[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Trzymaliœmy wartê jak na nieprzyjacielskiej ziemi.Zrazu, gdy przysz³a mojakolej, by³em tak niespokojnie czujny, i¿ ka¿dy cieñ zdawa³ mi siê napastnikiem.Wreszcie wzi¹³em siê w garœæ i zmusi³em moj¹ wyobraŸniê do pos³uszeñstwa.Chocia¿ dzieñ by³ bezs³oneczny, w nocy wyszed³ ksiê¿yc.Œwieci³ wyj¹tkowomocno, a w jego promieniach ca³y œwiat sta³ siê srebrzysto-czarny: srebrzystyna otwartej przestrzeni, a czarny tam, gdzie k³ad³y siê cienie.Istnia³o tutaj¿ycie.Raz us³ysza³em têtent koni, a nasze konie zar¿a³y cicho i szarpa³y siêna uwiêzi, jak gdyby obok galopowali ich dzicy krewni.Potem dobieg³ z oddalismêtny g³os, niby wycie poluj¹cego wilka, to znów poszybowa³o nad naszym obozemcoœ ogromnego, skrzydlatego, jakby chc¹c wyba­daæ, czym jesteœmy.Lecz same zsiebie nie by³y to rzeczy straszne, bowiem wiadomo nam by³o, ¿e na Od³ogach¿yj¹dzikie konie, wilki dobrze s¹ znane w dolinach, zaœ nocni skrzydlaci myœliwipoluj¹ wszêdzie.Nie, nie niepokoi³y mnie te odg³osy, ale to, czego nie s³ysza³em.By³em bowiemprzekonany, zupe³nie jakbym to widzia³ przed sob¹, ¿e na tej czarno-srebrzystejziemi czai³o siê coœ lub ktoœ, kto patrzy³ i s³ucha³ tak samo bacznie jak ja.Lec¿ czy mia³o to dobre, czy z³e zamiary - nie umia³em odgadn¹æ.Zwidy znik³y wraz ze wschodem s³oñca.W œwietle dziennym ziemia rozci¹ga³a siêprzed nami równinna i pusta: Przeszliœmy przez garb mostu i pod¹¿yliœmy przedsiebie, widz¹c coraz wyraŸniej przed sob¹ góry.Przed po³udniem dotarliœmy na pogórze.Tam piêtrzy³y siê wzniesienia oostrzejszych szczytach, ni¿ znane nam z naszego w³asnego kraju, jakby ziemiê ikamieñ ciosano no¿em.Droga ju¿ nie by³a prosta, ale zwêzi³a siê tak, ¿e ramiêw ramiê mog³o ni¹ jechaæ najwy¿ej dwóch.Wi³a siê, skrêca³a, bieg³a w górê i wdó³ jakby jej budowniczowie szukali naj³atwiejszego szlaku przez ten labiryntwzgórz.Tak¿e tutaj Stara Rasa pozostawi³a po sobie œlady.Wy­rzeŸbione wkamiennych œcianach spogl¹da³y na nas twarze, niektóre zniekszta³cone, niektóreo ludzkim wygl¹dzie, ³agodne, oraz wstêgi run.Riwal spisywa³ je pilnie.Nikt nie potrafi³ czytaæ pisma Dawnych, Riwal jednak ¿ywi³ nadziejê, ¿e kiedyœjemu to siê uda.Musieliœmy siê zatrzymywaæ, gdy spisywa³ runy, i po³udniepowita³o nas w w¹skiej dolinie, gdzie stanêliœmy pod podbródkiem ogromnejtwarzy, wyrzeŸbionej w œcianie urwiska.Przygl¹da³em siê jej ju¿ z dala, gdy podje¿d¿aliœmy i znajdowa³em w niej coœnieuchwytnie znajomego, choæ nie móg³bym rzec co.To dziwne: chocia¿ otacza³y nas zewsz¹d dzie³a r¹k tych, którzy odeszli,opuœci³o mnie tu uczucie, ¿e jestem œledzony, jakby to, co kiedyœ tu ¿y³o -znik³o, nie pozostawiaj¹c stra¿y.Tote¿ wst¹pi³ we mnie duch, bowiem od czasuburzy czu³em siê przygnêbiony,- Czemu mog³y s³u¿yæ te wszystkie rzeŸby? - dziwi³emsiê.