[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.A Jimmy Garraty nie by³ ja­kimœ propagatoremWielkiego Marszu.Wiêc jednego dnia do­sta³ telegram, a nastêpnego dwaj¿o³nierze pojawili siê na pro­gu i Jimmy Garraty uda³ siê z nimi, zawadiaka;jego ¿ona zamknê³a drzwi blada jak kreda, a kiedy Garraty spyta³, gdzie tatuœidzie z panami ¿o³nierzami, da³a mu w twarz tak mocno, ¿e rozciê³a wargê, ikaza³a siê zamkn¹æ, zamkn¹æ! Od tamtej pory nie widzia³ wiêcej ojca.To by³ojedenaœcie lat temu.Sprz¹tanie do czysta.Odwonniono, zdezynfekowano,spasteryzowano, zafoliowano pró¿niowo i od³upie¿ono.- Mia³em brata, który narobi³ sobie k³opotów - zwierzy³ siê Barker.- Niezadar³ z pañstwem, tylko z prawem.Ukrad³ samochód i przejecha³ z naszegomiasta a¿ do Hattiesburg w stanie Missisipi.Dosta³ dwa lata w zawieszeniu.Teraz nie ¿yje.- Nie ¿yje? - us³yszeli g³os trzeszcz¹cy niczym wysch³e ³u­piny, jakby odezwa³siê upiór.To do³¹czy³ do nich Olson.- Dosta³ ataku serca - wyjaœni³ Baker.- Mia³ tylko trzy lata wiêcej ode mnie.Mama zawsze mówi³a, ¿e by³ jej krzy­¿em, ale narozrabia³ tylko raz.Mniebardziej siê uda³o.Przez trzy lata by³em nocnym jeŸdŸcem.Wiecie, to takiepop³uczy­ny po Klanie.Na Bakera w³aœnie pad³y promienie s³oñca przeœwieca­j¹ce miêdzy drzewami.Jegotwarz wyra¿a³a wstyd, ale i po­czucie godnoœci.- To wykroczenie podpadaj¹ce Patrolom, ale nic mnie to nie obchodzi³o.Mia³emtylko dwanaœcie lat, kiedy siê w to wpakowa³em.Wiecie, teraz na te nocnewyskoki napala siê ma³o kto poza dzieciakami.Starsi nie s¹ tacy g³upi.Mówili,co mamy robiæ, i klepali nas po g³owach, ale nie ruszali ty³­ków z miejsca,¿eby ich nie spatrolowali, byli na to za m¹­drzy.Zrezygnowa³em z tego, kiedysfajczyliœmy krzy¿ na trawniku przed domem jednego Murzyna.By³em chory zestrachu.I ze wstydu.Czemu komuœ zale¿a³o, ¿eby fajczyæ krzy¿ na trawnikujakiegoœ Murzyna? Jezu Chryste, takie ja­ja to siê robi³o za dawnych czasów, conie? - Baker pokrêci³ g³ow¹.- To nie mia³o sensu.Znów o¿y³y karabiny.- Nastêpny - powiedzia³ Scramm.Mia³ zatkany nos, otar³ go wierzchem d³oni.- Trzydziesty czwarty - obliczy³ Pearson.Wyj¹³ jedno-centówkê z kieszeni i prze³o¿y³ do drugiej.- Wzi¹³em z sob¹ dziewiêædziesi¹tdziewiêæ centów.Za ka¿dym razem, kiedy ktoœ zalicza czerwon¹ kartkê, wk³adamcenta do drugiej kie­szeni.A kiedy.- To makabryczne! - wykrzykn¹³ Olson.Jak zaszczute zwierzê wpatrywa³ siê wPearsona.- A nie wzi¹³eœ laleczek voodoo?Pearson nic nie odpowiedzia³.Z zak³opotaniem patrzy³ na mijane p³owe pola.Wreszcie mrukn¹³:- Wcale tak nie myœla³em.To by³o na szczêœcie.- To œwiñstwo - zaskrzecza³ Olson.- Ohyda.To.- Daj se siana - powiedzia³ Abraham.- Daj se siana, bo mnie szlag trafi.Garraty spojrza³ na zegarek.Dwadzieœcia po ósmej.Czterdzieœci minut dojedzenia.Pomyœla³, jak mi³o by³oby wejœæ do którejœ z jad³odajni rozsianychprzy drodze, wygod­nie siê usadowiæ na tapicerowanym sto³ku przy barze,po­stawiæ nogi na podpórce (o Bo¿e, co za ulga!) i zamówiæ stek, sma¿on¹cebulkê i frytki, a na deser wielki talerz lodów wa­niliowych z polew¹truskawkow¹.A mo¿e wielki talerz spa­ghetti ze zrazikami, do tego w³oski chlebi jeszcze zielony groszek p³ywaj¹cy w mase³ku, l mleko.Ca³e dzbanisko mle­ka.Do diab³a z tubkami i manierkami destylowanej wody.Mleko i solidne ¿are³ko, ikrzes³o, na którym mo¿na wygod­nie siedzieæ przy stole.Czy to nie piêknawizja?Pod wielkim wi¹zem roz³o¿y³a siê piêcioosobowa rodzi­na - matka, ojciec, syn,córeczka i siwow³osa babcia.Urz¹­dzili sobie poranny piknik, zajadali kanapkii popijali chy­ba kakao.Pomachali radoœnie zawodnikom.- Chamy - mrukn¹³ Garraty.- Co mówisz? - spyta³ McVries.- Chcia³bym usi¹œæ i coœ zjeœæ.Popatrz na tych ludzi.Pie­przone stado œwiñ.