[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.144Krążyła po całym domu i otwierała bez ładu i składu różne drzwi.Nie mogła znaleźć nic, co mogłoby naprowadzić ją na ślad rodziny.W końcu postanowiła raz jeszcze zajrzeć do pokoju ciotki.Stanęła przed drzwiami i zastanawiała się, czy uda jej się wejść dostatecznie cicho, aby jej nie zbudzić, i w jakiej zastanie ją postaci.Ręka trzymająca lampę trzęsła jej się jak w ataku febry.–Panno Julio! – głos za jej plecami sprawił, że podskoczyła i upuściła światło.– Co panna robi na korytarzu nocą? – obok stała kucharka w koszuli i czepku na głowie.– Wyszłam za potrzebą i przestraszyła mnie panna niewymownie, krążąc tu jak duch w białej koszuli!–Ach, to tylko ty!–A kogo się panienka spodziewała? Drzewołaka?–Drzewołaka? Co to?–Och, krążą tutaj takie historie dla naiwnych dzieci o ludziach zamienionych w drzewa, czy coś takiego.Wie panienka, każdy region ma swoje strachy, jeden wilkołaki, inny strzygi czy wampiry albo ducha białej damy, a my mamy drzewołaki.No, ale nie odpowiedziała panna, co to za nocne spacery?–Ja… chciałam tylko o coś zapytać ciocię.Coś sobie przypomniałam, cośważnego.–O, to na pewno mogłoby poczekać do rana, ale nawet jeśli to pilne, to musi panienka być cierpliwa, bo pani Alicja wyjechała wieczorem.Martwiła się o panienkę bardzo, bo ciągle się panna gubi albo miewa jakieś koszmary i chce sprowadzić jakiego doktora, co by z panną porozmawiał.–Naprawdę? – ucieszyła się Julia, ale wcale nie z wizyty rzekomego lekarza, tylko z powodu nieobecności ciotki.Bez niej czuła się znacznie bezpieczniej.– W takim razie skorzystam z toalety i też się położę.Dobranoc.–Dobranoc, panienko – odparła kucharka i z szelestem wykrochmalonej koszuli ruszyła do pokoju dla służby.Julia podniosła lampę, która szczęśliwie się nie rozbiła, odczekała chwilę i ostrożnie nacisnęła klamkę pokoju ciotki.Był otwarty.Wśliznęła się do środka.Na dworze zaczynało już świtać.Delikatny blask poranka sączył się przez niezasłonięte okno.Obeszła całe pomieszczenie, zaglądając w każdy kąt.I wtedy to zobaczyła.Ogromna szafa, a na niej wyryta płaskorzeźba przedstawiająca obrzydliwy świerk na tle padających płatków śniegu.Otworzyła drzwi.W środku wisiały suknie starszej pani, na dole stały buty.Rozsunęła ubrania.Tylna ścianka szafy wyglądała zwyczajnie.Julia przyjrzała się uważnie i zaczęła wodzić po niej145palcami.Natrafiła na wystający sęk.Przycisnęła mocno.Ścianka odskoczyła i odsunęła się wolno.Przed Julią widniało kolejne pomieszczenie.Ostrożnie weszła do środka.To był pokój dziecinny.Na sosnowych regałach porozkładane były zabawki: pluszowe niedźwiadki, drewniana kolejka i koń na biegunach.Na środku pokoju, na okrągłym puszystym dywanie stała kołyska.Miała dziwne rzeźbienia o nieregularnym kształcie.Coś było nie tak z tym pokojem.Julia podniosła wyżej lampę i podeszła do okna.Odsłoniła ciężkie czarne kotary.Szary brzask wpłynął do wnętrza, oświetlając odrobinę pomieszczenie.Julia podeszła do kołyski.Z przerażeniem zrozumiała, co się nie zgadzało.Ciemny, puszysty dywan okazał się być czarną ziemią.Ciotka mieszkała na parterze, a dom nie miał piwnic.Na środku tego pokoju wykrojono po prostu olbrzymią okrągłą dziurę w drewnianej podłodze.Kołyska, która tu stała, tak naprawdę wyrastała prosto z ziemi, a dziwne rzeźbienia wokół były konarami obejmującymi łóżeczko jak zazdrosne ramiona matki.Julia zacisnęła oczy i bała się zajrzeć do środka, ale wiedziała, że musi to zrobić.Z trudem rozwarła powieki.W środku leżał mały, słodki i różowy bobas.Nie miał kołdry ani poduszeczki, położono go w kołysce wypełnionej ziemią.Był nagusieńki, a w zaciśniętej piąstce trzymał jedną zieloną gałązkę, która owinęła się wokół przegubu jego dłoni.–Jasiu! – wyszeptała Julia i wyciągnęła rękę, aby pogłaskać go po głowie.Ale tam, gdzie do tej pory wiły się jasne i mięciutkie włoski, teraz wyczuła szorstki mech.Krzyknęła z rozpaczą.Obudzony chłopczyk otworzył powieki i zakwilił cicho.Julia zakryła swoje usta dłonią.Nie spoglądała na nią para niebieskich ocząt, lecz wpatrywały się w nią ślepo dwa zielone listki.Dziewczynka poczuła mdłości i zwymiotowała na ziemię.Potem ostrożnie wzięła dziecko na ręce.Długa zielona macka wyrastała z kołyski i zagłębiała się w plecy chłopca, łącząc z jego kręgosłupem.Julia zdecydowanym ruchem wzięła lampę i podpaliła mackę i całą kołyskę.Chłopczyk przez chwilę zaskowyczał ze straszliwym bólem, po czym uspokoił się, a na Julię znowu patrzyła para niebieskich oczu.Pocałowała go w jasną główkę, którą znów porastały mięciutkie loczki, potem zdjęła medalik i zawiesiła na szyi malca.Płonąca żywa kołyska zaczęła wydawać straszliwe dźwięki.Brzmiały jak potworne krzyki wściekłości i bólu [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • listy-do-eda.opx.pl