[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Koman­dosi, w sposób ca³kowicie profesjonalny, rozmieœcili siê tak, byubezpieczyæ ca³¹ powierzchniê œluzy.Aaron ruszy³ na­przód.Pomyœla³, ¿ekapitan stoj¹cy poœrodku grupy jest doskona³ym sobowtórem martwego androida,który przyby³ na statku ratunkowym porucznik Ripley.- Meldujê siê, sir - oznajmi³, gdy zatrzyma³ siê przed oficerem i zasalutowa³dziarsko.- Stra¿nik Aaron 137512.Kapitan zignorowa³ go.- Gdzie porucznik Ripley? Czy jeszcze ¿yje ?Lekko ura¿ony t¹ obojêtnoœci¹, lecz nadal skory do pomocy, Aaron odpar³ szybko:- Tak jest, sir.Jeœli ¿yje, jest w formierni.Wszyscy s¹ w hucie o³owiu razemz besti¹, sir.Absolutne szaleñstwo.Nie chcieli czekaæ.Próbowa³em impowiedzieæ.Oficer przerwa³ mu nagle.- Widzia³ pan tê bestiê?- Tak jest, sir.Potworna.Niewiarygodna.Porucznik Ripley ma tak¹ w brzuchu.- Wiemy o tym.- Skin¹³ poœpiesznie g³ow¹ w stronê komandosów.- Przejmujemykierownictwo.Proszê nam pokazaæ, gdzie pan j¹ widzia³ po raz ostatni.Aaron skin¹³ g³ow¹ i ochoczo poprowadzi³ ich w g³¹b kompleksu.Ripley i Dillon nie przestawali siê cofaæ w g³¹b formierki a¿ do chwili, gdy zaich plecami znalaz³ siê cera­miczny stop i nie by³o ju¿ za nimi nawet skrawkamiej­sca, w którym mogliby stan¹æ.Tarcie przek³adni przyku³o jej uwagê.Wgórze dostrzeg³a poruszaj¹c¹ siê maszyneriê.Rafineria zareagowa³a wnieub³agany sposób na zaprogra­mowan¹ sekwencjê.- Wspinaj siê - powiedzia³a swemu towarzyszowi.­To nasza jedyna szansa!- A co z tob¹? - zapyta³ Dillon, gdy obcy dosta³ siê do tylnej czêœciformierki, wepchniêty tam przez ma­sywny t³ok.- On mnie nie zabije.- Nie pieprz! Tu bêdzie dziesiêæ ton gor¹cego metalu.- Œwietnie! Wci¹¿ ci powtarzam, ¿e chcê umrzeæ.- Tak, ale ja nie.Wkrótce obcy mia³ siê znaleŸæ tu¿ za nimi.- Teraz masz szansê - krzyknê³a Ripley.- Ruszaj!Zawaha³ siê, po czym chwyci³ j¹.- Zabieram ciê ze sob¹.- Popchn¹³ j¹ przemoc¹ ku górze.Wspina³ siê pomimo jej oporu.Ujrzawszy, ¿e bez niej nie pójdzie, pod¹¿y³a zniechêci¹ za jego przyk³adem i ruszy³a przed nim w górê po œcianie formierki.Obcy od­wróci³ siê od t³oka, zauwa¿y³ ich i ruszy³ za nimi.Na szczycie formierki Ripley usadowi³a siê bezpiecznie na jej krawêdzi isiêgnê³a rêk¹ w dó³, by pomóc Dillonowi.Wewnêtrzne szczêki œcigaj¹cego goobcego wystrzeli³y na zewn¹trz.Dillon wierzgn¹³ nog¹ w dó³ i ci¹³ topor­kiem.Ripley podjê³a dalsz¹ wspinaczkê, podczas gdy Dillon odpiera³ ataki.Dodatkowyha³as przyci¹gn¹³ jej uwagê ku suwnicy bramowej, która zaczê³a naglefunkcjonowaæ.Do­strzeg³a w œrodku Morse'a, który przeklina³ i wali³ piêœci¹ wtablicê rozdzielcz¹.Na wierzcho³ku platformy obserwacyjnej pojawi³a siê grupka ¿o³nierzyTowarzystwa.Ich dowódca ogarn¹³ jednym spojrzeniem wszystko, co dzia³o siê nadole.Morse dos­trzeg³, ¿e krzycz¹ coœ do niego, lecz zignorowa³ ich, pracu­j¹cjak oszala³y nad urz¹dzeniami steruj¹cymi.P³ynny ju¿ teraz stop zakipia³ w chwili, gdy pojemnik przechyli³ siê.- Nie rób tego! - zawo³a³ kapitan nowo przyby³ych.- Nie!Obcy by³ ju¿ teraz bardzo blisko, lecz nie wystarcza­j¹co blisko.Nie ca³kiem.Roz¿arzony do bia³oœci p³ynny metal sp³yn¹³ w dó³ obok Ripley i Dillona.Intensywne gor¹co bij¹ce od strumienia zmusi³o ich oboje do os³oniêcia twarzyd³oñmi.Metalowa kaskada uderzy³a obcego, który run¹³ z piskiem z powrotem doformierki.Gdy go zmiot³a, p³omienie wystrzeli³y we wszystkich kierunkach.Wysoko nad nimi Morse podniós³ siê i spojrza³ w dó³ przez okienko dŸwigu.Jegotwarz upodobni³a siê do wyra¿aj¹cej satysfakcjê maski.