[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ta metamorfoza nie jest bynajmniej jak¹œ makiaweliad¹ - zachodzi, odpostoju do postoju, z dziwaczn¹ prostot¹: mo¿na siê domyœliæ (póŸniej w tym siêupewnimy), ¿e Wieland przebieranki takie, tyle ¿e nie a¿ na raty, przechodzi³ju¿ wielokrotnie jako totumfacki pose³ Taudlitza.Gdy wiêc Wieland, który doEuropy pojecha³ jako pan Heinz Karl Muller, staje siê zbrojnym i konnymksiêciem de Rohan, ana­logicznej przemianie, zewnêtrznej przynajmniej, podle­gai Bertrand.Bertrand jest oszo³omiony i og³upia³y.Jecha³ do stryja, o którymdowiedzia³ siê, ¿e to pan ogromnych w³oœci, porzuci³ zawód kelnera, by staæ siêdziedzicem milionów, a wprowadzaj¹ go teraz w kr¹g kolorowej komedii czy farsy,której nie mo¿e zrozumieæ.Poucze­nia, jakich Wieland-Muller-de Rohan udziela³mu po drodze, powiêkszaj¹ tylko zamêt panuj¹cy w jego g³owie.Raz wydaje musiê, ¿e towarzysz zwyczajnie z niego kpi, raz, ¿e pcha go do zguby, to znów, ¿ewta­jemniczaj¹ go w ma³¹ cz¹stkê niepojêtej afery, której ca³oœci poznaæ narazie nie mo¿e; przyjd¹ chwile, w których bêdzie bliski ob³êdu.Pouczenia nies¹ wszak nigdy nazwaniem rzeczy po imieniu; ta instynktowna m¹droœæ jestw³asnoœci¹ wspóln¹ dworu.„Trzeba - g³osi de Rohan - zachowywaæ formy, jakichwymaga stryj (»pan stryj«, potem »JWielmo¿ny«, nareszcie - »Jego Wysokoœæ«!);imiê jego brzmi »Ludwik«, a nie »Zygfryd« - tego ostatniego nie wol­no nigdywymawiaæ.Od³o¿y³ je na bok - tak byæ musi!” - oœwiadcza Muller, staj¹c siêksiêciem.„Ma­j¹tek” przekszta³ca siê w „latyfundia”, a te - w „pañ­stwo” -tak, po trochu, podczas d³ugich dni konnej jazdy przez d¿unglê, a potem, wci¹gu ostatnich go­dzin, przebytych w z³oconej lektyce, niesionej przez oœmiunagich, muskularnych Metysów, widz¹c z jej ok­na orszak konnych rycerzy wszyszakach, Bertrand przekonuje siê o prawdzie s³Ã³w zagadkowego towa­rzysza.Potem przerzuca podejrzenia o szaleñstwo na niego w³aœnie i liczy ju¿ tylko nawidzenie ze stry­jem, którego zreszt¹ prawie nie pamiêta - widzia³ go po razostatni jako dziewiêcioletni malec.Lecz spotkanie jest oœrodkiem wspania³ej,efektownej uro­czystoœci, stanowi¹cej amalgamat wszelkich ceremonii, rytów iobyczajów, jakie by³ w stanie zapamiêtaæ Taudlitz, wiêc chór œpiewa i graj¹srebrne fanfary, wiêc wchodzi król w koronie, a przedtem lokaje wo³aj¹przeci¹gle „król!”, „król!” - odmykaj¹c rzeŸbione podwoje; Taudlitza otaczadwunastu „parów króle­stwa” (których wskutek omy³ki po¿yczy³, gdzie nienale¿a³o) i nastêpuje podnios³a chwila - Ludwik krzy­¿em ¿egna synowca, nazywago swym Infantem i daje mu do uca³owania pierœcieñ, d³oñ i ber³o.Gdy zaœpo­zostaj¹ sami na œniadaniu, obs³ugiwani przez wyfra­czonych Indian, wobeccudownego widoku, co rozta­cza siê z wysokoœci zamku na park i bij¹ce w nimœwietliste szeregi wodotrysków, Bertrand, patrz¹c na ów przepych, to znów naodleg³y pas majacz¹cej okrutn¹ zieleni¹ d¿ungli, która otacza ca³¹ posiad³oœæ,nie ma po prostu odwagi pytaæ stryja o cokolwiek i gdy ten ³agodnie go takpoucza, poczyna mówiæ mu: „Najjaœniejszy Panie”.