[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Natychmiast otwieraj te drzwi, albo je zaraz rozwalê!– Tylko spróbuj, to zobaczysz, co bêdzie siê dzia³o!– Otwórz, proszê.To nie twoja maszyna, wiêc co siê wpierniczasz? – b³aga³em –a ja i takbêdê pisa³.Bo bez tego nie wyobra¿am sobie ¿ycia.– zbiera³o mi siê nap³acz.Ka¿da takasytuacja przypomina³a mi ca³¹ nienaturalnoœæ mojej pozycji.By³em doros³ymmê¿czyzn¹, aleojciec wci¹¿ widzia³ we mnie dziecko.Mia³em wra¿enie, ¿e walczymy w jakimœgrzêzawisku.– Powiedzia³em: nie! – wrzasn¹³ przez drzwi.– I przestañ siê awanturowaæ, bozadzwoniê namilicjê!– Ciekawe, jak zadzwonisz? – drwi³em – w kuchni nie ma telefonu.Zreszt¹ nie mago wca³ym domu, bo nie chcia³o ci siê go za³o¿yæ ze strachu przed rachunkami.– Co ty wiesz o strachu.Jesteœ pyskatym gówniarzem, którego nie ¿yczê sobiewidzieæ.Tatwoja ob³êdna literacka mania tylko ciê oœmiesza.Spróbowa³byœ zaj¹æ siê czymœporz¹dnym, anie takimi chimerami.!Zrobi³em to w jednej chwili.Odwróci³em siê, sprê¿y³em i waln¹³em ty³kiem.Drzwinatychmiast puœci³y i wpad³em do kuchni.Zd¹¿y³em dostrzec, ¿e mama chroni siêw k¹cie, a namojej drodze, jak kamieñ ciœniêty z podwórka, znalaz³a siê piêœæ ojca.Zaliczy³em glebê.Alewsta³em szybko.Podszed³em do niego.Krew broczy³a mi z nosa, gdy wysapa³em:„Czego odemnie chcesz, ty stary Karamazowie!”Wtedy ojciec zemdla³.Wszystko co dot¹d robi³em, by³o wynikiem niezale¿nych ode mnie okolicznoœci.Nasze³Ã³¿eczka dziecinne sta³y w du¿ych puszkach po marmoladzie z UNRRY, wype³nionychwod¹ wnaiwnej wierze, ¿e bêdzie to przeszkod¹ dla szczurów.Mieszkanie panaKonstantego zajêliŒliwowie z podwórka, i spod ich drzwi œmierdzia³o kartoflami, kapust¹ i cebul¹.W naszejpiwnicy za czasów Loebinga rozbrzmiewa³y najpiêkniejsze arie operowe œwiata.Krêci³y siêszybkoobrotowe p³yty z nagraniami kabaretowych znakomitoœci Berlina i Pary¿a.Wtej piwnicyspotyka³a siê ca³a natchniona, rozœpiewana Europa.Uczy³em siê w technikum, bo takie by³o ¿yczenie rodziny.Teraz ciotka chcia³a,bymkontynuuj¹c jak¹œ zasran¹ tradycjê, zdawa³ na politechnikê.Ojciec zabra³ mimaszynê dopisania.Co wiêc mia³em zrobiæ, by poczuæ, ¿e jestem sob¹? Co mo¿e zrobiæcz³owiek, bypoczuæ têtno w³asnego istnienia, niezale¿ne od cudzego krwiobiegu? Nie chcia³emporzucaærodziny – by³a czêœci¹ mnie.Chcia³em byæ wolny, nie odrywaj¹c siê do korzeni.Lecz czy toby³o mo¿liwe?Bomba by³a gotowa – potrzebowa³a tylko zapalnika.By³em naiwny, by³em heroicznyjakpowstaniec albo jak zakochana dziwka.O moim ¿yciu móg³ zdecydowaæ ka¿dy krok.Umówiliœmy siê z Ol¹ do kina Bajka na kolejny film Kurosawy.Ola nie chcia³asiê ju¿ zemn¹ spotykaæ.Chyba uzna³a, i¿ oddaj¹c mi siê, zrobi³a ju¿ swoje, a teraz mo¿euczestniczyæ wbalangach w akademiku jako kobieta wolna – co te¿ i czyni³a.Jeœli walisz