- Na¿ryj siê, ty nêdzny kutasie!Dillon do³¹czy³ do Ripley na krawêdzi formierki.Oboje wpatrywali siê w dó³,zas³aniaj¹c twarze przed gor¹cem buchaj¹cym z jeziora kipi¹cego metalu.Naglejej uwagê przyci¹gnê³o poruszenie po drugiej stronie hali.- S¹ tutaj! - chwyci³a z rozpacz¹ swego towarzysza.- Dotrzymaj obietnicy!Dillon wbi³ w ni¹ wzrok.- Naprawdê tego chcesz'?- Tak.Mam go w brzuchu! Przestañ siê opierdalaæ!Niepewnie obj¹³ rêkoma jej gard³o.Spojrza³a na niego gniewnie.- Zrób to!Zacisn¹³ palce.Lekki nacisk, szarpniêcie i skrêci³by jej kark.To by³owszystko.Chwila wysi³ku, wytê¿enia.Nie chodzi³o o to, ¿e nie wiedzia³, jak tozrobiæ, ¿e nie robi³ tego ju¿ kiedyœ, dawno temu.- Nie mogê! - Odmowa wydar³a siê z jego gard³a, na wpó³ krzyk, na wpó³krakanie.- Nie mogê tego zrobiæ! - Spojrza³ na ni¹ niemal z b³aganiem.Wyraz jego twarzy przeszed³ w przera¿enie, gdy odwróci³ siê, by stan¹æ twarz¹ wtwarz z p³on¹cym i dymi¹cym obcym.Pozbawiony nadziei pozwoli³ wci¹gn¹æ siê wjego objêcia.Obaj zniknêli pod zm¹con¹ powierzchni¹ stopionego metalu.Ripleyspogl¹da³a na to zdumiona, z obrzydzeniem i fascynacj¹ zarazem.W chwilêpóŸniej ponownie pojawi³a siê zakrzywiona czaszka obcego.Ociekaj¹c p³ynnymmetalem zacz¹³ z wysi³kiem wydobywaæ siê z formierki.Rozejrza³a siê wokó³ szaleñczo.Dostrzeg³a ³añcuch awaryjny.By³ stary iskorodowany i to samo mog³o dotyczyæ urz¹dzeñ steruj¹cych, które uruchamia³.Nie mia³o to jednak znaczenia.Nie pozosta³o jej nic innego.Szarpnê³agwa³townie.Woda trysnê³a z wielkiej wie¿y gaœniczej zawieszonej ponad krawêdzi¹ formierki.Ripley zapl¹ta³a siê w ³añcuch.Nie mog³a siê uwolniæ.Przemoczy³ j¹ strumieñwody, pod wp³ywem którego zakrêci³a siê, zataczaj¹c ciasne spirale.£añcuch niechcia³ jednak puœciæ.Zimna woda uderzy³a w obcego i w jego p³aszcz z go­r¹cego metalu.G³owaeksplodowa³a jako pierwsza, za ni¹ reszta cia³a, a na koñcu formierka, z którejposypa³y siê kawa³ki przech³odzonego metalu oraz buchnê³a para.Morse'a rzuci³ona pod³ogê kabiny dŸwigu, który zako³ysa³ siê na swych podporach.Oddzia³komandosów pad³ odruchowo na ziemiê w poszukiwaniu schronienia.Ciep³a woda i szybko stygn¹cy metal opad³y na formierkê niczym deszcz.Gdy potop siê skoñczy³, ekipa komandosów ponownie zaczê³a siê zbli¿aæ.Niewczeœniej jednak ni¿ ko³ysz¹ca siê na ³añcuchu Ripley zdo³a³a siê wdrapaæ naplatformê dŸwigu.Morse wyci¹gn¹³ rêkê, by jej pomóc.Gdy ju¿ tam siê znalaz³a, opar³a siê o barierê ochronn¹ i spojrza³a w dó³ downêtrza pieca.Znowu nadszed³ czas na wymioty.Ataki nudnoœci i bólu pojawia³ysiê os­tatnio coraz czêœciej.Dostrzeg³a ludzi Towarzystwa id¹cych w górê po schodach w kierunku dŸwigu.Aaron szed³ na czele.Próbowa³a uciec, nie mia³a ju¿ jednak dok¹d pójœæ.- Nie zbli¿ajcie siê! - krzyknê³a.- Zostañcie na miejscu.Aaron zatrzyma³ siê.- Zaczekaj.Oni chc¹ ci pomóc.Spojrza³a na niego.Czu³a litoœæ do biednego prostaczka.Nie mia³ pojêcia, ojak¹ stawkê toczy siê gra i co by siê zapewne z nim sta³o, gdyby Towarzystwowreszcie zdoby³o to, czego pragnê³o.Tylko ¿e do tego nie dojdzie.Ogarnê³a j¹ kolejna fala md³oœci.Zachwia³a siê oparta o porêcz.Gdy siêwyprostowa³a, zza pleców uzbrojonych komandosów wy³oni³a siê jakaœ postaæ.Wbi³a w ni¹ wzrok, niepewna z pocz¹tku, co widzi [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • listy-do-eda.opx.pl