- Zachowywa³byœ siê tak samo - powiedzia³ McVries.Obdarzy³ promiennymuœmiechem babuniê, która macha³a rêk¹ i gryz³a - a w³aœciwie miêdli³a dzi¹s³ami- kanapkê z jaj­kiem na twardo i sa³at¹.- Niech ich cholera! Siedz¹ i jedz¹, podczas kiedy banda g³oduj¹cych.- Nie g³odujemy, Ray.Tylko tak siê wydaje.- No to g³odnych.- Umys³ nad materi¹ - patetycznie wydeklamowa³McVries.- Umys³ nad materi¹, m³ody przyjacielu.- NieŸle udawa³ W.C.Fieldsa.- Do diab³a! Ty tylko nie chcesz przyznaæ mi racji.Ci lu­dzie to zwierzêta.Chc¹ zobaczyæ czyjœ mózg na drodze, to ich rajcuje.Nied³ugo czekaæ, a zobacz¹twój.- Nie w tym sprawa - spokojnie rzek³ McVries.- Sam mówi³eœ, ¿e kiedyœjeŸdzi³eœ ogl¹daæ Wielki Marsz.- Tak, by³em ma³y i g³upi!- No proszê, zawsze jakieœ usprawiedliwienie siê znajdzie! - McVries rozeœmia³siê krótkim, obrzydliwym œmiechem.-Pewnie, to zwierzêta.Myœlisz, ¿e akuratuda³o ci siê sformu­³owaæ nowe prawo natury? Twoja naiwnoœæ czasem mniezdumiewa.Francuscy arystokraci pieprzyli siê w cieniu gilo­tyny.Staro¿ytniRzymianie dupczyli siê podczas walk gla­diatorów.To rozrywka, Garraty.Nicnowego.- Znów siê rozeœmia³.Garraty s³ucha³ zafascynowany.Szed³ jak automat, ale by³ niejasno œwiadomy, ¿enogi ma napuchniête i œliskie, jak­by nape³nia³y siê rop¹.- Dalej, McVries! - powiedzia³ ktoœ.- Jesteœ przy drugiej bazie.Chceszzaatakowaæ trzeci¹?Garraty nie musia³ siê odwracaæ.Oczywiœcie, to by³ Steb-bins.Stebbins,wychud³y Budda.- Œmieræ fantastycznie podra¿nia zmys³y - powiedzia³ McVries.- Pamiêtasz tamtedwie dziewczyny i Gribble'a? Chcia³y siê przekonaæ, jak to jest, waliæ z siê ztrupem.To dopiero coœ naprawê nowego i innego ni¿ wszystko do tej pory.Niewiem, czy Gribble coœ z tego mia³, ale one na pew­no.Nie ma znaczenia, czy onijedz¹, czy pij¹, czy siedz¹ na kiblu.Jest im fajniej, fajniej im smakuje ifajniej ich rajcuje, bo maj¹ przed oczami trupy.Ale nawet nie to naprawdê jest mora³em, który wynika z tego naszego spaceru,Garraty.Mora³ jest taki, ¿e to oni maj¹ ³eb.Oni nie zostaj¹ rzuceni napo¿arcie lwom.Oni nie wlok¹ siê i nie marz¹ o tym, ¿eby strzeliæ kupê niedostaj¹c dwóch upomnieñ.Jesteœ durniem, Garraty.Ty, ja, Pearson, Barkovitch iStebbins, wszyscy jesteœmy durniami.Scramm jest durny, bo myœli, ¿e rozumie, oco tu chodzi, a nie rozu­mie.Olson jest durniem, bo zrozumia³ zbyt wiele zbytpóŸno.Tamci to zwierzêta, zgoda.Ale czy wiesz na pewno, ¿e dziê­ki temu myjesteœmy ludŸmi?Przerwa³, nie mog¹c z³apaæ tchu.- No i proszê - powiedzia³.- Zacz¹³eœ i podpuœci³eœ mnie.Kazanie numertrzysta czterdzieœci dwa z serii dwutysiêcz­nej i tak dalej, i tak dalej.Skróci³o mi ¿ycie przynajmniej o piêæ godzin.- Wiêc czemu to robisz? - zapyta³ Garraty.- Jeœli jesteœ taki m¹dry, czemu torobisz?- Powód jest taki sam dla wszystkich - powiedzia³ Stebbins ³agodnie, prawieczule.Usta mia³ spieczone od s³oñca, poza tym jego twarz pozosta³a g³adka,œwie¿a.- Chcemy umrzeæ, dlatego to robimy.Nie wiedzia³eœ tego, Garraty? Niewiedzia³eœ?Rozdzia³ ósmyTrzy, szeœæ, dziewiêæ, g¹ska wino pi³a,W tramwaju ma³pka tytoniem siê raczy³a.Tramwaj fik,Malpka tytoñ ³yk,I wszyscy pop³ynêli do nieba stateczkiem z piêtkichleba.Dzieciêca rymowankaRay Garraty zacisn¹³ mocno na biodrach pas z koncen­tratami i powiedzia³ sobiezdecydowanie, ¿e nie zje absolut­nie nic przynajmniej do wpó³ do dziesi¹tej.Wiedzia³ dobrze, ¿e ciê¿ko mu przyjdzie dotrzymaæ tego przyrzeczenia z³o¿o­negosamemu sobie.Skrêca³o go z g³odu.Wszêdzie wokó³ zawodnicy œwiêtowali koniecpierwszej doby na drodze.Scramm szczerzy³ siê do Garraty'ego, demonstruj¹c ja­mê ustn¹ pe³n¹ topionegoserka [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • listy-do-eda.opx.pl