„Tak trzeba.tego wymagaj¹wy¿sze racje.moje dobro w tym i twoje.” - mi³oœci­wie mówi doñGruppenfuhrer SS w koronie.Niezwyk³oœæ tej ksi¹¿ki bierze siê st¹d, ¿e jestona zespoleniem takich elementów, które wydaj¹ siê abso­lutnie do siebienieprzystaj¹ce.Albo coœ jest auten­tyczne, albo nieautentyczne, albo fa³szywe,albo prawdziwe, albo jest gr¹ udawan¹, albo spontanicznym ¿yciem, a tu mamyprzed sob¹ sk³aman¹ prawdê i autentyczny nieautentyk, a wiêc to, co jest narazi prawd¹, i fa³szem.Gdyby dworacy starego Taudlitza tylko odgrywali swojerole, dukaj¹c wyuczone na pa­miêæ teksty, mielibyœmy przed sob¹ martwe,kukie³­kowe widowisko, lecz oni sobie formê przyswoili, ka¿­dy po swojemu w ni¹wrós³, i tak ju¿ przywykli do niej przez lata, ¿e teraz, kiedy wnet poprzyjeŸdzie Bertranda poczynaj¹ spiskowaæ przeciw Taudlitzowi, ju¿ nie potrafi¹ca³kowicie wyzwoliæ siê z narzuconych schematów, tak ¿e sam spisek równie¿ jestdziwaczn¹ mieszanin¹ psychologiczn¹, niby tort z powid³ami, za­kalcem,makaronem i trupkami myszy, co siê orzecha­mi pod³awi³y.Albowiem autentyczn¹swoj¹ pasjê, rzeteln¹ namiêtnoœæ panowania oblek³ by³ Grup­penfuhrer w zlepeknonsensownie poprzekrêcanych wspomnieñ o historii francuskich Ludwików,historii branej z trzeciej rêki - romanside³ sensacyjno-awanturniczych; nawstêpie pos³uszeñstwa dla swojej ma­nii nie wymusza³, bo nie móg³, a jedynieop³aca³ je, i w tym czasie musia³ udawaæ, ¿e nie s³yszy, co byli szoferzy,podoficerowie, wachmani SS o nim i o tej ca³ej „imprezie” mówi¹ tu¿ za jegoplecami; a mia³ tyle rozs¹dku, by wszystko to spokojnie œcierpieæ - do momentu,w którym by³o mu ju¿ ³atwo strachem, przymusem, tortur¹ zdobywaæ pos³uch; wtedyto zara­zem dolary, jedyny czar dotychczasowy, sta³y siê „ta­larami”.Taprymitywna faza sk³adanki, niejako prehistoria królestwa, nie jest w powieœcipokazana inaczej, ni¿ w strzêpkach przypadkowych rozmów - a warto pa­miêtaæ, ¿eza takie wspominki mo¿na drogo zap³aciæ.Akcja powieœci zaczyna siê w Europie,gdy niewiado­my wys³annik kaptuje m³odego kelnera Bertranda, i dopiero wdrugiej czêœci narracja pozwala nam do­myœlaæ siê tego, coœmy dot¹d usi³owaliodtworzyæ.Oczywiœcie byli ¿andarmi, obozowi stra¿nicy i lekarze, kierowcy istrzelcy wozów pancernych dywizji SS „Grossdeutschland”, jako dworacy, ksi¹¿êtai ducho­wni dworu Ludwika XVI, to tak koszmarna, takim ob³êdem buchaj¹camieszanina, tak nie przystaj¹ca do niepisanych ról, jak to w ogóle jestmo¿liwe, ale te¿ oni wszyscy nie tyle Ÿle graj¹ dobrze u³o¿one role, bo tychnigdy nie by³o, ile po swojemu, w sposób czêsto kretyñski, przecie¿ radz¹ sobiez zadaniem, jako ¿e nic innego nie s¹ w stanie uczyniæ.A poniewa¿ to, coby³o fa³szywe ju¿ w powiciu, oni fa³szywie i têpo odgrywaj¹, powinna powstaætaka miszkulancja.która uczyni³aby ksi¹¿kê jednym stekiem bredni.Tak jednakwcale nie jest, poniewa¿ tym hitlerow­skim oprawcom by³o mo¿e kiedyœ i g³upionaci¹gaæ na grzbiety kardynalskie purpury, fiolety biskupie i bla­chy z³oconepancerzy, lecz ju¿ mniej g³upio by³o im, bo zabawnie, przemianowaæ prostytutkiz marynar­skich burdeli na swoje ksi¹¿êce ma³¿onki, gdy sz³o o panów œwieckich,albo na ksiê¿niczki i hrabiny-na³o¿nice, gdy sz³o o duchowieñstwo królaLudwika [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • listy-do-eda.opx.pl