- Im dalej siê posuwamy, tym ich wiêcej na skalnych œcianach.Riwal prze³kn¹³ kês suchara, zanim odpowiedzia³:- Mo¿e doje¿d¿amy do jakiegoœ wa¿nego miejsca, o³tarza lub miasta.Od latzbieram i badam opowieœci kupców, ale nie znam nikogo, kto by zapuœci³ siê w testrony.Dostrzeg³em, ¿e by³ podniecony i wiedzia³em, ¿e spo­dziewa siê odkrycia,wiêkszego ni¿ te, których w ci¹gu lat dokona³, wêdruj¹c po Od³ogach.Nied³ugobawiliœmy nad posi³kiem, poniewa¿ jego entuzjazm i mnie siê udzieli³.Wnetruszyliœmy dalej spod wielkiej brody.Droga nadal wi³a siê miêdzy wzgórzami, a kszta³ty rzeŸb coraz wiêcej zawiera³yszczegó³Ã³w.Nie widzieliœmy ju¿ wiêcej g³Ã³w lub twarzy.Teraz to runy bieg³ypod³ug zawi³ych wzorów linii i kó³.Przy jednym z nich Riwal œci¹gn¹³ lejce:- Wielka Gwiazda! - By³ wyraŸnie przejêty: Przy­gl¹daj¹c siê bli¿ejdrobiazgowemu wzorowi, wreszcie do­strzeg³em jego podstawowy zarys: kszta³tpiêcioramiennej gwiazdy, zdobionej takim -bogactwem linii, zakrêtasów i innychudziwnieñ, ¿e odczytanie tego wymaga³o dok³ad­nego przyjrzenia siê.Wielka Gwiazda? - powtórzy³em pytaj¹c.Riwal zsiad³ z konia i podszed³ do kamiennej œciany, na której widnia³ ówg³êboko r¿niêty wzór.Przesun¹³ palcami wzd³u¿ jego linii tak wysoko, jak tylkomóg³ siêgn¹æ, jakby chcia³ siê przekonaæ; dotkn¹wszy, ¿e to, co widz¹ jegooczy, rzeczywiœcie istnieje.- To sposób - tyle nam wiadomo - na wezwanie jednej z najwy¿szych Mocy -odpar³.- Chocia¿ dla nas jest stracone ws¿ystko prócz znaku.Nigdy dot¹d niewidzia³em jej w tak bogatej oprawie.Muszê to przerysowaæ!Natychmiast wyj¹³ róg z inkaustem, ciasno zakrêcony na czas podró¿y, pióro ikawa³ek pergaminu i zacz¹³ kopiowaæ wzór.Tak zatraci³ siê w swojej pracy, ¿ezacz¹³em siê niepokoiæ: Wreszcie uczu³em, ¿e ju¿ nie usiedzê d³u¿ejpatrz¹c jak z wolna kreœli.Pilnie przygl¹da³ siê ka¿dej czêœci wzoru, zanimprzeniós³ j¹ na pergamin.- Pojadê naprzód - powiedzia³em.Mrukn¹³ coœ w od­powiedzi, zajêty prac¹.Odjecha³em, a wkrótce Droga po raz ostatni zakrêci³a ­i urwa³a siê.Na g³adkiej kamiennej œcianie wznosz¹cej siê przede mn¹ nie by³o œladu ¿adnejbramy ani wrót, a jednak bruk koñczy³ siê równo ze œcian¹ urwiska.Patrzy³emnie wierz¹c w³asnym oczom na ten nag³y i zdawa³oby siê - bezsen­sowny, kresnaszej wyprawy.Droga, która zaczê³a siê w martwym punkcie i koñczy³a tak samo?Dlaczego i po co j¹ zbudowano?Zsiad³em z konia i podszed³em bli¿ej.Przesun¹³em koniuszkami palców poœcianie.Wyczu³em najprawdziw­szy, lity kamieñ, do niego dobiega³a Droga i - towszystko.Schyliwszy siê zbada³em jedn¹ stronê bruku, potem drug¹, wreszciezszed³em z niego, by poszukaæ jakiegoœ wyjaœnienia.Znalaz³em dwie kolumny, pojednej z ka¿dej strony Drogi, jakby sta³y po bokach bramy [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • listy-do-eda.opx.pl