazu jak zwykle.Na pewno nie był niczym wzburzony.Po śniadaniu zasiadłem do pracy, bez przerwy świadom obecności tego intruza.Niemniej pracowałem kilka godzin, czekając jak gdyby dalszego ciągu czegoś, co rozwiązałoby mrok tajemnicy wokół tego wydarzenia.Zjadłem obiad.Wziąłem płaszcz i kapelusz, otworzyłem drzwi i wyszedłem na ulicę.Natychmiast uświadomiłem sobie, że intruz zniknął, uświadomiłem to sobie, aczkolwiek byłem przecież na ulicy, otoczony ludźmi.Wtedy poczułem z absolutną pewnością, że ta istota w moim domu musi o mnie myśleć, że nawet mnie szpieguje.- Chwileczkę - przerwał Ojciec.- Co pan odczuwał? Czy może coś w rodzaju strachu?- Ależ nie.Byłem tylko ogromnie zaskoczony i zaciekawiony, ale nie czułem lęku.Odbyłem wykład równie łatwo jak zwykle i wieczorem wróciłem do domu.Wchodząc byłem doskonale świadom, że intruz nadal w nim przebywa.Ubiegłego wieczoru sam jeden zasiadłem do stołu, a godziny po kolacji spędziłem na czytaniu naukowego dzieła, które interesuje mnie ogromnie.Ale podczas czytania ani na chwilę nie straciłem świadomości, że ktoś - niezmiernie mną zaprzątnięty - jest tuż obok mnie.Powiedziałbym nawet, że wrażenie to potęgowało się nieustannie i w chwili, gdy wstałem, aby pójść spać, nasunął mi się bardzo dziwny wniosek.- Jaki? Jaki to był wniosek?- Że ten ktoś czy coś, kto wszedł do tego domu w czasie mej krótkiej nieobecności, był mną bardzo, był mną więcej niż zainteresowany!- Więcej niż zainteresowany?- Lubił mnie albo zaczynał mnie lubić.- O! - wykrzyknął Ojciec.- Teraz rozumiem, dlaczego spytał mnie pan, czy jest w panu coś, co mogłoby przyciągać nieodparcie jakąś istotę ludzką albo zwierzęcą.- Tak.Skoro tylko nasunął mi się ten wniosek, to wyznać muszę, proszę Ojca, że moja zaostrzona ciekawość zabarwiła się innym jeszcze uczuciem.- Uczuciem strachu?- Nie.Jakiejś odrazy, zniecierpliwienia.Ale strachu - nie, nie.- Guildea znowu spojrzał na klatkę z papugą.- Czego miałbym się bać? - dodał.- Nie jestem dzieckiem, żeby drżeć przed zjawami.Przy ostatnich słowach profesor podniósł głos.Potem podszedł prędko do klatki i szybkim, zdecydowanym ruchem zerwał z niej zielone sukno.Ukazał się Napoleon wyraźnie drzemiący, z głową lekko przechyloną na bok.Ożywił się pod wpływem światła, poruszył się, nastroszył pióra wokół szyi, zmrużył oczy i począł przesuwać się bokiem po grzędzie w tę i tamtą stronę, a głową rzucał naprzód i w tył z energią i wyrazem bezsensownej zarozumiałości.Guildea stał przy klatce, bacznie wpatrując się w papugę z uwagą aż nienaturalnie skupioną.- Jakie te ptaki niedorzeczne - powiedział wreszcie, wracając do kominka.- Nie ma mi pan już nic więcej do powiedzenia? - spytał Ojciec.- Tyle że nie opuszcza mnie świadomość czyjejś obecności w moim domu.I czuję wytężoną uwagę, skupioną na sobie.Jestem nadal zirytowany, powiem nawet, poważnie rozdrażniony.- I nawet teraz czuje pan obecność kogoś obcego?- Tak, również i w tej chwili.- Czy pan przez to rozumie, że właśnie w tym pokoju, tu, przy nas?- Muszę powiedzieć: tak.W każdym razie blisko nas.Znowu zerknął szybko, niemal podejrzliwie, w kierunku klatki.Ptak siedział teraz spokojnie na grzędzie.Głowę miał przekrzywioną nieco na bok i zdawał się uważnie czegoś nasłuchiwać.- Ten ptak będzie jutro naśladował ton mojego głosu jeszcze poprawniej niż dotychczas - powiedział Ojciec, patrząc uważnie na profesora swymi łagodnymi, niebieskimi pozami.- A zawsze naśladował mnie bardzo umiejętnie.Profesor drgnął lekko.- Tak - powiedział.- Tak, bez wątpienia.No dobrze, ale co Ojciec myśli o mojej sprawie?- Nic.Dosłownie nic.To się absolutnie nie da wytłumaczyć.Mogę być z panem szczery, prawda?- Oczywiście.Przecież dlatego to Ojcu opowiedziałem.- Prawdopodobnie jest pan przepracowany, przemęczony, wcale o tym nie wiedząc.- Więc według Ojca doktor omylił się, mówiąc, że wszystko ze mną w porządku?- Tak.Guildea wystukał popiół z fajki o kominek.- Być może - powiedział.- Nie jestem tak nierozsądny, by zaprzeczyć takiej możliwości, chociaż nigdy w życiu nie czułem się równie dobrze jak teraz [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • listy-do-eda.opx.pl