w murg³ow¹, nawetw piêknej pikelhaubie, nikt nie postawi na ciebie, ¿e w³asnym ³bem wykujeszwyjœcie.G³owa –to piekielnie delikatny kilof.Nie nadaje siê nawet do œcian z kartonu, a codopiero do walki zmurami wiêzienia.By³em gówniarzem.A gówniarz, nawet gdy ukradnie z muzeum zbrojê, nadalpozostajegówniarzem.Ola mo¿e nie by³a dziewczynk¹ z zapa³kami, ani tym bardziejKopciuszkiem, alemia³a w sobie kupê dziewczyñskiego lêku i pragnê³aby schowaæ siê za czyimiœplecami, byspokojnie skoñczyæ dzierganie szalika na drutach.Jak¿e ja mia³bym to jejzapewniæ, skoro samby³em nerwem, wydartym ostr¹ szpil¹ z w³asnego miêsa? Bola³o mnie ka¿dedotkniêcie.Ola zwodzi³a mnie, broni¹c siê przed m¹ natarczywoœci¹, lecz wreszcie obieca³a,¿eprzyjdzie.Na Jaœkowej le¿a³ cieniutki œnieg, œlizga³em siê po chodniku jak na³y¿wach.Gdyduje zachodni wiatr, wypadaj¹c z przecznic, ta piêkna ulica staje siênajzimniejszym miejscemna œwiecie.Mija³em du¿y fotos nastêpnego programu, na którym Ich Dwoje le¿a³oprzytulonychna pla¿y.– „Jak im nie zimno?” – pomyœla³em, sam bowiem ze zwyk³ej pró¿noœcizamiastpodkolanówek w³o¿y³em krótkie, plastikowe skarpetki i mia³em wra¿enie, ¿e namych ³ydkachkruszy siê lód Na rogu Sienkiewicza, w ogrodzie starej willi, roœnie grupakilkusetletnich cisów.Stan¹³em trochê siê im poprzygl¹daæ.Wygl¹daj¹ marnie, ale przecie¿ w³aœnie ote drzewaociera³ siê t³um, d¹¿¹cy do parku Gutenberga, by wspinaæ siê na s³up i zdobyæzatkniête trofea.Te drzewa, pamiêtaj¹ce polskie królewskie orszaki, Napoleona, Förstera iwszystkichkrzykaczy, którzy próbowali odebraæ temu miastu dumn¹, tysi¹cletni¹niezale¿noœæ – by³yprawdziwe.Ola sta³a ju¿ w szarym p³aszczyku przed kinem i musia³em wysiliæ siê mocno, byujrzeæ wniej kogoœ, kogo w akademiku przekonywa³em o swoim uczuciu, kogoœ, na któregocielezwiedzi³em ka¿dy ciep³y zakamarek.Œnieg zmoczy³ jej w³osy, a z ust bucha³a jejpara.– Masz bilety? – zapyta³a g³osem drewnianym jak p³ozy sanek.Przed wejœciem do kina ustawi³y siê ju¿ dwie kolejki i kinomanii powoli znikaliwe wnêtrzu.Sprawdzi³em w kieszeni spodni.Moje palce niczego tam nie wyczu³y.Poœpieszniesprawdzi³emkieszenie p³aszcza.Tam te¿ nic nie by³o! Przypomnia³em sobie o tylnychkieszeniach spodni.Poszpera³em w nich nerwowo, walcz¹c z po³ami sukiennego p³aszcza.Ola surowoprzygl¹da³asiê tym czynnoœciom.Zauwa¿y³em, ¿e by³a w pó³butach i cienkich rajstopach.Byæmo¿e my³ag³owê przed wyjœciem, bo kuli³a siê z zimna.– No wiêc masz wreszcie te bilety, czy nie, do cholery!By³em za³amany.Powinienem mieæ.Przecie¿ je kupi³em!– Wiêc co? Masz te bilety, czy nie? – powtórzy³a.Zdrêtwia³em ze strachu.Ta przemoczona, zmarzniêta dziewczyna, po prostu Ola,by³a terazmoim sêdzi¹! By³em bowiem winny [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • listy-do-eda.opx.pl